Wiecie, że nadal „nie ma takiego miasta - Londyn”?! Ba, za sprawą konsekwentnie „słusznej linii naszej partii”, jest nawet lepiej niż w czasach „Misia”: nie ma Lądka Zdroju! Gdzie? W wyszukiwarce połączeń jedynej w Polsce kolei (potencjalnie) dużych prędkości – PKP Intercity. A teraz – uwaga! Połączenia z Londynem oraz Lądkiem (!!!) znajdziemy w mig w aplikacji Deutsche Bahn (DB). Ba, kupimy tam w trzy sekundy właściwe bilety, co w przypadku IC jest równie proste, jak zdobycie mistrzostwa świata w seppuku z osobistym odbiorem złotego medalu. Żeby było już całkiem zabawnie (?), wyszukiwarka niemieckich kolei uruchamia się na smartfonach i komputerach nad Wisłą – po polsku. Chcę wierzyć, że nasza państwowa kolej jako jedyna w Europie wywindowała właśnie ceny biletów po to, by mieć za co równać do niemieckiej. Chcę, ale nie wierzę.

Osobom, których umysły zostały nadmiernie wybatożone wiadomymi paskami, wyjaśniam, że nie piszę tego „für Deutschland”, ani tym bardziej dlatego, że chcę zrobić kryptoreklamę niemieckim kolejom. Piszę to „für Polen”, z pobudek krystalicznie patriotycznych, by nie rzec kibolskich, bo kolej jest nasza, przez nas wykonana w oparciu o sześćdziesiąt sześć instytucji i parę ministerstw i nie chciałbym, żeby sobie zgniła na powietrzu - z braku pasażerów, do których namiętnie należę.

Kolej ma kolosalną przyszłość, dzięki unijnym pieniądzom wydarzyło się w niej w ostatnich latach wiele dobrego (pierwsze od stu lat remonty i modernizacje torów i dworców, zakup fajnego taboru – co napędza biznes polskich firm budowlanych i infrastrukturalnych), więc ostatnia rzecz, jaka jest nam w tej chwili potrzebna, to – protokół zniszczenia. Ale – nomen omen – po kolei.

Wiele miesięcy temu mój do szpiku konkretny sąsiad przedsiębiorca zadał brawurowo oczywiste, choć (przyznaję) dyletanckie pytanie: dlaczego ceny prądu w Polsce oszalały, skoro ponad 80 procent energii wytwarzają nad Wisłą państwowe koncerny z węgla pochodzącego z państwowych kopalń?

Reklama

„Słyszę od rządu, że mamy własne kopalnie, własny węgiel, własne elektrownie, własną energię, własne sieci przesyłowe, a wszystkim bez wyjątku zarządzają patrioci. To ja się dziś pytam: po co?” – denerwował się przedsiębiorca, którego rachunek za prąd wzrósł w rok o 712 procent. Wyobrażam sobie, że identyczne pytanie mógłby dziś zadać szef PKP Intercity, który „aktualizację” cen biletów – o poziom inflacji - tłumaczy właśnie ogromnym wzrostem opłat za energię. Ale, oczywiście, nie zada, bo kolej (potencjalnie) dużych prędkości też jest w Polsce „własna”, czyli zarządzana przez patriotów.

Powiedzmy jasno: sama kolej nie jest podwyżkom winna (tak samo, jak nie sposób winić piekarzy za wzrost cen chleba). Obiektywnie rzecz ujmując, PKP IC naprawdę się stara, jakość taboru i punktualność mocno się poprawiły, obsługa klientów też. Horrendalnie odstaje od tego natomiast strona informatyczna – i właśnie cenowa.

Dałem pięciu losowo wybranym informatykom proste zadanie: kupcie bilet na jakiś pociąg w aplikacji PKP IC. Wszystkim bez wyjątku musiałem potem zapewnić pomoc psychiatryczno-psychologiczną i kilka walizek antydepresantów. Gdyby tak działała aplikacja któregoś z banków, to ten podzieliłby nazajutrz los Lehman Brothers. Drogie PKP IC, starego systemu informatycznego (wyszukiwarki i aplikacji) nie ma co naprawiać! Niezależnie od ilości szpachli, nie wyklepiesz tesli z malucha. To trzeba zaorać i stworzyć od nowa. Mamy w Polsce naprawdę zdolnych informatyków, najlepsze europejskie (światowe) aplikacje powstają w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu, Trójmieście, Katowicach.

Trzeba przy tym pamiętać, że nawet wywołujący essę programistów system informatyczny zda się psu na budę, jeśli nie będzie się za nim krył sprawny, spójny i zarazem uniwersalny system wyszukiwania połączeń na WSZYSTKIE trasy w Polsce, a najlepiej – w Europie. Taki, jaki już dawno udostępniła DB i wiele innych kolei na Zachodzie. We wszystkich językach (tylko w Krakowie i Warszawie mieszkają ekspaci z blisko 200 krajów świata; toż to klienci!). Owszem, w całkiem przyzwoitej kolejowej aplikacji PortalPasażera jest opcja zakupu biletów, ale jak się w nią kliknie, to odsyła do systemów poszczególnych przewoźników. W tym IC. Kto kupował banalny bilet, np. z Wieliczki via Kraków do Warszawy, i nie zwariował, ten ma naprawdę megamocną psychikę.

To wszystko jednak – tak naprawdę - didaskalia. Tym, co w tej chwili najbardziej zagraża – jakże pożądanemu – rozwojowi polskiej kolei (potencjalnie) dużych prędkości, jest polityka cenowa. I tu wracamy do polityki państwa.

Kiedy widzę dwóch rzeczników tłumaczących, że wzrostu cen (państwowej) energii dla (państwowej) PKP nie da się zatrzymać, bo państwo musi zapewnić tani prąd przede wszystkim gospodarstwom domowym, to się upewniam, że jeżdżący limuzynami (bo przecież nie pociągami!) urzędnicy kompletnie oderwali się od rzeczywistości. Halo! Tu ziemia. Przejedźcie wy się chociaż raz z rana (w dzień powszedni) po dworcach i stacjach kolejowych! Ludzie z całej okolicy dojeżdżają tam rowerami (tak, zimą, w śniegu!) - bo benzyna droga (choć „prawie najtańsza w Europie”) i przesiadają się do pociągów – bo (znów) benzyna droga (choć „własna”). Dlatego na lokalnych trasach nie powinno być absolutnie żadnych podwyżek. Tymczasem np. na południu bilety na popularnych trasach zdrożały w kilka miesięcy nawet o ponad 40 procent.

Żaden odpowiedzialny polityk w Europie nie pozwolił w tych trudnych czasach na coś podobnego, gdyż uderza to w fundamenty życia milionów ludzi dojeżdżających codziennie za chlebem; w Polsce owe 40 procent więcej muszą zapłacić ci, których zarobki wzrosły w tym samym czasie statystycznie o 10 procent, a realnie najczęściej – o zero.

A teraz przypatrzmy się na zimno cenom PKP IC, z którego usług wcale nie korzystają sami miliarderzy z listy 100. Bilet na pendolino z Krakowa (lub Katowic) do Warszawy kosztuje teraz w drugiej klasie – przy zakupie z dnia na dzień – 199 zł (w pierwszej klasie ponad 300). Przy zakupie z dwutygodniowym wyprzedzeniem można zbić tę stawkę nawet o połowę, ale trzeba polować – i nie wybrzydzać (relacje o ciekawszej porze są w standardowych cenach). Ewentualnie można skorzystać z tańszych połączeń - w mniej atrakcyjnych porach, ze znacznie gorszymi składami (ostatnio WSZYSTKIE ubikacje w pociągu były nieczynne!) i dłuższym czasem podróży (często ponad cztery godziny zamiast dwóch z hakiem).

To teraz dodajmy brutalny kontekst. Europejski. We Francji bilet na faktycznie szybkie koleje TGV (rekord to blisko 600 km na godzinę) na ikonicznej trasie z Paryża do Lyonu – kupiony z dnia na dzień – kosztuje nieco ponad 300 złotych, a w przedsprzedaży nieco ponad połowę tego. Ta trasa liczy prawie 400 km, a luksusowy pociąg, kursujący 35 razy dziennie, pokonuje ją w nieco ponad dwie godziny. Dla porównania: najszybszy pociąg PKP IC pokonuje 251 km z Krakowa do Warszawy w podobnym czasie. Wzorem propagandystów przekonujących brawurowo, że wszystko w Polsce jest tańsze niż na Zachodzie, mógłbym tu twierdzić, że przeciętny bilet z Paryża do Lyonu jest o kilkanaście proc. droższy od biletu spod Smoka do Syrenki, ale w zamian za to sado-masochistycznie przypomnę, że zarobki we Francji są statystycznie TRZY RAZY WYŻSZE niż w Polsce - co pokazały ostatnie zestawienia Eurostatu (my zajmujemy w tabeli unijnej czwarte miejsce od końca, za Grecją, a przed Bułgarią, Węgrami i Rumunią; Francuzi zajmują miejsce dziewiąte – od góry, tuż za Szwecją, Niemcami i Finlandią).

Chciałbym się tu przestać znęcać (nad sobą, fanem kolei), ale muszę napisać, że bilet z Paryża do Londynu (bo w systemie francuskich kolei jest takie miasto – Londyn) można kupić za 400 złotych (86 euro). W relacji do polskiej siły nabywczej byłoby to jakieś 135 złotych. Prawie 500 km w niespełna dwie i pół godziny luksusowym Eurostarem. Ba, bilet na trasie Paryż – Berlin udało mi się upolować za niespełna 80 euro! Jedna przesiadka z TGV na DB, a wszystko na wspólnym bilecie kupionym w trzy sekundy w aplikacji. Widać koleje francuskie potrafiły dla dobra pasażerów (i własnym interesie) zharmonizować pobór opłat i systemy. W Polsce nie wychodzi to kolejom działającym w dwóch sąsiednich województwach i zarządzanym przez tę samą partię. Harmonizacja systemów kolei regionalnych z systemem PKP IC przerosła wszystkie dotychczasowe ekipy rządzące.

A ja tu się jeszcze domagam harmonizacji na znacznie wyższym poziomie: polityki państwa. Marzy mi się mianowicie, by jakiś sprawczy polityk śmigający za nasze pieniądze (a niech mu będzie!) hożą limuzyną popatrzył na Polskę A i B holistycznie i zdecydował, że mobilność mieszkańców to jest życiowy i gospodarczy priorytet i że z tego powodu będziemy preferować najlepszy środek transportu, jakim jest kolej. To oznacza m.in. stawki za energię dla pociągów nie zmuszające do „aktualizacji” cen biletów. W przeciwnym razie będziemy jeszcze bardziej odstawać od Europy. Co – uwaga! – najsilniej uderzy w suwerena.

Wiem. Takie marzenia mogą świadczyć o poważnym zaburzeniu psychicznym nadającym się do leczenia w jakimś Lądku. Ale przecież – nie ma takiego miasta.

ikona lupy />
Zbigniew Bartuś / Forsal.pl