Najpierw eksperyment myślowy. Rosja atakuje Ukrainę. Ta krzyżuje plany blitzkriegu. Inwazja przeciąga się do tygodnia, miesiąca… Kijów oczekuje wsparcia Zachodu i otrzymuje je w postaci broni, szkoleń wojskowych i danych wywiadowczych. Tyle że w tym scenariuszu Zachód nie decyduje się na nałożenie na Rosję sankcji. W rezultacie Kreml atakuje za pomocą nowoczesnej broni, której jest w stanie produkować ogromne ilości. Ukraińcy stawiają opór przez kilka miesięcy, tracąc kolejne terytoria, i w końcu – gdy armia rosyjska po raz drugi pojawia się pod Kijowem – kapitulują.

Nad Polską zbierają się czarne chmury. Czy Rosja zaatakuje także nas?

Ponieważ Zachód jednak nałożył na Rosję sankcje, możemy liczyć na w jakimś sensie uspokajającą odpowiedź: „Raczej nie w ciągu najbliższych kilku lat”.

Ile kosztuje czas

Reklama

Trudno zaprzeczyć, że sankcje kupują zarówno Ukrainie, jak i nam czas, i powinno być jasne, że tezy o ich niewielkiej skuteczności nie świadczą o wielkiej przenikliwości autorów. Mimo to warto zastanowić się nad tym, co ich do takich tez prowadzi.

Zwykle wskazują oni, że rosyjska gospodarka miała się w wyniku sankcji zapaść, a wciąż działa. W kwietniu 2022 r. Bank Światowy przewidywał, że PKB Rosji skurczy się o 11,2 proc. W rzeczywistości zmalał tylko o 2,1 proc. Co więcej, w 2023 r. ma się znajdować tylko o 0,2 proc. pod kreską, by w 2024 r. wzrosnąć o 1,2 proc., co dramatycznie kontrastuje z 29-proc. spadkiem PKB Ukrainy w 2022 r. (w tym roku ma wzrosnąć 0,5 proc., czyli nie zrekompensuje skali wcześniejszych strat). Jednocześnie, jak zwracają uwagę krytycy sankcji, zadając Moskwie śladowe szkody, strzelamy w stopę samym sobie. Problem z surowcami energetycznymi zwiększa koszty życia obywateli, co potem nazywamy „putinflacją”… I co właściwie Zachód chce swoimi sankcjami osiągnąć? Osłabienie gospodarki Rosji nie jest przecież celem samym w sobie – pytają sceptycy.

ikona lupy />
Sankcje przynoszą efekty / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe

Naiwnością byłoby oczekiwanie, że w wyniku kryzysu Kreml pójdzie po rozum do głowy i wycofa wojska z Ukrainy, przeprosi, po czym zaoferuje Ukrainie reparacje. Gary Hufbauer, Jeffrey Schott i Kimberly Elliott w pracy „Economic sanctions reconsidered: History and current policy” wyliczyli, że tylko w 34 proc. przypadków nałożone w latach 1940–1980 sankcje wpływały na politykę dotkniętych nimi państw, a i wtedy o wiele mniej, niż życzyli sobie ich inicjatorzy.

Może więc Kreml zmieni się pod wpływem oligarchicznych elit, które nie mogą się już cieszyć luksusowymi wakacjami na Lazurowym Wybrzeżu? Tu też nic się nie dzieje. Elity nie wymieniły dotąd Putina na pacyfistę, a jedyny (i już zneutralizowany) wywrotowiec jest zapewne jeszcze bardziej żądny krwi niż obecny car.

Jeszcze jedna grupa może mieć wpływ na politykę Kremla – zwykli Rosjanie. Odczują skutki sankcji, wyjdą na ulice, dokonując politycznego przewrotu podobnego do tego, który kiedyś na Majdanie urządzili Ukraińcy… I to oczekiwanie nie jest realistyczne. Owszem, badania ekonomiczne pokazują, że sankcje prowadzą do zubożenia zwykłych ludzi, ale winą za ten stan obarczają oni zwykle tych, którzy restrykcje nałożyli. Ponadto w Rosji są jeszcze dwa czynniki utrudniające osiągnięcie pożądanego efektu: powszechne zwątpienie we własną moc sprawczą oraz to, że obywatele przywykli do biedy i beznadziei. Jak to ujął Łukasz Warzecha, z którym w kwestiach Ukrainy dzieli mnie wiele, „w kraju, gdzie większość ludzi żyje w warunkach urągających wszelkim standardom, większość nawet nie zauważy, że się coś zmieniło”.

Najbardziej realistyczny zdaje się inny cel stawiany sankcjom. Nie chodzi o to, by nawrócić Putina czy skłonić elity i lud do działania, lecz o to, by – jak to określiła amerykańska sekretarz skarbu Janet Yellen – „zdegradować rosyjski kompleks wojskowo-przemysłowy i pozbawić Rosję dochodów na finansowanie wojny”.

Rosja faktycznie ma problemy z zaopatrzeniem frontu, ale nie takie, by upaść. Słowem: sankcje nakładane na ten kraj może i są bezprecedensowe, ale są niewystarczające. Wytwarza to niebezpieczną mgłę niepewności co do sensowności ich utrzymywania.

Autor jest wiceprezesem Warsaw Enterprise Institute