Polski prezydent proponuje w Waszyngtonie, by sojusznicy z NATO wydawali na zbrojenia nie dwa, lecz trzy procent PKB. Czy to możliwe? Czy Biden może się na to zgodzić w kontekście lipcowego szczytu NATO w Waszyngtonie?

W gruncie rzeczy postulat ten jest w zgodzie z tym, co obowiązuje. Tym że obecne 2 proc. PKB na obronność w ramach NATO jest uznawane za cel minimum, a nie maksimum każdego kraju. Nie wszystkie państwa są na tym poziomie, ale to powinien być pierwszy krok. Jest wiele rozmów, czy być może są inne sposoby, w jakie państwa mogą wyrazić swoją gotowość wojskową. Mogą tu być ciekawe pomysły, ale ogólnie to wydatki na poziomie co najmniej 2 proc. PKB są kluczowe. Do wszystkiego w NATO dochodzi się przez konsensus, pamiętam dyskusję o wydatkach w 2014 roku na temat konieczności dobicia do 2 procent. Potrzeba więc wielu konsultacji wśród sojuszników, nie wiem czy to się już zaczęło, czy teraz zaczynamy. Życzę jednak polskiej inicjatywie powodzenia, choć ciężko mi przewidzieć, czy okaże się skuteczna.

Cała ta propozycja dlatego, że teraz w Europe Środkowej panują dość posępne nastroje. Sytuacja Ukrainy na froncie nie napawa optymizmem. Obawiamy się nowych form agresji ze strony Rosji. Mamy ku temu podstawy?

Uważam, że Władimir Putin przyjmuje agresywniejszą pozycję niż w przeszłości. Kreml straszy bronią nuklearną czy wielką strategiczną konsultacją. Do tego dochodzi zabójstwo Nawalnego w trakcie Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Są powody, by być zaniepokojonym. Także z powodu politycznych podziałów w USA, jak prowadzić dalej politykę wobec Ukrainy i utrzymującego się pata w Izbie Reprezentantów w sprawie kolejnego pakietu pomocowego dla Kijowa. Jeśli jako Sojusz nie wyślemy wobec Putina wspólnego i mocnego sygnału, to uzna że więcej presji z jego strony może być skuteczne przy próbie podzielenia nas. Czas przed lipcowym szczytem NATO w Waszyngtonie jest ważny, musimy pokazać jedność.

Reklama
Jak Pan ocenia sygnały z USA? Czy są wystarczające, gdy Kongres blokuje pomoc dla Ukrainy? Zobowiązania USA wobec NATO są rzeczywiście tak żelazne jak się deklaruje?

Jeśli pakiet zostanie poddany pod głosowanie, to zostanie przyjęty zdecydowaną większością. Problemy są polityczne, a w Kongresie są pewne zasady, których nie da się obejść. Jestem pewien, że w końcu pakiet zostanie przegłosowany, w takiej lub innej formie. Choć nie wiem, ile to zajmie. To opóźnienie nie wysyła jednak dobrego sygnału. Wierzę zarazem, że zobowiązania Stanów Zjednoczonych wobec NATO są solidne. Ale niestety komentarze byłego prezydenta Donalda Trumpa powodują, że pojawiają się pewne wątpliwości, a przy okazji zachęcają Putina do dalszych działań, do testowania artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Wierzę jednak, że Stany Zjednoczone przyjdą na pomoc każdemu zaatakowanemu państwu NATO.

Co się stało z republikanami? Jaka jest tu Pańska diagnoza?

Cóż, jestem byłym ambasadorem, mogę więcej mówić o polityce zagranicznej niż o stanie republikanów. Z pewnością widzimy w wielu krajach, że polityka szybko się zmienia w związku ze zmianami na świecie, technologicznymi i na polu informacji. Potrzebujemy tu zaangażowania obywateli oraz umiejętności nawigowania przez polityków wśród tych nowych wyzwań.

Czy uważa Pan, że na republikanów można wpłynąć, przekonać ich?

Wydaję mi się, ze bezpośrednie, osobiste kontakty są kluczowe. To dobrze, że prezydent Duda spotkał się z przewodniczącym Izby Reprezentantów Mike’em Johnsonem. Na tym samym poziomie uważam, że w publicznych wystąpieniach Radosław Sikorski wykonał doskonałą pracę. W USA jest rok wyborczy, głosy Polonii mają znaczenie. Żaden z poważnych polityków nie chciałby być uznany za takiego, który ignoruje bezpieczeństwo Polski.