Józef Stalin, jaki był - wiadomo. Potem Nikita Chruszczow, o wyglądzie i manierach typowego wuja z wiejskiego wesela. Człowiekowi Zachodu przestawało być zabawnie, gdy uświadamiał sobie, że ów wuj trzyma palec na guziku odpalającym rakiety z głowicami nuklearnymi i może wydać rozkaz, by sowieckie dywizje pancerne zamoczyły gąsienice w kanale La Manche. A człowiek Wschodu rozumiał, że zmarszczenie brwi wuja może zapełnić łagry nową rzeszą zeków, pozbawionych człowieczeństwa i skazanych na powolną śmierć.
To samo dotyczyło bodaj jeszcze bardziej karykaturalnego Leonida Breżniewa. Znany był z tego, że twardo egzekwował doktrynę swojego nazwiska, która odmawiała państwom bloku wschodniego jakiejkolwiek suwerenności względem ZSRR. Pozostały po nim wspomnienie wyjątkowo krzaczastych brwi i dowcipy, w których tłumaczono, dlaczego zwykle przemawia aż do ośmiu mikrofonów (bo cztery wyłapują dźwięk, a czterema gensekowi podaje się tlen, żeby dożył do końca wystąpienia).
Wreszcie krótkie epizody generała Jurija Andropowa, jednego z katów powstania węgierskiego w 1956 r. i wieloletniego szefa KGB (który był na tyle inteligentny i dobrze poinformowany, że zapoczątkował nieśmiałe reformy, ale na tyle stary, chory i uwikłany w system, że mało kto je zauważył, poza gronem zawodowych kremlinologów), oraz bezbarwnego aparatczyka Konstantina Czernienki (jeszcze starszego, też chorego i na dokładkę zajętego głównie zwijaniem reformatorskich inicjatyw poprzednika).
Po tej paradzie osobliwości w roli sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego - czyli faktycznego dyktatora ZSRR i całego bloku państw zwanych socjalistycznymi - nagle w 1985 r. objawił się On. Michaił Siergiejewicz Gorbaczow. Młody (jak na tamte czasy i warunki) - gdy obejmował urząd, miał zaledwie 54 lata (przy średniej wieku politbiura przekraczającej 66). Wykształcony - w przeciwieństwie do poprzedników ukończył normalne, pełne studia uniwersyteckie (prawo na Uniwersytecie Moskiewskim), a potem jeszcze drugi fakultet (ekonomikę rolnictwa). Bez widocznych związków ze strukturami siłowymi (mało kto wtedy wiedział, że jest protegowanym Andropowa) - z oficjalnego życiorysu wyłaniał się obraz pracującego latami na prowincji „technokraty” od rolnictwa. Elokwentny, dobrze ubrany, z luzem i poczuciem humoru, a w dodatku z równie efektowną małżonką Raisą u boku, co w systemie radzieckim było szokiem. Słowem - już nie ponury komunistyczny satrapa, lecz nowoczesny polityk, niczym na Zachodzie.
Reklama
To wystarczyło, by zakochała się w nim spora część zachodniej opinii publicznej (niektórym nie przeszło do dzisiaj), partyjni reformiści i intelektualiści w bloku wschodnim, a nawet Andrzej Rosiewicz, który podczas wizyty Gorbaczowa w Polsce wyśpiewał na jego cześć całkiem zgrabny kuplecik.

Pierestrojka i nóż za plecami

Wewnątrz ZSRR entuzjazm był znacznie mniejszy, bo styl nowego przywódcy szokował i budził niepokój. Tresura i dyscyplina robiły jednak swoje - jawnego buntu nie było. Przełamując bierność i cichy opór znacznej części aparatu partyjno-państwowego, Gorbaczow kontynuował ostrożnie reformatorską politykę swego mentora Andropowa. Wziął się nawet na serio za walkę z powszechnym alkoholizmem i korupcją. Choć efekty w obu przypadkach były mierne. Proklamowano pierestrojkę (czyli przebudowę) oraz głasnost (jawność). Zwiększono swobody obywatelskie i ograniczono cenzurę, ostrożnie wprowadzono śladowe mechanizmy demokracji w życiu politycznym. W maju 1989 r. ustanowiono urząd prezydenta ZSRR, przy okazji formalnie (bo jeszcze nie faktycznie) odbierając partii komunistycznej pełnię władzy w państwie. Osłabiono też jej kontrolę nad gospodarką, poszukiwano mechanizmów projakościowych i proefektywnościowych, zdecentralizowano procesy decyzyjne, a co najważniejsze - zaczęto normalizować stosunki polityczne z Zachodem, mocno napięte w połowie lat 80. Doprowadziło to do przełomowych porozumień rozbrojeniowych z USA i wybuchu prawdziwej „gorbomanii”, której mocnym akcentem był pokojowy Nobel dla Gorbaczowa w 1990 r.
Jak zwykle wiele osób widziało to, co chciało widzieć.
Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem fundacji Po.Int i Nowej Konfederacji