Przedmieścia Cincinnati

Boehner, który obejmując 3 stycznia stanowisko, stanie się trzecią – po prezydencie i wiceprezydencie – najważniejszą osobą w Stanach Zjednoczonych, jest przykładem na to, że w Ameryce dzięki ciężkiej pracy karierę może zrobić każdy. Nie pochodzi z żadnego wpływowego, politycznego klanu Ameryki, lecz z przedmieść Cincinnati w stanie Ohio, gdzie w dwupokojowym domu mieszkał wraz z rodzicami i jedenaściorgiem rodzeństwa.

>>> Czytaj też: Obama: Amerykanie są sfrustrowani tempem uzdrawiania gospodarki

– Myłem mopem podłogę, sprzątałem stoliki w barze mojego ojca, tankowałem benzynę na stacji, wykonywałem każdą brudną robotę, ale za każdą byłem wdzięczny – wspominał Boehner podczas kampanii przed wtorkowymi wyborami do Kongresu.
Reklama
Po studiach na katolickim Xavier University zaczął pracować w firmie dostarczającej opakowania dla przemysłu, której z czasem stał się szefem, a później właścicielem. Dziś jego majątek to 6,6 mln dol. – Włożyłem całe serce i duszę w mały biznes, ale kiedy zobaczyłem, jak bardzo Waszyngton stracił kontakt ze sprawami przedsiębiorców, postanowiłem wystartować – mówi. W 1984 r. został wybrany z ramienia Partii Republikańskiej do stanowej legislatury, a sześć lat później do federalnej Izby Reprezentantów.

Sprawny organizator

O Boehnerze po raz pierwszy zrobiło się głośno w 1992 r., gdy wraz z grupą kilku innych młodych kongresmenów ujawnił dokonywane przez starszych kolegów z izby nadużycia finansowe. Dwa lata później był współautorem wyborczego programu „Contract with America”, dzięki któremu Republikanie po 46 latach odzyskali kontrolę nad Izbą Reprezentantów. Jako szef komisji ds. edukacji zabiegał o przeforsowanie jednego ze sztandarowych osiągnięć George’a W. Busha, ustawy No Child Left Behind, która zapewnia środki na naukę dzieciom z ubogich rodzin. Ustawę, popartą niemal jednogłośnie przez obie partie, Boehner uważa za swoje najbardziej znaczące osiągnięcie i dowód na to, że potrafi wypracować ponadpartyjne porozumienie.
Choć w 2006 r. został szefem republikańskiej większości w izbie, a po zmianie układu sił – mniejszości, czyli jednym z najważniejszych polityków w kraju, dla większości Amerykanów pozostał postacią mało znaną. W dużej mierze dlatego, że nie jest typem porywającego tłumy mówcy, lecz raczej sprawnego organizatora. A to się przydaje w zdobywaniu funduszy dla partii – tylko w tym roku na 150 spotkaniach pozyskał 42 mln dol. Spotkania z potencjalnymi sponsorami – odbywające się najczęściej na polu golfowym – ściągnęły na Boehnera krytykę ze strony Demokratów, którzy zarzucają mu nadmierną uległość wobec wielkiego biznesu. – On całkowicie stracił kontakt z realnymi ludźmi, którzy tu żyją – mówił jego kontrkandydat w wyborach Justin Coussoule. Realni ludzie byli jednak innego zdania – Boehner uzyskał 66 proc. głosów.
W kampanii odwołując się do własnego przykładu, zarzucał administracji Baracka Obamy, że nadmiernym regulowaniem gospodarki utrudnia tworzenie nowych miejsc pracy, co jest dziś największą bolączką Ameryki.
Jego zdaniem lepszym sposobem na wyjście z kryzysu jest odbiurokratyzowanie gospodarki, obniżenie podatków i zmniejszenie wydatków z budżetu federalnego. – Nie można mieć zdrowej gospodarki, jeśli się podwyższa podatki tym, od których się oczekuje, że będą inwestować i tworzyć nowe miejsca pracy – mówi.