Kryzys kosztów utrzymania jest dziś głównym tematem rozmów i artykułów na Wyspach. Strona internetowa BBC ma już nawet zakładkę o tej nazwie. Podobnie jak w innych krajach, kryzys ten wynika częściowo z pandemii i wojny w Ukrainie. Przerwanie łańcuchów dostaw i wzrost cen energii doprowadziły do inflacji, która w listopadzie wyniosła na Wyspach 10,7 proc. Sytuację pogarsza brexit.
Prasa codziennie przytacza nowe historie o tym, jak kryzys dotyka zwykłych ludzi. Emerytów nie stać na odwiedziny u wnuków w sąsiedniej miejscowości. „Financial Times” donosi, że coraz więcej Brytyjek decyduje się na sekspracę, żeby dociągnąć do pierwszego. Gazeta opisuje m.in. przypadek Tiffany, byłej urzędniczki, której mąż w pandemii stracił biznes i wpadł w depresję. Kobieta umawia się na spotkanie z klientem w pokoju hotelowym, a kiedy jest już po wszystkim, ogarnia ją duma, że mogła podreperować rodzinny budżet. Z banków żywności korzysta dziś o jedną trzecią więcej osób niż przed rokiem i dwa razy więcej niż przed pandemią. To nie tylko – jak kiedyś – ludzie na zasiłkach. Jedną piątą klientów stanowią osoby zatrudnione, w tym nauczyciele i pielęgniarki.
Hekatombą są ceny energii. Mimo limitu nałożonego przez rząd ceny prądu i gazu wzrosły niemal dwukrotnie w porównaniu z ubiegłym rokiem. Aktorka Kate Winslet opłaciła rachunki za prąd matce dziewczynki z porażeniem mózgowym. Aparatura tlenowa dziecka zużywa go tyle, że kobieta rozważała oddanie córki do systemu opieki.
Spadek temperatur poniżej zera zawsze przeżywany jest w Wielkiej Brytanii jak klęska żywiołowa. Kilka centymetrów śniegu potrafi spowodować zamknięcie szkół, sparaliżować autobusy, a nawet metro. Ochłodzenie, które przyszło w grudniu, to prawdziwy dopust boży. Na Wyspach większość ludzi mieszka nie w blokach, lecz w domach, najczęściej starych i o złej izolacji termicznej. Niektórzy Brytyjczycy nigdy nie słyszeli o centralnym ogrzewaniu, które jest rzadkością nawet w miastach. Domy ogrzewa się samemu gazem ziemnym. Jego cena poszła w górę o ponad 140 proc.
Reklama
Starsza pani w Walii zamknęła się w jednym pokoju, w którym włącza jedynie piecyk elektryczny, bo ogrzanie całego, nawet małego domku przez 10 godzin kosztuje 15 funtów – donosi BBC. Matka w Leicestershire przestała płacić za gaz i wraz z córkami żyje bez ciepłej wody i ogrzewania. Jedynym źródłem ciepła jest kominek na węgiel w salonie. W Glasgow Galeria Sztuki Współczesnej w ciągu dnia zamienia się w biuro dla dramatopisarzy, żeby mogli pracować w znośnej temperaturze.

Dobrze się zastanówcie

Pogorszenie się warunków życia w Wielkiej Brytanii nie zaczęło się od covidu i wojny w Ukrainie. Kiedy w 2010 r., po kryzysie finansowym, torysi wygrali wybory, ówczesny premier David Cameron ogłosił program oszczędności w budżetówce. W ramach „austerity” obcięto wiele świadczeń socjalnych. Ograniczono też podwyżki płac nauczycieli, policjantów, pielęgniarek itd. Według analizy „Guardiana” nauczyciel w podstawówce zarabia dziś realnie o ponad 11 proc. mniej niż w 2010 r. Pielęgniarki zbiedniały o 5 tys. funtów rocznie. A to one pracowały przez całą pandemię, narażając zdrowie i życie własne i swoich rodzin. W tym czasie wielu ludzi zatrudnionych w firmach prywatnych dostawało od ówczesnego ministra skarbu, a obecnego premiera Rishiego Sunaka, pieniądze za nieprzychodzenie do pracy. W Wielkiej Brytanii średnia pensja w sektorze publicznym jest nadal wyższa niż w prywatnym, ale w tym drugim od ponad półtora roku wynagrodzenia idą w górę znacznie bardziej dynamicznie – np. w maju 2022 r. rosły w firmach pięciokrotnie szybciej niż w sektorze publicznym. Dopiero niedawno rząd ogłosił podwyżki płac o 5 proc. Po latach stagnacji i wobec obecnej inflacji dla wielu to za mało.
Dlatego przez kraj przetaczają się masowe strajki.

Cały tekst przeczytasz w świątecznym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej