Złoto, srebro, miedź, stal – takie inwestycje dawały duży zysk w ostatnich dwunastu miesiącach. Ceny rosły z kilku powodów. Pierwszy to ogólne przeświadczenie, że gospodarka globalna odbije się od recesyjnego dna i będzie potrzebowała surowców do produkcji. Świat liczył przede wszystkim na Chiny – i się nie zawiódł. Popyt Państwa Środka wywindował ceny miedzi w połowie grudnia do rekordowego poziomu wynoszącego ponad 9 tys. dol. za tonę – o prawie jedną trzecią więcej niż rok temu. Drugi powód to tani pieniądz: niskie stopy procentowe na całym świecie spowodowały, że pozyskiwanie gotówki nie było zbyt kosztowne. Nadwyżki kapitału inwestorzy lokowali na rynkach papierów wartościowych, jednak równie chętnie obstawiali niektóre rynki towarowe. Na tej fali w górę poszły choćby metale szlachetne, zwłaszcza złoto.

Niech Chiny trzymają się mocno

Surowce mogą drożeć też w 2011 roku, ale pod jednym warunkiem: chińska gospodarka nie może stracić swojego impetu. PKB w Chinach rósł w 2010 roku w tempie około 10 proc. Optymiści, jak Michał Fronc z TMS Brokers, są zdania, że tego pociągu nie da się zatrzymać. – Chiński import jest dość silny. Największy popyt jest na miedź, Pekin jest głównym konsumentem tego metalu – mówi. Dlatego świat uważnie wsłuchuje się w informacje z Chin. Każda wzmianka o wzroście importu automatycznie przekłada się na wzrost cen miedzi.
Ale pesymiści, jak Przemysław Kwiecień z X-Trade Brokers, mówią, że podwyżki chińskich stóp muszą zaszkodzić gospodarce Państwa Środka. Dlaczego Chiny miałyby to robić? Bo szybki wzrost gospodarczy ma skutki uboczne. Najważniejszy to wzrost inflacji. Już w listopadzie skoczyła ona do ponad 5 proc. – o 2 pkt proc. ponad cel inflacyjny Ludowego Banku Chin. – Na razie Chińczycy ograniczali się do podnoszenia stopy rezerwy obowiązkowej, ale to ma ograniczone efekty. Muszą więc pójść w górę główne stopy procentowe. To z kolei może spowodować spadek popytu inwestycyjnego na surowce – mówi Przemysław Kwiecień.
Reklama
Surowce mogą przestać drożeć z jeszcze jednego powodu: jeśli wyschnie źródło taniego kapitału, nie będzie nadwyżek, które można by lokować na rynkach towarowych. To źródełko zacznie wysychać, gdy banki centralne zaczną podnosić stopy procentowe. – Mimo że amerykański Fed zobowiązał się do kreowania taniego pieniądza, stopy rynkowe, zwłaszcza te krótkoterminowe, już idą w górę – mówi Przemysław Kwiecień.

Złota zagadka

Pierwsze podwyżki stóp w Chinach i USA oznaczałyby przede wszystkim koniec hossy na rynku złota. Dlaczego? Wyższe stopy oznaczałyby mniejszą inflację – koronny argument za inwestowaniem w złoto straciłby moc. Dziś banki rekomendujące kupowanie złota zachęcają: kruszec jest zabezpieczeniem przed spadkiem wartości kapitału. Siła nabywcza uncji złota niewiele się zmienia z biegiem czasu, czego nie można powiedzieć o papierowych pieniądzach. Część inwestorów traktuje więc złoto jak bezpieczną przystań, ale jest spora grupa, która inwestuje w nie po to, by szybko na nim zarobić. Jeśli stopy procentowe w USA pójdą w górę, będzie sygnał do odwrotu ze złotego rynku również dlatego, że inne formy inwestycji będą bardziej atrakcyjne. A ponieważ złoto nieprzerwanie drożało przez 2010 rok, będzie to dobry moment, żeby zrealizować duży zysk.
Jednak w sprawie złota optymistów jest więcej niż pesymistów. Ci pierwsi przypominają, że amerykański Fed rozpoczął właśnie akcję drukowania 600 mld dol. na wykup obligacji z rynku. Co więcej, szef Rezerwy Federalnej Ben Bernanke na początku grudnia nie wykluczał, że nowych dolarów będzie więcej. To tzw. ilościowe luzowanie polityki pieniężnej, które może dolara osłabiać – dzięki czemu złoto może drożeć. Tak uważają m.in. analitycy Goldman Sachs. Ich zdaniem uncja złota na koniec 2011 roku może kosztować 1690 dol.
Wzrostu cen złota spodziewają się także przedstawiciele polskich instytucji finansowych, które inwestują na tym rynku. Grzegorz Mielcarek, wiceprezes Investors TFI, uważa, że w 2012 roku złoto będzie już po 2000 dolarów za uncję.
Na rosnący popyt na złoto wskazuje także World Gold Council, organizacja, która monitoruje globalny rynek. Kruszec kupują nie tylko inwestorzy, ale też jubilerzy, głównie z Azji. Zwolennicy teorii o drożejącym złocie wskazują na coraz większe zainteresowanie kruszcem w Chinach. Pod koniec 2010 roku ruszył tam fundusz inwestycyjny, który ma umożliwić inwestowanie w złoto zwykłym obywatelom.
Wraz ze złotem powinno drożeć srebro – choć trudno będzie utrzymać tempo z 2010 roku. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy srebro zdrożało o blisko 70 proc. Jedna z teorii tłumaczy ten wzrost niedowartościowaniem srebra w poprzednich latach. Teraz srebro nadrabia stracony czas. O jego cenie decyduje nie tylko popyt jubilerski, ale w dużym stopniu też przemysłowy. – Srebro, platyna czy pallad należą do grupy aktywów spekulacyjnych, ale w dużo większym stopniu o ich cenie decyduje zapotrzebowanie ze strony przemysłu – mówi Michał Fronc. Wystarczy informacja, że chiński przemysł motoryzacyjny zamierza zwiększać produkcję, by skoczyły np. ceny palladu. Bo akurat ten metal wykorzystuje się w produkcji katalizatorów.

Zysk, który zależy od pogody

Polski inwestor nie musi stać z boku i patrzeć, jak na surowcach zarabiają inni. Najlepszy dowód to sukces firm oferujących lokowanie kapitału w złoto. W Polsce można kupować ten kruszec w fizycznej postaci. Największym sprzedawcą jest Mennica Polska, która rocznie sprzedaje około 600 kg złota. Wystarczy też pójść do NBP, by kupić tzw. monety bulionowe – czyli szczerozłote monety o różnej masie i wartości.
Złoto Polacy kupują też pośrednio, lokując swoje pieniądze w wyspecjalizowanych funduszach. Fundusz Investors Gold przeprowadził kilka emisji certyfikatów, gromadząc ok. 100 mln zł. Jeśli ktoś lubi większe ryzyko, może sobie kupić kontrakt terminowy na kruszec. Zresztą na podobnej zasadzie można inwestować w większość surowców, choćby w miedź.
Polscy inwestorzy jednak nie do wszystkich surowców się garną jak do złota. W mijającym roku można było zarobić na jeszcze jednej kategorii towarów. To produkty rolne. Zysk z buszla pszenicy wyniósł 25 proc. To efekt mniejszych zbiorów na całym świecie, zwłaszcza w Rosji, która borykała się z klęską suszy.
Najbardziej gorącym towarem był jednak cukier. W listopadzie cena cukru biła 30-letnie rekordy. Za tonę płacono nawet 802 dol. – o 50 proc. więcej niż na początku roku. To był efekt spekulacji: wiadomo było, że cukru na świecie będzie mniej, niż wynosi globalny popyt. Indie i Rosja miały problem z suszą, Brazylia z nadmiernymi opadami. W ciemno można było zakładać wzrost cen. Skok był bardzo gwałtowny: w ciągu miesiąca cukier zdrożał o 20 proc.
Polacy jednak z rolnej hossy nie korzystali. To trudny rynek – zbyt dużo zmiennych. Najważniejsza? Pogoda. Tej nie sposób przewidzieć. Dużą rolę odgrywa dostęp do informacji – choćby tej o szacunkach zbiorów.
Poza tym notowania surowców rolnych charakteryzują się bardzo dużą zmiennością. I tu jest podstawowy problem. Polski inwestor może inwestować w zboża – ale raczej nie bezpośrednio. Najczęściej da się to zrobić przez kontrakty CFD (czyli na różnicę kursową) lub kontrakty futures. To instrumenty pochodne. Inwestycje w nie są lewarowane: żeby zainwestować w kontrakt (otworzyć pozycję), wystarczy wpłacić część jego wartości (depozyt). A to oznacza zwielokrotnienie ryzyka. Mało kto chce je podejmować. Bo trudno śledzić prognozę pogody dla całego świata.
A może inwestycja w diamenty
Prawie 46 mln dol. kosztował diament ważący 24,78 karata, który w połowie listopada sprzedano na aukcji w Genewie. Tak dużego brylantu nie kupuje się, by zrobić z niego pierścionek. Kamień z Genewy jest więc diamentem inwestycyjnym.
Ale to wyjątek. Według portalu Idiamenty.pl najlepszy pod inwestycję będzie kamień o wielkości nie mniejszej niż 2 karaty w szlifie brylantowym, certyfikowany przez laboratorium gemmologiczne, i o „wysokich pozostałych parametrach wpływających bezpośrednio na cenę diamentu”. Zbyt ogólnikowo? Być może, ale taki jest ten rynek. Nie sposób podać ceny diamentu: zależy ona od mnóstwa czynników, m.in. od wielkości kamienia, szlifu, koloru i przejrzystości, a nawet od tego, kto wystawił certyfikat.
Według Waldemara Śliwińskiego, szefa firmy Brylanty Inwestycyjne, w Polsce też jest rynek na kamienie szlachetne – ale trudno mówić, by był on rozwinięty. Pierwsza bariera: VAT. Od początku 2011 roku wyniesie 23 proc. – czyli o tyle musi wzrosnąć cena zakupu diamentu, żeby inwestycja w ogóle się zwróciła. Poza tym i tym rynkiem rządzi niepewność.
– Ceny się ustabilizowały. Nikt nie chce ich obniżać, sprzedawcy czekają na to, co się wydarzy na rynku finansowym – mówi Waldemar Śliwiński. I dodaje, że w handlu diamentami dobrze już było – w latach 2006 – 2008 kilkukaratowe diamenty drożały nawet o 200 proc.
Roman Przasnyski, Open Finance
Mimo że ceny wielu surowców znajdują się na bardzo wysokich poziomach, indeks cen surowców CRB Index, grupujący 21 surowców, do rekordów ma jeszcze bardzo daleko.
To oznacza, że jest jeszcze wiele rynków przez inwestorów nieodkrytych. Prawdopodobnie wśród nich należy upatrywać hitów na najbliższą przyszłość. Liderzy wzrostów z 2009 r., tacy jak ropa czy miedź, w tym roku prezentowali już znacznie mniejszą dynamikę.
Poza tymi czynnikami o charakterze rynkowym duży wpływ na sytuację na surowcowym rynku będą mieć zjawiska inflacyjne, kurs dolara oraz to, co dzieje się w najbardziej dynamicznie rozwijających się gospodarkach, czyli Chinach i Indiach. Ilościowe luzowanie polityki pieniężnej przez Fed będzie wpływało na osłabienie dolara, zaś tracący na wartości dolar będzie działał prowzrostowo na surowce. Inflacja w Chinach i Indiach osiągnęła już takie rozmiary, że trzeba się liczyć z dążeniem do coraz bardziej energicznego studzenia tamtejszych gospodarek, co surowcom raczej służyć nie będzie.
Trzeba się raczej liczyć z tym, że tempo wzrostu cen surowców będzie miało tendencję malejącą.
ikona lupy />
Roman Przasnyski, Open Finance Fot. Mat. prasowe / DGP
ikona lupy />
Cena złota w 2010 roku / DGP
ikona lupy />
Cena miedzi w 2010 roku / DGP