Gigantyczne długi powstałe w wyniku walki z największym od 80 lat kryzysem gospodarczym i wprowadzania kosztownych programów stymulacyjnych trzeba będzie spłacać przez długie lata. Nadchodzą ciężkie czasy dla podatników, zwłaszcza w Europie.
Od 1 stycznia Polska podnosi stawkę VAT z 22 na 23 proc., co da 5 mld zł dodatkowych wpływów do budżetu. Nasz kraj znajduje się w doborowym towarzystwie. Przez Europę przechodzi niespotykana dotąd fala podwyżek podatków pośrednich. Portugalia zwiększa stawkę VAT o 2 pkt proc. do 23 proc., Wielka Brytania z 17,5 do 20 proc., Słowacja z 19 na 20 proc. Nasi południowi sąsiedzi obciążają też wyższą akcyzą alkohol i papierosy, zaś Brytyjczycy dochody kapitałowe, np. z inwestycji giełdowych, z 18 do 28 proc. Nawet europejska oaza niskich podatków, Szwajcaria, podnosi VAT z 7,6 do 8 proc.
By gęś jak najmniej syczała, w górę idą VAT i akcyza, a nie podatki bezpośrednie, jak PIT. Dlaczego? VAT jest mniej widoczny, a często firmy biorą go na siebie, by nie podnosić cen i nie stracić klientów. Co innego PIT, jego zmianę odczuwa się za każdym razem, kiedy pensja wpływa na konto. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Irena Ożóg, była wiceminister finansów, zwraca uwagę, że nie tylko podnosi się stawki, lecz także – o czym słychać rzadziej – rozszerza bazę podatkową. Np. wiele towarów, które podlegały preferencyjnym stawkom, wskakuje na wyższą półkę podatkową.

>>> Czytaj też: VAT o jeden procent w górę, ceny - nawet o jedną trzecią

Reklama
Pojawiają się też zupełnie nowe obciążenia. Premier Węgier Viktor Orban nałożył nadzwyczajny podatek kryzysowy na banki, przedsiębiorstwa z sektora energetycznego, handlu detalicznego i telekomunikacji. W innych krajach na celowniku są te pierwsze. Od początku przyszłego roku banki obłoży specjalną daniną Wielka Brytania, a w jej ślad mają iść niebawem Niemcy i Francja. Przychody nie będą wielkie, chodzi bardziej o aspekt symboliczny. Banki są obwiniane za obecny kryzys i obywatele mniej chętnie poddaliby się odchudzającej kuracji, gdyby nie zostały przynajmniej lekko skubnięte. Przez Europę przeciąga wszak fala demonstracji przeciw podwyżkom podatków i cięciom płac. 27 listopada 100 tys. Irlandczyków przemaszerowało przez Dublin przed Pocztę Główną – w miejsce, gdzie w 1916 roku wybuchło powstanie przeciwko panowaniu brytyjskiemu.
Fiskus wkłada rękę także do kieszeni pracowników banków. Kilka dni temu irlandzki minister finansów Brian Lenihan ogłosił, że zapłacą 90-proc. podatek od premii wypłacanych przez instytucje finansowe, które skorzystały z państwowej pomocy. Zachęcił go zapewne fakt, że taki właśnie podatek w Wielkiej Brytanii przyniósł przychody o 40 proc. wyższe od prognozowanych.
Tłumaczenie władzy, dlaczego podnosi podatki, jest zwykle bardzo podobne. Winne są kryzys i błędy poprzedniego gabinetu. Premier Słowacji Iveta Radiczova zwaliła wszystko na rząd Roberta Fico. – Nazywamy podwyżkę VAT podatkiem Fico+, bo płacimy go za nieuregulowane faktury poprzedniego gabinetu – wyjaśnia pani premier. Tylko wyższy VAT ma przynieść słowackiemu budżetowi około 200 mln euro.
Podobnie wszystkie rządy podkreślają, że są to działania jedynie czasowe. Tylko minister finansów Rosji Aleksiej Kudrin jest szczery do bólu i przyznaje, że na obecnych podwyżkach podatków, m.in. drastycznym podniesieniu stawek ubezpieczeniowych dla przedsiębiorstw i likwidacji ulg, się nie skończy. – Znaleźliśmy się w trudnym momencie i jest pewne, że podatki będą rosnąć. Wiele państw akceptuje taki stan rzeczy – powiedział dziennikarzom.

Zwrot o 180 stopni

Podatki podnosi się niemal wszędzie, mimo że sytuacja gospodarcza ulega poprawie. O ile np. PKB Niemiec skurczył się przed rokiem o ponad 4 proc., w tym roku wzrośnie o 2 – 3 proc. Powód zwiększania fiskalizmu jest jeden – ogromne długi, które w przypadku takich państw, jak Włochy, Irlandia, Belgia czy Japonia, przekraczają już poziom 100 proc. PKB.
Większość krajów nie trzymała w ryzach wydatków w czasie koniunktury przed kilkoma laty i kiedy przyszedł kryzys, wpadła w czarną dziurę deficytu. Pogrążyła je chybiona metoda walki ze spowolnieniem poprzez kosztowne pobudzanie gospodarki, m.in. obniżkami podatków. W ubiegłym roku Francja zmniejszyła VAT w sektorze gastronomicznym z 19,5 do 5,5 proc., wprowadziła przyspieszony zwrot VAT (miesiąc zamiast kwartału) i nadpłaty podatku oraz zwolnienia dla przedsiębiorców w wybranych inwestycjach. Wielka Brytania obniżyła stawkę VAT z 17,5 do 15 proc. i odraczała płatności podatkowe zagrożonych firm. Niemcy zwiększyły kwotę wolną w PIT i obniżyły jego stawkę minimalną z 15 do 14 proc. (podobnie w CIT). Z kolei Irlandia, by ratować rynek nieruchomości, zniosła 20-proc. podatek od zysków z działalności deweloperskiej. W USA i Chinach postępowano podobnie, np. w obu krajach rządy wprowadziły preferencje podatkowe dla przedsiębiorstw inwestujących w nowe technologie. Działania te okazały się bezskuteczne. Najlepiej widać to po radykalnej obniżce obciążeń gastronomii we Francji. Zatrudnienie nie wzrosło, a ceny w restauracjach spadły tylko minimalnie. Jedynym zauważalnym skutkiem jest spadek wpływów budżetowych o 2,4 mld euro.
Teraz sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Falę obniżek zastąpiła fala podwyżek. Jako pierwsza zaczęła przykręcać śrubę Irlandia – jeszcze w 2009 roku podniosła VAT z 21 do 21,5 proc. Potem stawkę tego podatku zmienili Niemcy – wzrosła z 16 do 19 proc. Węgrzy poszli na całość i wprowadzili od razu stawkę maksymalną, dopuszczalną w Unii, czyli 25 proc. – Ponieważ wcześniej obniżano podatki, obywatel państw Wspólnoty przeżywają teraz prawdziwy szok z powodu ich podnoszenia – przyznaje Radosław Czarnecki, partner w firmie doradczej Accreo Taxand.
Rządy sięgają nawet po środki, które wcześniej odrzucały. Brytyjczycy rozważają wprowadzenie podatku od śmierci (death tax), wracając do dawnego pomysłu Partii Pracy. Osoby w wieku emerytalnym płaciłyby jednorazowo 20 tys. funtów na pokrycie wydatków na opiekę w podeszłym wieku.
Kolejne podatki wprowadzają też samorządy. We Włoszech nowy podatek od usług ma im przynieść 26 mld euro. Władze Barcelony chcą uruchomić specjalny podatek turystyczny, zaś niemiecki Dortmund obciążył opłatami prostytutki – muszą wykupić dzienny karnet w wysokości 6 euro (tzw. podatek od przyjemności).

Ameryka hojna dla podatników

Zupełnie inną drogą idą Amerykanie. Prezydent Obama dogadał się właśnie z Republikanami na temat przedłużenia o dwa lata obowiązywania niższych stawek PIT, które wygasają 31 grudnia. Początkowo chciał ulg tylko dla płatników o dochodach poniżej 250 tys. dolarów rocznie, ale ustąpił i będą z nich mogli korzystać wszyscy. Niższe stawki dotyczą też dywidend i zysków kapitałowych. Zdaniem Republikanów nie należy wprowadzać wyższych podatków, gdy gospodarka bardzo powoli wychodzi z recesji. Koszt tych przedwyborczych działań jest jednak ogromny – blisko bilion dolarów. USA mają jednak to szczęście, że mogą dodrukować pieniądz, który wciąż jest główną walutą rezerwową na świecie. Takiej polityki nie da się jednak prowadzić zbyt długo. Po wyborach następca Obamy będzie musiał podnieść podatki.
Również Japonia, obciążona największym na świecie długiem w przeliczeniu na obywatela, prowadzi liberalną politykę. Obciążenia dla firm mają spaść w ciągu kilku lat z ponad 40 do 25 proc. Premier Naoto Kan zapowiedział co prawda, że w zamian podniesie VAT z 5 do 10 proc., ale ostatnio zaczął się z tego wycofywać.
W fiskalnym szale, który opanowuje Europę, są wyjątki. Niektóre kraje decydują się na obniżki podatków od przedsiębiorstw. Wielka Brytania redukuje od kwietnia przyszłego roku stawkę CIT z 28 do 24 proc., a dla małych firm nawet do 20 proc. Z kolei Węgry obniżą ten podatek do 10 proc., czyli 2,5 pkt proc. poniżej poziomu wiodącej pod tym względem Irlandii.
Najczęściej takie udogodnienia lub choćby pozostawienie w spokoju podatków dla biznesu są jednak tylko pozorne. Irena Ożóg zwraca uwagę, że równolegle zamyka się możliwości optymalizacji podatkowych. – To również podnoszenie podatków, tyle że w sposób ukryty – mówi. Utrudnia się choćby konsolidację podatków (wspólne rozliczenie kilku spółek jednego właściciela), nie uznaje jako kosztów różnych pozycji wydatkowych czy wydłuża czas amortyzacji.
Zdaniem Jacka Kędziora, partnera w Ernst & Young, podwyżki podatków w Europie przyczynią się do pogorszenia jej konkurencyjności w porównaniu z azjatyckimi potęgami, jak Chiny czy Indie.
Paradoksalnie sytuację ratują tak przeklinane przez polityków raje podatkowe, które pozwalają europejskim firmom na obniżkę kosztów działalności.
Każdy skubie, jak może i potrafi. Nie ma żadnej koordynacji we wprowadzaniu podatków na poziomie unijnym. Mało tego. Poszczególne kraje Europy dalej rywalizują ze sobą wysokością stawek dla biznesu, by przyciągnąć inwestycje. Kanclerz Niemiec Angela Merkel, zgadzając się na pomoc dla Irlandii, chciała wymóc podwyżkę CIT, który wynosi na Zielonej Wyspie tylko 12,5 proc. Niemcy traktują tak niską stawkę jako przejaw nieuczciwej konkurencji.
W Unii Europejskiej trwają jedynie prace nad reformą VAT, która uprościłaby ten podatek i ograniczyła nadużycia. Część krajów Wspólnoty, w tym Niemcy i Francja, chciałaby wprowadzenia podatku transakcyjnego (obejmowałby operacje międzybankowe, giełdowe czy transgraniczne), czemu sprzeciwia się Komisja Europejska. Innym pomysłem, lansowanym z kolei przez prezydenta Sarkozy’ego, jest upodobnienie systemów podatkowych. – Bez tego nie będzie dobrej integracji w strefie euro – twierdzi. Zdaniem ekspertów to mrzonki. Kraje europejskie mają bowiem różną sytuację gospodarczą i rozbieżne interesy.

Ulgi pod ochroną ideologii

– Najlepszym wyjściem dla wszystkich byłaby likwidacja przynajmniej części zbyt licznych ulg wraz z obniżeniem podstawowych stawek podatkowych. To ogranicza nadużycia i zwiększa wpływy – uważa Jacek Kędzior.
Trudno spodziewać się jednak, by obecne rządy, które wciąż mówią o kompromitacji liberalnego modelu gospodarki, zdecydowały się podjąć radykalne kroki w tym kierunku. A jednak pewnych ruchów nie są w stanie uniknąć. Hiszpania zredukowała ulgę prorodzinną oraz tę, którą większość podatników otrzymała w 2008 roku. Z kolei rząd Nicolasa Sarkozy’ego obiecuje, że nie podniesie podatków w zamian za zniesienie ulg na kwotę 10 mld euro.
Jednak coś za coś. – Nie można wykluczyć, że wiele krajów Europy dojdzie do stawki maksymalnej VAT – mówi Irena Ożóg.
Jej zdaniem powinniśmy zapomnieć też o podatku liniowym. W państwach biedniejszych można rozważać jego wprowadzenie tylko w czasie silnego wzrostu gospodarczego. Np. w Polsce liniowa stawka musiałaby być wysoka i prawdopodobnie sięgnąć 19 proc. dla wszystkich podatników. To zaś oznaczałoby wzrost opodatkowania grubo ponad 90 proc. społeczeństwa. Ktoś, kto zdecydowałby się na podobny ruch, mógłby nie wygrać kolejnych wyborów.
Łatwiej obciążyć ludzi zamożnych. „Rząd chce, aby lepiej sytuowani obywatele Hiszpanii robili więcej dla kraju” – powiedział niedawno w parlamencie premier Jose Luis Zapatero. Wkrótce ma podać szczegóły nowego podatku, który określa jako gest solidarności. Stawkę PIT w wysokości 50 proc. dla najbogatszych wprowadziła już Wielka Brytania, obejmując nią deklarujących dochody powyżej 150 tys. funtów rocznie (dotyczy to 300 tys. osób), podobny ruch rozważa Francja. Z kolei obywatele Szwajcarii odrzucili taki pomysł w referendum.

Fiskus na tropie

– Dostrzegamy zwiększanie obciążeń fiskalnych, zarówno podatków pośrednich, jak i bezpośrednich w całej Europie, ale przede wszystkim rzuca się w oczy wzmożona aktywność władz skarbowych – mówi Jacek Kędzior.
Fiskus coraz dokładniej kontroluje podatników i często zmienia interpretacje na mniej dla nich korzystne. Włosi wprowadzają nawet skomputeryzowany system kontroli podatkowej, który ma rejestrować uczestników ekskluzywnych aukcji, wycieczek, a nawet rodziców posyłających dzieci do drogich szkół.
Doszło też do współpracy władz skarbowych na niespotykaną wcześniej skalę. Wymieniają się informacjami o podatnikach czy technikach uchylania się od płacenia. Skutki mogą być przeciwne do oczekiwanych. Coraz więcej znanych osobistości będzie uciekać do rajów podatkowych. Zdecydowali się na to już Ingvar Kamprad, właściciel szwedzkiej Ikei, Flavio Briatore, potentat Formuły 1, czy aktor Michael Douglas. Aby ścigać ukrywających dochody w rajach podatkowych czy firmy wyprowadzające zyski za pomocą tzw. cen transferowych, coraz więcej inwestuje się w skarbówkę. Brytyjskie organy podatkowe HM Revenue and Customs otrzymają dodatkowo 900 mln funtów na m.in. zatrudnienie najwyższej klasy ekspertów. Akcja przeciw unikającym podatków ma przynieść fiskusowi 7 mld funtów do 2015 r. Niemieckie ministerstwo finansów kupiło nawet w tym roku płytę CD z danymi 1,5 tys. osób ukrywających dochody w szwajcarskich bankach. Akcja wywołuje jednak zdecydowaną reakcję. – Szwajcarskie banki otwierają konta w placówkach w Hongkongu czy Singapurze, gdzie nie muszą udzielać tak szczegółowych informacji jak w Europie – mówi Irena Ożóg.
Coraz większa aktywność fiskusa może niewiele dać w sytuacji, gdy podatki rosną i kolejne firmy nie będą miały wyjścia – by zachować konkurencyjność uciekną do podatkowych rajów lub w szarą strefę. Zdaniem prof. Friedricha Schneidera z Uniwersytetu w Linzu z ewidentnym wzrostem szarej strefy mamy już do czynienia obecnie.
Podatnicy znajdują też nowe sposoby legalnego zmniejszania płatności. Po obciążeniu stawką 50 proc. zamożni Brytyjczycy zaczęli przeznaczać część zarobków na wsparcie brytyjskiego przemysłu filmowego. Furtka w przepisach pozwala odpisać je od podstawy opodatkowania.
Źle wróżą fiskusowi najnowsze dane z krajów OECD. Stosunek przychodów z podatków do PKB zmniejszył się do poziomu z początku lat 90. W 2007 roku było to jeszcze 35,4 proc., w 2008 roku – 34,8 proc., zaś w ubiegłym roku – 33,7 proc.
Dalsze podnoszenie obciążeń i ograniczanie możliwości optymalizacji dochodów może jeszcze mocniej uderzyć we wpływy oraz odbić się na konkurencyjności całej Europy – ostrzegają eksperci. Na razie gęś syczy. Żeby tylko nie zdechła.