Średnie płace okazują się tym niższe, im mniejsze ryzyko wiąże się z daną karierą i zarobkami. Nauczyciele i urzędnicy należą do najbardziej bezpiecznych i zachowawczych, podczas gdy do najbardziej lubiących ryzyko należą sportowcy i… politycy. Niedawno zmarły George H.W. Bush (prezydent USA w latach 1989–1993) akceptował ryzyko na tyle, że skoczył ze spadochronu w swoje 75. urodziny, a później w 80., 85. i 90.

Założenie firmy, wybór ubezpieczenia, a nawet wybór restauracji na niedzielny obiad – to wszystko decyzje, co do których finalnego wyniku nigdy nie mamy pewności.

W ekonomii istnieją dwa oddzielne określenia porządkujące myślenie: niepewność i ryzyko. Niepewność to sytuacje, w których „coś” jest nieznane. Tym czymś może być tak skutek działań, jak i prawdopodobieństwo jego wystąpienia. Weźmy wybór nowej restauracji na obiad z rodziną. Niewiadomych jest wiele: smak i ceny dań, jakość obsługi czy ogólna atmosfera. W świecie niepewności ekonomista jest zasadniczo bezradny. Nie mamy co do zasady wiedzy o tym, jak będzie wyglądała przyszłość, i nie możemy jej skwantyfikować.
Inaczej sytuacja ma się w przypadku ryzyka. Świat ryzyka to ten, w którym możemy określić i zmierzyć (często z grubsza) prawdopodobieństwo wystąpienia zdarzeń i ich wynik. Gra w Lotto jest świetnym przykładem. Wiemy, ile wynosi szansa trafienia odpowiednio trójki, czwórki i trafnego zakreślenia wszystkich sześciu cyfr. Ten świat jest bardziej przyjazny, gdyż poziom ryzyka możemy kontrolować. Decydując się na inwestycje, powinniśmy patrzeć na dwie kwestie: ile średnio możemy skorzystać i jaki poziom ryzyka się z tym wiąże. Preferencje każdego z nas – w jaki sposób oceniamy konkretne opcje spośród tych dostępnych – pozwalają wydedukować, jakie jest nasze indywidualne nastawienie do ryzyka.
Postawy wobec ryzyka są bardzo zróżnicowane, ale z grubsza można je lubić, nie lubić lub mieć do niego stosunek neutralny. Osoba z awersją do ryzyka będzie preferowała te sytuacje, które będą dawały pewny rezultat, a nie te, które wiążą się z tym samym przeciętnym spodziewanym wynikiem, ale faktyczna realizacja może zależeć od czynników losowych. Taka osoba będzie poszukiwała ubezpieczenia na okoliczność wystąpienia sytuacji niekorzystnych. To, ile będzie skłonna zapłacić za uniknięcie ryzyka, nazywamy premią ubezpieczeniową.
Reklama
Naturalnie nasze nastawienie do ryzyka może się odrobinę zmieniać w zależności od kontekstu oraz np. wraz ze zmianą sytuacji życiowej i wiekiem. Zmiany te mają kluczowe znaczenie dla fundamentalnych wyborów, np. w jaki sposób oszczędzać na emeryturę i w jakich aktywach ulokować środki już na emeryturze.
Co ciekawe, możemy być zarówno zachowawczy, jak i agresywni wobec ryzyka, i to w ramach jednej sytuacji. Wyobraźmy sobie, że oszczędzamy na emeryturę i (żywiąc awersję do ryzyka) inwestujemy w bezpieczne i nudne obligacje skarbowe. Jak pokazali Richard Thaler (University of Chicago) i Eric Johnson (Columbia University), odsetki zarobione na obligacjach przeciętny Amerykanin reinwestuje, agresywnie podejmując wysokie ryzyko. Okazało się, że nieracjonalnie i wbrew własnemu najlepiej pojętemu interesowi różnie traktujemy podstawowy kapitał i odsetki od niego. Te pieniądze, które należą do nas od jakiegoś czasu, będziemy chcieli zabezpieczyć przed stratą. Zaś do nowo uzyskanych będziemy mieli bardziej swobodny stosunek, jakby były w pewnym sensie niezamierzoną nagrodą, którą można poświęcić. Można powiedzieć: twoje pieniądze, ty decydujesz. Ale też: jeśli nie robisz tego racjonalnie, to po co w ogóle inwestować?
Niespójne w czasie zmienianie zdania w sprawie ryzyka (z punktu widzenia racjonalności i ekonomii nie ma powodu zmieniać profilu ryzyka własnych oszczędności tylko dlatego, że zgodnie z założeniami przyniosły odsetki) przekładają się na inne istotne wybory. Okazuje się, że lewicowi wyborcy są bardziej chętni do ryzyka niż prawicowi. Jak pokazała Cindy Kam (Vanderbilt University). Skutkuje to także tym, że ci pierwsi są częściej skłonni zagłosować na nowe twarze w polityce niż drudzy. Ale to prawicowi wyborcy obsadzili stanowisko w Białym Domu politykiem bez doświadczenia. Takim, który kontrolowane w świecie polityki ryzyko dzień w dzień przekuwa w totalną niepewność.
Preferencje co do ryzyka tłumaczą także wybory zawodowe. I zarobki. Średnie płace okazują się tym niższe, im mniejsze ryzyko wiąże się z daną karierą i zarobkami. Nauczyciele i urzędnicy należą do najbardziej bezpiecznych i zachowawczych, podczas gdy do najbardziej lubiących ryzyko należą sportowcy i… politycy. Niedawno zmarły George H.W. Bush (prezydent USA w latach 1989–1993) akceptował ryzyko na tyle, że skoczył ze spadochronu w swoje 75. urodziny, a później w 80., 85. i 90. Decyzja o karierze polityka czy zawodowego sportowca to wybory dokonywane w warunkach, w których z niewielkim prawdopodobieństwem można odnieść ogromny sukces, a z relatywnie dużym – osiągnąć nie aż tak dużo. Mimo iż zarobki Roberta Lewandowskiego są imponujące, to w całej kohorcie piłkarzy z jego rocznika zarobki bliskie są tym z Ekstraklasy, czyli relatywnie niskie.
Na tym jednak nie koniec. Debraj Ray (New York University) i Arthur Robson (Simon Fraser University) sugerują, że takie osoby jak Bush czy Lewandowski swoimi zarobkami i ambicjami powodują nierówności. Pokazując na własnym przykładzie, jak niemożliwe stało się możliwe, jednostki wyjątkowe są w stanie zdestabilizować równość zarobków czy konsumpcji nawet w najbardziej egalitarnych społeczeństwach, bo ich oddziaływanie na wybory przyszłych pokoleń pogłębia przyszłe nierówności. Naśladowcy, przejmując bardziej agresywne nastawienie do ryzyka, mogą powodować nie tylko większy rozrzut w zarobkach czy konsumpcji, ale też systematycznie nakręcać spiralę nierówności. Efektem pojawienia się gwiazd może być więc permanentna destabilizacja preferencji – tak względem ryzyka, jak i względem równości.
Chodzi nie tylko o sport czy politykę. Jak oszacowali Steven Levitt i Sudhir Venkatesh (University of Chicago), dilerzy narkotykowi ryzykują życiem, dość prawdopodobną odsiadką, przy płacy średnio w okolicach… minimalnej. A dziennie pracują więcej, niż trzeba byłoby spędzić np. na kasie w supermarkecie, by osiągnąć takie miesięczne przychody. Dlaczego przeciętny diler mieszka z mamą? Bo… musi. Uwiedziony wizją fury i złotych zegarków szefa lokalnego gangu, podejmuje karkołomne ryzyko przy niskiej stopie zwrotu. Na takie nierówności redystrybucja za pomocą podatków nic nie pomoże.