Co osiem sekund gdzieś na świecie umiera dziecko z powodu braku pitnej wody. Czy to nie wystarczający powód do zajęcia się tym problemem – pyta Guy Laliberte, nazywany klaunem wśród miliarderów. Trzy lata temu jeden z najbogatszych Kanadyjczyków, twórca święcącej światowe sukcesy sieci cyrków Cirque de Soleil, założył One Drop Foundation, która walczy o zapewnienie słodkiej wody wszystkim mieszkańcom ziemi. Apel o wsparcie inicjatywy niemal co wieczór rozbrzmiewa w każdym z należących do Laliberte cyrków. On sam wygłosił go też z kosmosu.

>>> Czytaj też: Na walkę z głodem trzeba 44 mld dolarów rocznie, ale świat ich nie da

Kanadyjski bogacz – magazyn „Forbes” w najnowszym zestawieniu szacuje jego majątek na przeszło 2,5 mld dol. – był siódmym kosmicznym turystą w historii. Za lot rosyjskim sojuzem TMA-16 na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) i 12-dniowy pobyt w stanie nieważkości lekką ręką zapłacił w październiku 2007 roku 35 mln dol. Na orbicie nie tracił czasu: kosmiczne wakacje wykorzystał do promowania działalności swojej fundacji.

Od połykania ognia do sukcesu

Reklama
Słowa wypowiedziane 354 km nad Ziemią stały się kulminacją akcji, podczas której jednocześnie połączył się z 14 miastami na pięciu kontynentach. W przesłaniu z jednej strony zachęcał Zachód do oszczędzania wody i promowania przyjaznych środowisku technologii, z drugiej do budowania w Afryce czy Azji nowych ujęć pitnej wody oraz kanalizacji i oczyszczalni ścieków. – Moje pokolenie zostało wychowane w błędnym przeświadczeniu, że woda jest dobrem, które nigdy się nie skończy. Już teraz musimy zacząć ją szanować, by starczyło jej dla następnych pokoleń – przekonywał podczas 120-minutowego kosmicznego performance’u. Na ziemi wspomagali go m.in. lider U2 Bono, Peter Gabriel, były amerykański wiceprezydent Al Gore, który na politycznej emeryturze zamienił się w ekologicznego wojownika.
51-letni Laliberte już przekazał na działalność One Drop Foundation ponad 100 mln dol. Kolejne pieniądze wpływają na jej konta po każdorazowym występie jego cyrków (dzieli się zyskami) i od sponsorów, których cały czas pozyskuje. Nie ma z tym zresztą większych kłopotów – potrafi przekonać do swoich racji, ujmując ich także dokonaniami w interesach.
Jak na człowieka, który do biznesu przystępował z umiejętnością gry na harmonijce ustnej i talentem do połykania ognia, zaszedł naprawdę daleko. Dziś zatrudnia 4 tys. osób, a jego firma prezentuje rocznie 21 przedstawień: z 12 jeździ po świecie, dziewięć jest stacjonarnych (na największy show w Las Vegas „O” bilety są wyprzedane z kilkuletnim wyprzedzeniem). Rocznie Cirque de Soleil przynosi Laliberte co najmniej 650 mln dol. przychodu (w ubiegłym roku spektakle obejrzało 7 mln widzów).
Kanadyjczyk wspomina, że od najmłodszych lat chciał poświęcić się sztuce, nie tej teatralnej czy kinowej, ale cyrkowej i ulicznej. Tak też zrobił. W wieku 18 lat, z aktorskim doświadczeniem nabytym podczas kilku szkolnych przedstawień, opuścił ojczyznę (urodził się w Quebecu w 1959 roku) i wyruszył z plecakiem do Europy. Najpierw wylądował w Londynie: spał na ławce w Hyde Parku, mając przy sobie akordeon, harmonijkę ustną, drumlę oraz łyżkę, a w kieszeni kilkaset dolarów (kanadyjskich, nie amerykańskich). Występował na ulicach stolicy byłego imperium, które przeżywało właśnie punkową rewolucję, i obserwował innych miejskich odmieńców i artystów. Potem odwiedził większość dużych miast Zachodu, a od napotkanych cyrkowców uczył się kolejnych tajników pracy.
Gdy w 1979 roku powrócił do Kanady, miał głowę pełną pomysłów i potrafił już nie tylko połykać ogień, ale też chodzić na szczudłach. – Czasami jeszcze myślałem o tym, że warto może pójść do szkoły, ale Montreal całkowicie mnie wciągnął – opowiada. Utrzymywał się z zasiłku dla bezrobotnych, prowadził życie wagabundy i hippisa, przyłączył się do grupy wędrownych artystów Les Echassiers de Baie-Saint-Paul, w końcu zaczął organizować festiwal teatrów ulicznych. Przełom nastąpił w 1984 roku: udało mu się przekonać władze Quebecu do powierzenia mu zorganizowania obchodów 450. rocznicy odkrycia Kanady. Specjalnie w tym celu Laliberte stworzył „Le Grand Tour du Cirque du Soleil”.
Występy cyrku – w którym połączył wszystkie znane na całym świcie trendy charakteryzujące ten rodzaj sztuki i zrezygnował z występów zwierząt – stały się kulturalnym sukcesem, choć zarobił zaledwie 40 tys. dol. Udało mu się jednak podpisać z władzami tej francuskojęzycznej prowincji Kanady kilkuletni kontrakt na działalność wartą 1,5 mln dol. Ojczyzna była jednak dla niego za ciasna. W 1987 roku postawił wszystko na jedną kartę: zgromadził tyle pieniędzy, ile był w stanie, i pojechał z cyrkiem na Los Angeles Art Festival (nie miał już funduszy na powrót). Tu odniósł spektakularny sukces, dzięki któremu w ciągu kilku miesięcy stał się gwiazdą, a wkrótce potem miliarderem.
Gdy już się dorobił, postanowił część energii i pieniędzy przeznaczyć na – jak to sam ujmuje – naprawę świata. Bo „woda jest jedynym dobrem, które jednoczy nas jako ludzi i obywateli planety”. Po powrocie z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej na Ziemię Guy Laliberte oficjalnie uruchomił przy Cirque de Soleil One Drop Foundation, która walczy o zapewnienie wszystkim ludziom na świecie dostępu do czystej pitnej wody.
Pozyskane pieniądze fundacja wydaje przede wszystkim na współpracę z lokalnymi władzami i społecznościami: wspólnymi siłami budowane są nowe studnie w Afryce Subsaharyjskiej czy Ameryce Centralnej; zachęca także do inwestowania w oczyszczalnie, by rozwój jak najmniej szkodził środowisku. Jego ostatnią inicjatywą jest pomoc zrujnowanemu przez styczniowe trzęsienie ziemi Haiti. Chce zbudować na wyspie nowe ujęcia pitnej wody, by przyczynić się do zwalczenia epidemii cholery, która wybuchła w zniszczonych miastach i w obozach dla uchodźców.
Pomoc biednym państwom, najbardziej oczywista, jest tylko jedną z prób rozwiązania problemu coraz trudniejszego dostępu do pitnej wody. Organizacja Laliberte sporo funduszy przeznacza na promowanie proekologicznych postaw w bogatych krajach Zachodu i w państwach rozwijających się. Jest tu wiele do zrobienia. Statystyczny mieszkaniec USA zużywa dziennie 600 litrów wody, Chin – niecałe 100 litrów, a Etiopii – ok. 30 litrów. – Problem oszczędzania wody cały czas jest traktowany po macoszemu, bo mówi się tylko o benzynie, gazie czy energii elektrycznej. Ale bez czystej wody, której zasoby są równie ograniczone jak ropy naftowej, również nie będziemy się w stanie rozwijać – mówi „DGP” David Chillosi z London School of Economics.

Powstrzymajmy rzeki śmierci

Ekonomiści zwracają uwagę na dwa potężne wyzwania, z którymi przyjdzie się już wkrótce zmierzyć. Pierwsze to rosnąca populacja. W 2025 roku na ziemi ma żyć ok. 8 mld ludzi, których trzeba będzie wyżywić oraz ubrać. A właśnie rolnictwo i przemysł to dwie gałęzie gospodarki, które zużywają najwięcej wody. Cały proces wytworzenia tylko jednego kilograma wołowiny (wliczając w to m.in. nawodnienie pól, ilość wody wypitej przez zwierzę i wodę zużytą w rzeźni podczas procesu produkcji) pochłania ponad 15 tys. litrów wody, bawełnianego podkoszulka – 2,7 tys. litrów.
Po drugie państwa rozwijające się tak bardzo chcą dogonić Zachód, że nie przejmują się skażeniem wód. Efekt? Na 421 rzek płynących na Filipinach 50 jest biologicznie martwych. Oznacza to, że są tak zanieczyszczone, że nie nadają się nawet dla przemysłu. Chińska rzeka Żółta w połowie biegu staje się tak brudna, że jej wody nie powinny być używane w uprawach – a płynie przez rolnicze regiony kraju. Ponad połowa dorzecza rzeki Hai, największej we wschodnich Chinach, nie nadaje się ani do rolnictwa, ani do przemysłu. Podobna sytuacja panuje w Indiach, w których rzeki Ganges i Dżamuna biją rekordy zanieczyszczenia. Degradacji ulega także Mekong, który utrzymuje kilkaset milionów ludzi w południowo-wschodniej Azji. To rodzi kolejny wielki problem. Azjatycki Bank Rozwoju przewiduje, że już niedługo dojdzie do starcia o resztki wody między rolnictwem utrzymującym 3 mld ludzi a przemysłem, co może spowodować ogromne zawirowania dla całej światowej gospodarki.
– Nie możemy dopuścić do takiej sytuacji. Najśmielsze marzenia mogą się spełnić, gdy wszyscy zaangażujemy w ich spełnienie naszą energię, siłę woli i kreatywność. Jedna kropla, jeden krok, razem możemy zmienić ziemię – przekonuje Guy Laliberte.
ikona lupy />
Kampanię na rzecz One Drop Foundation Guy Laliberte prowadził nawet w kosmosie. W październiku 2007 roku zorganizował performance podczas pobytu na ISS Fot. Reuters/Forum / DGP