Z Matthew Hongoltzem-Hetlingiem rozmawia Jakub Dymek

Matthew Hongoltz-Hetling - amerykański dziennikarz specjalizujący się w reportażu i dziennikarstwie śledczym. Za swoje artykuły poświęcone sprawom lokalnym, korupcji i zaniedbaniom urzędniczym w Nowej Anglii nagrodzono go w 2011 r. George Polk Award i nominowano do licznych branżowych wyróżnień, w tym Nagrody Pulitzera

Czy jeśli niedźwiedź zje libertarianina, to dlatego, że chciała tak niewidzialna ręka wolnego rynku?
Jeśli uważamy, że ona macza swoje palce we wszystkim, to niewykluczone. Ale w czasie, gdy zajmowałem się libertarianami i niedźwiedziami, na szczęście żadnego z tych pierwszych nie pożarł przedstawiciel tych drugich. Choć, niestety, wskutek wzbudzonej przez wolnorynkowców niedźwiedziej aktywności w Grafton w stanie New Hampshireucierpieli najbiedniejsi, samotne emerytki oraz przedstawiciele najbardziej narażonych na wykluczenie grup społecznych. Co samo w sobie jest lekcją o tym, że w wolnorynkowej utopii, jaką wymarzyli sobie bohaterowie mojej książki, poradzi sobie tylko sprawny, zdrowy, młody mężczyzna z bronią.
Reklama
Zacznijmy od początku. Co sprowadziło cię na trop niedźwiedzi i libertarian - zwolenników społeczeństwa nieograniczonego zakazami i nakazami państwa oraz władzy centralnej - gdzieś w gęstym lesie w Nowej Anglii?
W ogóle nie interesowałem się wolnorynkowcami. Jako dziennikarz regionalnej prasy trafiłem do Grafton, by porozmawiać z byłą żołnierką, która pisała skargi do Departamentu ds. Weteranów. Była niepełnosprawna i nie mogła się swobodnie poruszać po domu. Walczyła z biurokracją, domagając się interwencji. Miała też w domu gromadę kotów. I pewnym momencie niezobowiązująco rzuciła uwagę, która natychmiast mnie zainteresowała: „Wiesz, kiedyś wypuszczałam koty na zewnątrz, ale to było, zanim przyszły niedźwiedzie”.
Ciekawe zagajenie rozmowy…
Oczywiście zacząłem ją o to pytać. W okolicy, i zresztą całym New Hampshire, jest rzeczywiście sporo tych zwierząt. Ale interakcje drapieżników z ludźmi, o jakich mi opowiedziała, były niezwykłe. Dużo bardziej niecodzienne niż to, czego można się spodziewać w zamieszkanej przez niedźwiedzie okolicy. Po wypytaniu innych ludzi okazało się, że podobnych historii jest sporo. Odpowiedź na pytanie, dlaczego akurat tam, przynosi druga poza niedźwiedziami populacja zamieszkująca Grafton i okolice - kolonia libertarian. I wtedy już wiedziałem, że muszę się tym zająć.
No właśnie, jak jedno łączy się z drugim?
Na początku XXI w. powstało Free Town Project, luźna koalicja radykalnych zwolenników wolnego rynku i libertariańskiej ideologii, komunikujących się głównie na internetowych forach, przed którymi stał bardzo konkretny problem. Nigdy nie udało im się zademonstrować światu, że ich filozofia sprawdza się w praktyce. Słowem: nigdy w historii nie zaistniało libertariańskie państwo, miasto, prowincja czy region administracyjny. Pomyśleli więc, że muszą zakasać rękawy i pokazać światu, że wolna od regulacji władzy i podatków utopia naprawdę może się urzeczywistnić. Pomysł był taki: wszystkich libertarian w kraju poinformować za pomocą internetu, że jest miasteczko Grafton - którego mieszkańcy już bardzo nie lubią płacić podatków - do którego mogą się zjechać i przejąć lokalne struktury władzy.

Treść całego tekstu można znaleźć w piątkowym, weekendowym papierowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej oraz w eDGP.