Trzeba przyznać, że w przypadku Evergrande liczby robią wrażenie. Deweloper ma do oddania mniej więcej 300 mld dol. W przeliczeniu na złotówki to niewiele mniej, niż wynosi dług publiczny polskiego rządu (1,4 vs 1,2 bln zł). O ile jednak nasz skarb większość tej kwoty ma rozłożone na lata, o tyle większość zobowiązań chińskiej firmy jest krótkoterminowa.
Co więcej, jeśli ministrowi Tadeuszowi Kościńskiemu zabraknie pieniędzy, może po prostu więcej pożyczyć. Xu Jiayin, założyciel Evergrande, takiej możliwości już nie ma – zabrania mu tego krajowe prawo. Poza tym w połowie sierpnia zrezygnował z fotela prezesa, co zresztą nie wpłynęło na polepszenie sytuacji jego firmy.
Ta, krótko mówiąc, jest niewesoła. Evergrande niby spłaca swoje zadłużenie, ale przejrzystość świata chińskich finansów jest tak mała, że nie wiadomo właściwie, czy spółka płaci w gotówce, czy pokrywa zobowiązania niesprzedanymi mieszkaniami. W środę agencja ratingowa Fitch obniżyła ocenę papierów dłużnych dewelopera z „C” na „CC”, czyli jedno oczko wyżej nad poziomem śmieciowym. Pekin rozkazał władzom poszczególnych prowincji – a trudno znaleźć taką, w której Evergrande nie jest obecny – przygotować się na upadek firmy.
Analitycy obawiają się, że bankructwo molocha doprowadzi do tąpnięcia na chińskim rynku nieruchomości, który niezmiennie stanowi paliwo napędowe dla tamtejszej gospodarki: w ostatnich latach budowlanka odpowiadała za jedną czwartą wzrostu. Solidną cegiełkę dokładał również chylący się ku upadkowi deweloper: do niedawna firma oddawała rocznie 600 tys. mieszkań. Tylko w ubiegłym roku było ich 450 tys. Dla porównania w 2020 r. w całej Polsce oddano do użytku niewiele ponad 220 tys. mieszkań.
Reklama