Po przewrocie wojskowym w Nigrze Afryka Zachodnia jest o krok od przejścia z walk z organizacjami dżihadystycznymi do regularnej międzynarodowej wojny. Z jednej strony mamy wojskowych z junty w Nigrze, wspieranych przez Burkina Faso i Mali, gdzie w ostatnich latach również doszło do skutecznych puczów. Mundurowych, co ważne do podkreślenia, głośno wyrażających swój sprzeciw wobec Francji i ciepło wypowiadających się o Rosji. Po drugiej stronie są państwa ECOWAS (Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Zachodniej) na czele z regionalnym mocarstwem Nigerią (Mali, Niger, Burkina Faso oraz Gwinea są w organizacji zawieszone). Nowy prezydent Nigerii Bola Tinubu oficjalnie zwrócił się do Senatu o zatwierdzenie wojskowej interwencji w Nigrze, może też liczyć na poparcie Paryża i Waszyngtonu.

W niedzielę minął czas, jakiego ECOWAS udzielił puczystom z Nigru na zakończenie rebelii i uwolnienie dotychczasowego prezydenta Mohameda Bazouma. Ultimatum nie zostało przyjęte przez nowe władze w Niamey. Co więcej, nie ma żadnych sygnałów, by dyktatura wojskowa zamierzała zawrzeć jakiekolwiek porozumienie. W weekend zadecydowała o zamknięciu przestrzeni powietrznej nad krajem, a gen. Abdourahmane Tchiani, który wcześniej zawiesił konstytucję, konsolidował władzę, mianując kolejnych mundurowych na czołowe stanowiska w rządzie. Sytuacja jest patowa i bardzo napięta, wiadomo, że Nigeria gromadzi żołnierzy na przygranicznych obszarach na północy swojego kraju.

CAŁY TEKST WE WTORKOWYM WYDANIU DGP I NA E-DGP

Reklama