Przypomnijmy: przez ostatni rok kraje Zachodu nadal kupowały od Moskwy ropę oraz gaz, a jednocześnie uderzyły w Kreml szeregiem obostrzeń, w wyniku których europejskie i amerykańskie firmy zostały w praktyce zmuszone do rezygnacji ze sprzedawania Rosji swoich towarów. Wyszło więc takie równanie: wzrost rosyjskich dochodów z eksportu + gwałtowny spadek importu = rekordowe nadwyżki handlowe. W sumie prawie 150 mld dol. w pierwszej połowie 2022 r. Czyli ok. 15 proc. całego rosyjskiego PKB. Dla porównania w pierwszej połowie 2021 r. (przed wojną, ale już w czasie, gdy Moskwa zaczynała bogacić się na rosnących cenach surowców) ta nadwyżka była trzy razy mniejsza.
Ciekawe pytanie brzmi jednak: co się stało z tą górą pieniędzy? Tym tropem podąża nowa praca ekonomistów Emidio Cocozzy, Flavii Corneli, Valerio Della Corte i Michele Saviniego Zangrandiego. Wnioski: w zwykłych warunkach te „dziengi” zwiększyłyby oficjalne rezerwy państwa, tak się zresztą działo z większością ropno-gazowych zysków osiąganych przez Rosję w czasie ostatniej dekady. Za ich pomocą Kreml budował sobie „zbroję” z walut obcych (głównie dolary i euro, ale także pomniejsze waluty zachodnie) – i ta zbroja, w połączeniu z popytem na surowce, do pewnego stopnia ochroniła go przed niszczącym efektem sankcji wojennych. Rubel się broni, Rosja uzupełnia importowe zapotrzebowanie na rynkach azjatyckich, a resztę potrzebnych rzeczy produkuje sama. I tak to się kręci. Jednak w związku z wojną i sankcjami – z perspektywy Rosji – dalsze zwiększanie oficjalnych rezerw walutowych nie miałoby sensu. Nie bardzo byłoby też możliwe od strony technicznej.