Dziewieniszki pierwszy raz zostały wspomniane w 1385 r. Miejscowość powstała na skrzyżowaniu dróg prowadzących do Wilna, Solecznik, Oszmiany, Trab i Gieranonów” – głosi tabliczka przed kościołem w tym liczącym 500 mieszkańców miasteczku na granicy litewsko-białoruskiej. W te wakacje Dziewieniszki ponownie znalazły się na skrzyżowaniu dróg, tym razem prowadzących – przynajmniej według obietnic bliskowschodnich mafii przemytniczych – z Bagdadu do Berlina. A tym samym w centrum kryzysu migracyjnego wywołanego z zemsty przez prezydenta Białorusi Alaksandra Łukaszenkę.
Spośród 4115 migrantów, którzy w tym roku nielegalnie przeszli zieloną granicę z Litwą, 926 zatrzymano w pobliżu Dziewieniszek. Nieoczekiwana popularność tej w większości polskiej gminy leży w geografii. Gdyby sprzed tablicy informacyjnej wyruszyć w linii prostej na południe, granicę białoruską osiągnie się po 6 km. Gdyby pójść na wschód – po 10 km, na zachód – po 4,5 km, na północ – po 13 km. Miasteczko leży w worku, z każdej strony otoczonym przez terytorium białoruskie i połączonym z resztą Litwy szerokim na 3 km korytarzem i jedną drogą, którą dwa razy dziennie (poza wakacjami częściej) kursuje autobus do Solecznik.
Gdyby ktoś chciał bez paszportu dostać się do Unii Europejskiej, najprościej zrobić to właśnie tędy. Granicy nigdy tu nie było. Przed 1991 r. była to po prostu linia odgraniczająca Białoruską i Litewską SRR. Wcześniej tereny po obu stronach granicy należały do Polski, przed I wojną światową – do Rosji, a przed rozbiorami – do Wielkiego Księstwa Litewskiego. Linia oddzieliła rodziców od ich dzieci, rolników od ich pól. Być może dlatego w Wilnie nigdy nie znaleziono dostatecznej motywacji, by na serio zabezpieczyć granicę z Białorusią. Zresztą Litwa nigdy nie znajdowała się na trasie przerzutowej; migranci z Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej wybierali inne szlaki. W efekcie przekroczenie liczącej 678 km litewskiej granicy wymaga więcej szczęścia niż umiejętności. Wystarczy nie natknąć się na patrol.
Reklama