Świat obserwuje, jak Ukraińcy walczą o swoje życie i wolność, wielu z nas czuje palącą potrzebę, by bardziej ich wspierać - pisze Altman, politolog z Georgia State University. Dla Zachodu przeszkodą w udzieleniu większej pomocy Ukrainie nie jest brak zasobów, sił i środków, ale strach przed sprowokowaniem szerszej, być może nuklearnej wojny z Rosją - zaznacza.

"Historia pokazuje, że NATO nierozważnie zaryzykowałoby wywołanie wojny tylko przez przekroczenie dwóch rosyjskich czerwonych linii: otwartego ataku na siły rosyjskie lub rozmieszczenie zorganizowanych jednostek bojowych pod flagą któregoś z członków Sojuszu na Ukrainie. Dopóki NATO powstrzyma się przed oczywistym przekroczeniem tych granic, może zrobić więcej, by pomóc Ukrainie przy akceptowalnym ryzyku wojny" - ocenia autor "Foreign Affairs".

Dostawy broni i sankcje

Dostawy broni i sankcje mieszczą się w tych granicach, dlatego można się pokusić o stwierdzenie, że członkowie NATO robią wszystko, co w ich mocy, ale tak nie jest; w rzeczywistości istnieją powody, by sądzić, że Sojusz może zrobić jeszcze więcej dla Ukrainy, bez prowokowania większej wojny - podkreśla Altman. Przekonuje, że Sojusz powinien kontynuować obecną politykę, ale zrezygnować z arbitralnie narzucanych sobie ograniczeń w rodzajach dostarczanej Ukrainie broni konwencjonalnej oraz rozszerzyć zakres sankcji na Rosję.

Reklama

Obecnie NATO nie zaopatruje Ukrainy w uzbrojenie niektórych typów, ale nie jest to oparte na żadnej konkretnej strategii czy teorii, na dodatek ta postawa wciąż ewoluuje - zaznacza ekspert. Gdy Polska zaproponowała wysłanie na Ukrainę myśliwców MiG-29, USA się temu sprzeciwiły, argumentując, że taki krok sprowadziłby poważne zagrożenie na cały Sojusz - pisze Altman. Dodaje, że USA później dostarczyły Ukrainie m.in. haubice M777 i wyrzutnie rakiet HIMARS, sprzęt który bardziej wzmocnił wojsko ukraińskie niż MiGi-29. "W takim razie dlaczego rakiety i artyleria, ale już nie samoloty? Nie ma na to odpowiedzi. To zupełnie arbitralne" - komentuje.

"NATO może dostarczać Ukrainie nowoczesne czołgi, samoloty bojowe, zaawansowane systemy przeciwrakietowe i inne uzbrojenie, wciąż zachowując akceptowalny poziom ryzyka" - przekonuje. Uzupełnia, że Sojusz powinien wypracować w tej kwestii spójną strategię.

Altman zauważa, że również w sprawie sankcji NATO może zrobić więcej, zaczynając od dalszego ograniczenia importu rosyjskiego gazu przez państwa europejskie.

Zagraniczni ochotnicy

Trzecim sposobem pomocy Ukrainie jest pozwolenie na wspomaganie jej sił zbrojnych przez zagranicznych ochotników - pisze politolog. Zaznacza, że państwa Sojuszu na razie niesłusznie zaniedbały tę strategię.

"Członkowie NATO powinni zachęcać, wyposażać i finansować swoich żołnierzy i weteranów, którzy są chętni do walki po stronie Ukrainy. Aby zminimalizować ryzyko wybuchu wojny z Rosją, ci żołnierze nosiliby ukraińskie mundury i podlegali pod ukraińskie dowództwo" - argumentuje Altman.

W przypadku Ukrainy, zagraniczni ochotnicy - jeśli zostaną umiejętnie wykorzystani - mogliby dzięki swojemu doświadczeniu i wyszkoleniu wzmocnić zdolności wojsk tego kraju, a także pomóc w szybszym i lepszym wykorzystywaniu nowoczesnego uzbrojenia - tłumaczy. Dodaje, że rosnąca liczba zagranicznych ochotników podważyłaby też rosyjskie kalkulacje, według których Moskwa może wygrać długą, wyniszczającą wojnę opierającą się m.in. na większym potencjale demograficznym niż ma Kijów.

Oczywiście taka strategia NATO wiązałaby się z kosztami i wyzwaniami, np. kwestią używanego języka czy sprzętu, ale Ukraina przezwyciężyła już niektóre z tych przeszkód, w strukturach jej wojska już walczy złożony z cudzoziemców ochotniczy Legion Międzynarodowy, a armia przestawia się z uzbrojenia postsowieckiego na natowskie - analizuje badacz.

Ponieważ Ukraina bardziej potrzebuje wyszkolonych żołnierzy niż niedoświadczonych rekrutów, państwa NATO musiałyby ułatwić swoim żołnierzom czasową rezygnację ze służby, z gwarancją przywrócenia ich do obowiązków po powrocie z walki i perspektywą awansu za zdobyte doświadczenie bojowe - zaznacza Altman.

"Najtrudniejszą częścią takiej polityki będzie akceptacja ofiar wśród ochotników, bez możliwości odwetu" - podkreśla. Dodaje, że na takie warunki zapewne nie zgodzą się wszystkie kraje Sojuszu, ale gdyby były to tylko USA i kilka innych państw już przyczyniłoby się to do znacznego wsparcia Ukrainy.

Powołując się na przykłady z czasów zimnej wojny autor przekonuje, że maksymalne wykorzystywanie wszystkich dostępnych możliwości bez otwartego atakowania przeciwnika, jest często najlepszym sposobem na utrzymanie przewagi, przy jednoczesnym kontrolowaniu ryzyka eskalacji.

"Niektórzy uważają, że rosyjska broń jądrowa i większe interesy na Ukrainie dają Moskwie przewagę nad NATO. To błąd. Prawdą jest, że dla przywódców Sojuszu uniknięcie wojny z Rosją jest ważniejsze niż pomoc Ukrainie, ale tak samo prawdziwe jest to, że wojna z NATO byłaby dla Rosji o wiele bardziej kosztowna, niż tolerowanie większości form wsparcia (Sojuszu) dla Ukrainy. (Rosja) nie może równolegle wygrać konwencjonalnej wojny z NATO. I nikt nie wygra wojny nuklearnej" - konkluduje Altman. (PAP)