Ten rok już teraz jest kiepski dla Chin w Europie, ale poprzedni tydzień był być może jeszcze gorszy. W tym tempie prezydent Chin Xi Jinping może dokonać wątpliwego wyczynu alienacji Europejczyków jeszcze szybciej i głębiej, niż robi to prezydent Donald Trump.

Nadrzędnym celem Xi Jinpinga w regionie jest przeciwdziałanie temu, aby Unia Europejska i USA sprzymierzyły się przeciw Chinom. Chiński prezydent miał nadzieję na osiągnięcie przełomu w czasie zaplanowanego na 14. września szczytu Chiny-Unia Europejska. Pierwotnie spotkanie miało odbyć się w Lipsku, ale ze względu na pandemię, odbędzie się konferencja wideo. Niemniej stawka tego spotkania jest wysoka. Dlatego z tego powodu tydzień wcześniej prezydent Xi wysłał do pięciu europejskich krajów chińskiego ministra spraw zagranicznych Wanga Yi, aby przeprowadził dobre rozmowy przygotowawcze. Rozmowy się odbyły, ale nie były dobre.

Minister Wang miał nadzieję, że usłyszy kilka łagodniejszych tonów, do których przywykł ze strony Europejczyków. Europie bowiem bardziej niż Ameryce zależy na utrzymaniu handlu i robieniu interesów z Państwem Środka. Zamiast tego ministra Wanga spotkała niespodzianka, gdyż musiał się zmierzyć z dużym oporem, wyrażanym w formie formalnej finezji.

Jednak te dysonanse były niczym w porównaniu z tym, co spotkało go w Berlinie. W czasie rozmowy z niemieckimi reporterami, minister Wang Yi zaatakował przewodniczącego czeskiego senatu Milosa Vystrcila, który wybrał się w delegację z wizytą na Tajwan – uznawany przez Chiny za część terytorium Państwa Środka. Vystrcil zapłaciłby „dużą cenę”, zagroził minister Wang Yi, wskazując, że czeska „zdrada” uczyniła szefa Senatu „wrogiem 1,4 mld Chińczyków”.

Reklama

Taka wypowiedź sprowokowała szybką odpowiedź ze strony niemieckiego ministra spraw zagranicznych Heiko Maasa. Stojąc obok szefa chińskiej dyplomacji, niemiecki minister przypomniał mu, że „my jako Europejczycy działamy w bliskiej współpracy”, wymagamy szacunku oraz że „groźby tu nie pasują”. Unia Europejska nie stanie się „zabawką” w ramach rywalizacji chińsko-amerykańskiej – dodał niemiecki polityk. Koledzy z Francji, Słowacji oraz innych europejskich krajów szybko poparli słowa Heiko Maasa.

W zrytualizowanym świecie dyplomatycznego żargonu moment ten zasygnalizował nie tylko nowy europejski ton, ale także nowy kierunek. Przez lata wiele europejskich krajów, a przede wszystkim Niemcy, robiły wszystko co w ich mocy, aby z powodów biznesowych, patrzeć w inną stroną, gdy Chiny naruszały prawa człowieka, wykorzystywały otwarte rynki Starego Kontynentu lub gdy prześladowały swoich azjatyckich sąsiadów. Wydaje się, że te czasy odeszły do przeszłości.

Lista zażaleń pod adresem Chin stała się po prostu zbyt długa. Wydarzenia w Hongkongu i działania Pekinu wobec Ujgurów w Xinjiang – Chiny utrzymują, że tak samo jak kwestia Tajwanu, wszystko to stanowi wewnętrzne sprawy Chin i świat nie powinien się w to wtrącać. Do tego dochodzą agresywne działania na Morzu Południowochińskim oraz oczywiście drapieżcze podejście Pekinu do biznesu.

Ten ostatni problem miał być częściowo rozwiązany w czasie zaplanowanego na 14. września szczytu Unia Europejska–Chiny. Ale po latach negocjacji Europejczycy mają już dość chińskiej nieustępliwości w zakresie tego, na jak wiele sposobów chińskie firmy państwowe lub powiązane z państwem wkupują się w europejski rynek, aby zaburzyć konkurencję lub pozyskać technologie. Dlatego zamiast ułatwienia dla procesu chińskich inwestycji w Europie, Unia Europejska zaczyna je ograniczać.

Mimo to wciąż jednak istnieją ograniczenia w zakresie tego, jak daleko Europa posunie się do sprzeciwienia się Chinom – szczególnie, jeśli porównamy to z polityką Stanów Zjednoczonych. Noah Barkin, amerykański obserwator Chin, który przebywa obecnie w Berlinie i pracuje w German Marshall Fund, uważa, że podczas gdy USA chcą oddzielić swoją gospodarkę od Chin, to Unia Europejska chce głównie „dywersyfikacji”.

To wyjaśnia, dlaczego niektóre europejskie państwa, przede wszystkim Niemcy, wciąż siedzą po środku i zastanawiają się, czy zakazywać chińskiemu koncernowi Huawei uczestnictwa w budowie europejskiej sieci 5G. Staje się również jasne, dlaczego Francja, ze wsparciem Niemiec oraz innych, coraz bardziej stara się, aby cały region Indo-Pacyfiku, w tym państwa otaczające Chiny, był wolny i dobrze prosperujący.

W większym stopniu niż Amerykanie, Europejczycy zdają sobie sprawę, że nie wystarczy powstrzymywać Państwo Środka wszędzie tam, gdzie jest to możliwe, ale także należy szukać współpracy z Pekinem tam, gdzie trzeba rozwiązać problemy globalne, począwszy od zmian klimatu, a skończywszy na kolejnej pandemii. Przede wszystkim Europejczycy mają nadzieję, że rywalizacja pomiędzy Chinami i USA, tak jak ta pomiędzy imperialnymi Niemcami i Wielką Brytanią przed 1914 rokiem, nie doprowadzi do gorącej wojny, w ramach której Unia Europejska byłaby zmuszona wybierać stronę.

Celem Europy jest zachowanie odrobiny autonomii w świecie, który w coraz większym stopniu jest zdominowany przez dwa niepewne mocarstwa. Jeśli Joe Biden zostanie następnym prezydentem USA, Unia Europejska będzie próbowała na zasadach partnerstwa osiągnąć ten cel ze swoim tradycyjnym sojusznikiem. Jeśli w fotelu prezydenta USA zostanie Donald Trump, Europa przyspieszy (wprawdzie skromne) wysiłki, aby stać się równorzędnym partnerem. Tak czy inaczej chińskim dyplomatom radzi się, aby zmienili swoje zachowanie podczas przyszłych wizyt na Starym Kontynencie.