Prawdziwe waluty od lat mają także formę elektroniczną w postaci zapisów na rachunkach banków. Błędem jest zaś utożsamianie kryptowalut z walutami, jak złoty czy dolar. Bitcoin w coraz mniejszym stopniu jest środkiem płatności, stał się narzędziem spekulacji – mówi Adam Tochmański, dyr. Departamentu Systemu Płatniczego NBP.

ObserwatorFinansowy.pl: Zacznijmy od futurologii – czy jest Pan w stanie wyobrazić sobie, że złotego zastępuje kiedyś NBP Coin?

Adam Tochmański: NBP Coin? NBP emituje monety od dawna.

W taki sposób nazywa się chyba wirtualne waluty.
Taki schemat nazewnictwa przyjął się w świecie kryptowalut, ale banki centralne nigdy nie będą emitować kryptowalut, tylko prawdziwą walutę, co najwyżej w formie cyfrowej. Ten przykład doskonale jednak pokazuje różnice między kryptowalutą a rzeczywistą walutą. Prawdziwa waluta posiada wszystkie cechy pieniądza, tzn. jest środkiem wymiany, tezauryzacji, miernikiem wartości i jest powszechnie akceptowana, bo emituje ją bank centralny. Kryptowaluty mają tylko niektóre z tych cech i nie stoi za nimi żadna instytucja państwa. Najsłynniejsza z kryptowalut, bitcoin, pomyślana na początku jako system płatności peer to peer, stała się faktycznie narzędziem spekulacji, a w coraz mniejszym stopniu środkiem płatności. Błędem jest utożsamianie takich kryptowalut z prawdziwymi walutami, jak złoty, dolar czy funt.

Niemniej nawet prawdziwe waluty tę elektroniczną formę zapisu także mogą w przyszłości przyjąć?

Reklama

Prawdziwe waluty od wielu lat mają nie tylko formę banknotów i monet, ale i formę elektroniczną w postaci tzw. pieniądza bankowego, tj. zapisów na rachunkach prowadzonych przez banki. Kwestia formy jest więc drugorzędna. Przez wieki pieniądz dostosowywał się do zmieniających się potrzeb, w tym wygody użytkowników, i przybierał różne formy. Obecnie jest – w formie gotówkowej – monetą lub banknotem, a w formie bezgotówkowej – zapisem elektronicznym.

Czym innym byłoby jednak wydawanie powszechnie dostępnego pieniądza w postaci cyfrowej przez banki centralne, jako alternatywy dla gotówki. Na razie nigdzie tego nie zrealizowano, co nie znaczy, że w ramach banków centralnych nie prowadzi się takich dyskusji i stosownych analiz. To są jednak na razie tylko teoretyczne rozważania.

Najbliższa w przejściu od teorii do praktyki jest Szwecja. Pamiętajmy jednak, że to społeczeństwo praktycznie bezgotówkowe. Gotówka stanowi tam poniżej 3 proc. agregatu podaży pieniądza M1, podczas gdy średnio w Unii Europejskiej jest to 15-16 proc., a w Polsce 21-22 proc.

Wróćmy zatem do Polski i do teraźniejszości. NBP z KNF uruchomiły stronę www.uwazajnakryptowaluty.pl i całą kampanię z tym związaną. Czemu na kryptowaluty należy uważać?

Należy uważać na to, aby nie pomylić ich z realnymi walutami. Czym innym są kryptowaluty, a czym innym pieniądz emitowany przez bank centralny w postaci znaków pieniężnych, a nawet pieniądz bezgotówkowy, który powstaje w bankach komercyjnych, zwany czasem fiat money lub pieniądzem fiducjarnym. Inwestowanie w kryptowaluty wiązać się może z różnymi rodzajami ryzyka.

Ale ciągle słychać głosy, że pieniądz fiducjarny bez pokrycia np. w złocie nie różni się wiele w swej umowności od bitcoina.

Takie głosy wynikają albo ze złej woli, albo z niewiedzy. Za pieniądzem, nawet bezgotówkowym, stoi państwo, gdyż państwo go reguluje, kontroluje i gwarantuje. Owszem, pieniądz bezgotówkowy powstaje w bankach komercyjnych, ale te banki są regulowane przez państwo i nadzorowane przez Komisję Nadzoru Finansowego. Z kolei Narodowy Bank Polski monitoruje ilość pieniądza i stosuje określone prawem narzędzia dla jego kontroli. Jest jeszcze Bankowy Fundusz Gwarancyjny, który chroni wszystkie depozyty w bankach oraz SKOK-ach do 100 tys. euro. Ta sieć instytucji państwa sprawia, że środki pieniężne w złotych, jakie widzimy na naszych kontach bankowych, są realnym pieniądzem, do którego społeczeństwo ma zaufanie. Podkreślę raz jeszcze – bitcoin, litecoin czy ether to co innego niż złoty. Żadna z instytucji za nimi nie stoi.

NBP i KNF piszą o pięciu rodzajach ryzyka związanych z kryptowalutami.

Po pierwsze, chodzi o ryzyko utraty w wyniku kradzieży. Każdy pieniądz, również pieniądz bankowy, może zostać skradziony, ale rzecz w tym, że jak oddajemy pieniądze do banku, to jednocześnie zawieramy z tą instytucją umowę na przechowywanie pieniędzy i ich zwrot w odpowiednim terminie. Nawet ewentualny napad na bank i kradzież pieniędzy nie oznacza wtedy naszej straty, a jedynie ewentualną stratę samego banku, bo bank musi tej umowy dotrzymać i oddać nam nasze pieniądze. Tak jest nawet w przypadku cyberataku na bank, o ile sami nie pomogliśmy w cyberkradzieży. Portfele „walut” wirtualnych narażone są na dużo groźniejsze cyberataki, bo taka kradzież w praktyce oznacza stratę bezpowrotną. Miały one miejsce w kilku krajach, również w Polsce. Ostatnio z portfela platformy zarejestrowanej w Słowenii zniknęło prawie 5000 bitcoinów i nikt nie wie, co się z nimi stało.

Nie da się zatem w pełni bezpiecznie przechowywać bitcoina?

Nie i z tym jest związane ryzyko drugie – platforma obrotu kryptowalutami może upaść lub być zamknięta z dnia na dzień i nawet jeśli dowiemy się, kto ją prowadził, to dochodzenie swoich roszczeń przed polskim sądem, a tym bardziej przed sądem zagranicznym, może być bardzo problematyczne. Środki utrzymywane w „walutach” wirtualnych, nie będąc depozytami bankowymi, nie są gwarantowane przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny i nie będą wypłacone, tak jak to ma miejsce w przypadku ewentualnej upadłości banku lub SKOK-u.

Jest jeszcze ryzyko związane z brakiem powszechnej akceptowalności.

Tak. Bitcoin, który został pomyślany jako system płatności, coraz mniej nadaje się do płacenia. Coraz mniej sklepów go akceptuje ze względu na bardzo dużą zmienność ceny. Jeśli jako właściciel sklepu mam perspektywę, że kwota zapłacona przez klienta w bitcoinach jeszcze tego samego dnia może być 20 proc. mniej warta w przeliczeniu np. na dolara, to jest to dla mnie realne ryzyko straty. Nie spełniając istotnej cechy pieniądza, tj. nie będąc miernikiem wartości, w coraz większym stopniu kryptowaluty przestają być środkiem płatniczym.

Jak istotnym problemem jest duża zmienność notowań?

Gdy NBP i KNF wydawały swoje wspólne ostrzeżenie w lipcu 2017 roku, kurs bitcoina niewiele przekraczał 2000 dolarów. Pod koniec 2017 roku otarł się zaś o 20 tys. dolarów. To prawdopodobnie największa w historii bańka spekulacyjna. Oczywiście nie wiadomo, kiedy ona pęknie, ale ostrzegamy, że poniesienie w takiej sytuacji dotkliwych strat w przyszłości jest bardzo prawdopodobnym scenariuszem.

Jest wreszcie ryzyko związane z możliwością świadomego oszustwa. W tym punkcie ostrzegamy przed inwestowaniem swoich środków w pseudowaluty, które powstały na bazie popularności pierwszych kryptowalut i które są pomyślane od początku do końca jako piramida finansowa, mająca na celu nabranie jak największej liczby uczestników. Często w takich oszustwach tworzy się otoczkę zaawansowanych technologii, które mają dopiero powstać, a niekiedy wykorzystuje się nazwiska znanych celebrytów, często bez ich wiedzy lub świadomości, w czym uczestniczą. UOKiK wydał w tego typu sprawach kilka komunikatów, w których ostrzega konsumentów przed takimi oszustwami, zgłosił też zawiadomienia do prokuratury.

Jak Pan tłumaczy sobie tak spektakularne wzrosty notowań bitcoina w relacji do prawdziwych walut? To nie jest votum nieufności dla banków centralnych?

Na notowania bitcoina wpływa splot wielu czynników. Po pierwsze, podaż ograniczona do 21 mln sztuk, która wyzwoliła ten wyścig, aby jak najwięcej zarobić na jak najwcześniejszym etapie. Teraz bitcoinów jest bowiem prawie 17 mln sztuk, ale ich uzyskiwanie jest coraz droższe, coraz bardziej energochłonne. Po drugie, rosnący popyt, który przy ograniczonej podaży winduje cenę bitcoina. Czytamy ostatnio o bardzo dużym popycie na bitcoina głównie w Azji. Najpierw były to Chiny i Japonia, a teraz Korea Południowa i Wietnam. Prawie 80 proc. nowego obrotu pochodzi właśnie z krajów azjatyckich, gdzie wiele osób chciałoby się szybko wzbogacić. Niektórzy eksperci dodają także do tego, pewnie nie bez podstaw, że bitcoin może służyć często praniu pieniędzy i bywa środkiem rozliczeń w działalności przestępczej.

To może bitcoina należało po prostu zakazać? Czemu zdecydowano tylko o kampanii informacyjnej?

Bitcoina zakazano w pojedynczych krajach Azji i Ameryki Południowej, ale w europejskich krajach nie uznano na razie tych rozwiązań jako wzorcowych dla Europy. Między całkowitym zakazem a zerową regulacją jest bowiem też i trzecia droga, tzn. częściowa regulacja, mogąca mieć niedługo miejsce i w Unii Europejskiej, i w Polsce, oraz ostrzeżenie ze strony instytucji państwowych powiązane z kampanią informacyjną. Kryptowalut w Unii Europejskiej nie zakazano, natomiast np. Europejski Bank Centralny, Deutsche Bundesbank, Banque de France i instytucje nadzoru finansowego ostrzegały użytkowników przed ryzykiem związanym z kryptowalutami i informowały, że nie są one pieniądzem emitowanym przez bank centralny.

NBP i KNF mówią w skrócie: bitcoin nie, ale mechanizm jego działania, czyli blockchain, tak. Jakie konkretne zastosowania tej technologii rozproszonego rejestru można mieć na myśli?

Trudno na razie podawać już konkretne przykłady wdrożeń, bo w wielu obszarach są to na razie projekty i rozwiązania pilotażowe. Moim zdaniem, technologia blockchain może znaleźć zastosowanie zwłaszcza tam, gdzie mamy do czynienia z jakimiś rejestrami czy bazami danych. Wiem, że KDPW zastanawia się nad zastosowaniem blockchain do obsługi elektronicznego głosowania na walnych zgromadzeniach akcjonariuszy. Banki widzą zaś w tej technologii potencjał na realizację tzw. trwałego nośnika, który jest wymagany do skutecznego doręczenia korespondencji klientowi.

Ale czy blockchain może z czasem uderzyć w ich zasadniczą działalność? Można sobie wyobrazić, że przy rozwinięciu tej technologii KDPW jako miejsce przechowywania informacji o nabytych papierach wartościowych wcale nie będzie potrzebne, bo załatwi to klucz blockchain.

Wbrew pozorom nie jest to taka prosta decyzja, że można pozbyć się istniejących realnie instytucji, które – dlatego że są regulowane i nadzorowane – mają wysoki poziom odpowiedzialności prawnej za bezpieczne działanie, i zawierzyć wszystko komputerom, rozproszonym użytkownikom i bardzo rozmytej odpowiedzialności, bez centralnej strony, do której można mieć zaufanie. Wydaje mi się, że dopóki technologia blockchain nie będzie dojrzała, sprawdzona i wszystkie wątpliwości nie zostaną wyeliminowane, dopóty jej zastosowanie w poważnych systemach przeprowadzających rozliczenie lub rozrachunek transakcji finansowych nie będzie szybkie.

Rozmawiał Marek Pielach