Czuję się czasem jak krowa z trzema głowami – skarżył się niedawno prezes PZU Andrzej Klesyk na skomplikowaną strukturę właścicielską spółek Skarbu Państwa. Mimo tych utyskiwań nawet najlepsi menedżerowie wciąż zainteresowani są posadami w firmach z państwowym kapitałem. Tej wiosny należy się spodziewać przetasowań na stanowiskach kilkudziesięciu prezesów i członków zarządu.
W prasie ruszyła właśnie lawina ogłoszeń konkursowych na nowe zarządy kilkudziesięciu spółek: od PKN Orlen, Polskiej Grupy Energetycznej i PZU po Zakłady Azotowe w Tarnowie. I choć połowa biznesowego środowiska przewiduje, że wiele konkursów to tylko formalność, większych zmian nie będzie, druga nie wyklucza przetasowań oraz zastanawia się, czy nie będzie to pierwszy mecz Donald Tusk kontra Grzegorz Schetyna, jaki rozegra się na boisku spółek Skarbu Państwa. I w którym na gościnnych występach, jako pomocnik szefa rządu, pojawi się Jan Krzysztof Bielecki.

Gdzie przywrócić normalność

Reklama
W kontekście nowego układu sił w rządzącej partii pytanie wydaje się nader aktualne. Dotychczasowa obsada ma bowiem prawdziwie historyczny charakter. Jak bowiem wspomina jeden z naszych rozmówców, poseł Platformy, który w 2007 roku trafił na kilka lat do kancelarii premiera: – Tusk nigdy nie interesował się ani finansami, ani spółkami, ani personaliami. Bieleckiego jeszcze nie było, więc w sposób naturalny zajął się tym Schetyna. I sporo w tym temacie osiągnął. Ale dziś żyjemy już w innych czasach.
Bielecki, uważany za mentora szefa rządu, ekonomista, od początku powrotu do czynnej polityki zdradzał ambicje, by osobiście rozdawać karty. Siła Grzegorza Schetyny zesłanego do Sejmu znacząco osłabła, innych kontrkandydatów tej rangi dziś nie ma, teoretycznie więc Bielecki nie miałby z tym problemu. Problem w tym, że każda wymiana władz publicznych spółek wymagałaby osobnych zabiegów i dziesiątków ruchów kadrowych (trzeba by wymienić kilkuosobowe rady nadzorcze, by te bez przeszkód mogły wymienić zarządy).
Dużo prostszym rozwiązaniem, które pozwoliłoby wymienić kadry za jednym zamachem, miało być powołanie komitetu nominacyjnego, pozakonstytucyjnego ciała niezależnych ekspertów, które proponowałoby „jeszcze lepszych” niezależnych menedżerów w dwudziestu kluczowych spółkach. Sam Bielecki nie ukrywał, że pozwoliłoby to naruszyć dotychczasowy porządek, bo obecny go nie satysfakcjonuje. Podczas niedawnej dyskusji w Polskiej Radzie Biznesu przekonywał: – Ustawa (projekt ustawy, który powołuje komitet nominacyjny – red.) przywraca spółki Skarbu Państwa do normalności!
Ponieważ wymiana kadr, jaką planował, zbiegłaby się z końcówkami kadencji, a ustawa nie przewidywała vacatio legis, czyli weszłaby w życie od razu po podpisaniu przez prezydenta, odpadłby też problem z wypłatą dodatkowych odszkodowań za zerwanie kontraktów, co na pewno skrytykowałyby media. Wszystko pod hasłem idei odpartyjnienia spółek, które – o czym warto pamiętać – w dużej części obsadzono przecież za rządów PO.
Wygląda jednak na to, że Bielecki nie docenił siły i determinacji Schetyny. Już wiadomo, że komitet szybko nie powstanie, jeśli w ogóle kiedyś uda się go powołać. Marszałek Sejmu nie tylko bowiem publicznie skrytykował ten pomysł, ale skierował dokument do konsultacji społecznych, co skutecznie opóźni proces legislacyjny. A za kilka miesięcy karty w kluczowych spółkach zostaną już rozdane. I wiele wskazuje na to, że w dużej mierze odzwierciedli to obecny, dość pogmatwany układ sił kilku platformowych lobby.
Jeśli patrzeć na dzisiejsze wpływy Bieleckiego, jego frustrację można uznać za uzasadnioną. Do osobistych znajomych i przyjaciół byłego premiera należy zaledwie garstka prezesów i wiceprezesów państwowych spółek. Najbardziej wpływowy to Krzysztof Kilian (były minister w rządzie Bieleckiego), wiceprezes Polkomtelu. Podlega mu dział marketingu, kluczowy z punktu widzenia politycznych interesów. To niejedyna funkcja – przez dwa lata Kilian wchodził też w skład rady nadzorczej spółki PL.2012 koordynującej i kontrolującej przedsięwzięcia przygotowawcze do finałów piłkarskich mistrzostw Europy Euro 2012.
Z ekipy Bieleckiego wywodzi się też Jan Pamuła, który latem 2008 r. objął fotel szefa Międzynarodowego Portu Lotniczego w Krakowie. Ta znajomość pochodzi jeszcze z czasów Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Przez kilkanaście lat Pamuła miał kłopoty z wymiarem sprawiedliwości (oskarżono go o wzięcie łapówki). Trzy lata temu został uniewinniony i od tego czasu jego kariera nabiera tempa. Najpierw dostał posadę szefa krakowskiego lotniska, potem stanął na czele Związku Regionalnych Portów Lotniczych. Przed miesiącem Grabarczyk dołożył mu kolejne zajęcie: kierowanie radą nadzorczą Portu Lotniczego w Łodzi.
Z Trójmiasta, matecznika liberałów, pochodzi Marcin Herra, który jako 34-latek został prezesem PL.2012. Mimo młodego wieku zdążył zrobić oszałamiającą karierę w Grupie Lotos – zaczął jako student, nalewając paliwo na stacji benzynowej, skończył jako szef spółki, której podlegały stacje benzynowe Lotos. Jego ojciec, Marek Herra, przez lata zasiadał w zarządzie Rafinerii Gdańskiej (dziś grupa Lotos), należy do grona znajomych Bieleckiego. Podobnie jak Andrzej Bogucki, wiceprezes PL.2012 ds. infrastruktury, przesłuchiwany przed rokiem przez komisję hazardową (był szefem GTechu, firmy obsługującej lottomaty Totalizatora Sportowego).
Przy wpływach Schetyny, który za czasów świetności zbudował całkiem pokaźne imperium, Bielecki wypada więc dość marnie nawet w bankowości. Solą w oku była chociażby decyzja w sprawie prezesa PKO BP. Został nim Zbigniew Jagiełło, faworyt Schetyny (znają się jeszcze z działalności opozycyjnej – razem działali we Wrocławiu w radykalnej Solidarności Walczącej). Gdy niedawno jednym z dyrektorów w tym banku został Ryszarda Petru, nominację tę odebrano jako jawną demonstrację siły. Nasz rozmówca z kręgu Platformy, prosząc o zachowanie anonimowości, opowiada dlaczego: – W czasach gdy Leszek Balcerowicz tak ostro atakuje rząd, awansowanie jednego z jego wychowanków może być odbierane tylko jako uznanie autorytetu byłego prezesa NBP. A im więcej lat upływa od czasów, gdy Bielecki stał na czele rządu, tym trudniej mu znosić komentarze, że był tylko jednym z premierów za czasów Balcerowicza.
Konkurs na nowy zarząd PKO BP już ogłoszono, a media spekulują, że Jagiełło będzie miał przeciwko sobie bardzo poważnego rywala.
W branży energetycznej najwięcej mówi się o zmianach w zarządzie Polskiej Grupy Energetycznej. Jego trzyletnia kadencja upływa z końcem czerwca, ale walka o posady już rozgrzewa działaczy PO. Szefem koncernu odpowiedzialnego za gigantyczne inwestycje, w tym m.in. za budowę pierwszej polskiej elektrowni atomowej, jest teraz Tomasz Zadroga, niespełna 40-letni menedżer. Zna on Schetynę z czasów, gdy obaj działali w sporcie. Zadroga był jednym z dyrektorów Adidas Polska, a Schetyna silnie związany jest ze Śląskiem Wrocław, który Adidas sponsorował.
Dużo bezpieczniejsi mogą czuć się prezesi z Dolnego Śląska, matecznika marszałka Sejmu. Tu znajduje się największy pracodawca w regionie – KGHM Polska Miedź. Dwaj kolejni prezesi miedziowego potentata, którzy obejmowali posadę za rządów PO, byli wybierani w drodze konkursów. – To było wyjatkowo kuriozalne, bo pod pozorem konkursów powoływano bardzo konkretnych prezesów – wspomina Józef Czyczerski, reprezentujacy w radzie nadzorczej KGHM załogę. Opowiada, jak tydzień przed posiedzeniem rady, na którym dopiero miano ujawnić nazwiska kandydatów na prezesa, dziennikarze podali mu nazwisko pewniaka. Kilka tygodni później okzało sie, że faktycznie wiedzieli, kto wygra konkurs.
Tym pewniakiem był Mirosław Krutin. Wcześniej kierował zakładami chemicznymi Rokita w Brzegu Dolnym, miasteczku uważanym za kuźnię platformerskich kadr. Stąd wywodzi się m.in. Marek Skorupa, były burmistrz, dziś wojewoda dolnośląski, prawa ręką Schetyny. Z Brzegu pochodzi Jarosław Charłampowicz, niegdyś szef biura poselskiego Schetyny, do dziś oko i ucho marszałka, który dogląda jego interesów na Dolnym Śląsku. Przy okazji afery hazardowej wyszło na jaw, że jego kampanię w wyborach do lokalnego sejmiku wspierał jeden z bohaterów afery Ryszard Sobiesiak.
Krutin nie szefował jednak miedziowemu zagłębiu zbyt długo i gdy tylko jego kadencja upłynęła, przeniósł się do EnergiiPro, energetycznej spółki zapewniającej prąd mieszkańcom dolnośląskiego i opolskiego. Tę bardzo atrakcyjną posadę musiał zwolnić dla niego Zbigniew Pietras, człowiek Zbigniewa Chlebowskiego z czasów, gdy ów poseł należał do grona platformerskich prominentów. Kilka lat temu „Wprost” ustalił, że gdy Pietras kierował EnergiąPro, zasilała ona czwartoligowy klub piłkarski Górnik Wałbrzych, w którego radzie programowej zasiadał Chlebowski. Gdy spółka wypadła z jego wpływów (jeszcze przed całkowitym upadkiem samego Chlebowskiego w wyniku tzw. afery hazardowej), miał się żalić, że Schetyna wycina jego ludzi.
Z KGHM związanych jest wiele spółek zależnych, m.in. telekomunikacyjny Dialog. Jego prezesem jest Arkadiusz Miszuk, uważany za przedstawiciela Schetynowego rozdania. Podobnie jak jeden z wiceprezesów – Robert Banasiak, który za Jana Dworaka został szefem wrocławskiego ośrodka TVP, a potem trafił do urzędu marszałkowskiego.
Polityczny protektorat nad państwową spółką ma jednak i plusy, i minusy, co w przypadku KGHM Schetyna odczuł na własnej skórze. W czasie kampanii wyborczej w 2007 r. razem z Tuskiem odwiedził on lubińską spółkę i wspólnie zapewniali wtedy załogę, że dywidendy nie będą zabierane do Warszawy, a sam KGHM nie będzie już bardziej prywatyzowany.
Nie udało się jednak ani z dywidendą, ani z prywatyzacją. Gdy więc dwa lata później rząd zdecydował o sprzedaży kolejnych 10 proc. udziałów świetnie prosperującej spółki (dziś za tonę płaci się 10 tys. dol., a jeszcze kilkanaście lat temu stawka była niższa niż koszt wydobycia), w halach miedziowego holdingu zawisły plakaty premiera z długim niczym Pinokia nosem, a wpływowy Schetyna przestał być postrzegany jako wszechmocny strażnik lubińskich interesów. Sekwencja zdarzeń pokazała zresztą, że on sam nie wiedział o planach prywatyzacyjnych i – co gorsza – nie był w stanie ich zastopować. Najpierw zaprzeczał pogłoskom na temat sprzedaży, a gdy okazały się prawdziwe, pozostało mu już tylko zapewnianie, że sprzedaż pakietu akcji KGHM nie zmieni struktury właścicielskiej.
Wygląda, że zapłacił za to już polityczną cenę – wyniki Platformy we Wrocławiu i w województwie należały do jednych z najgorszych w całym kraju. Lokalni działacze są zdania, że blamaż w przypadku KGHM był jednym z tego powodów.
W stronę niektórych przegranych wyciagnął pomocną dłoń... KGHM. Doświadczony samorządowiec Janusz Mikulicz, który jesienią ub.r. zrezygnował z poselskiego mandatu PO i próbował zdobyć fotel prezydenta Legnicy (bez skutku), już w styczniu znalazł w pracę u miedziowego potentata (jako główny inżynier – kierownik projektu).
Ogromne pieniądze i wielkie inwestycje to także Przedsiębiorstwo Eksploatacji Rurociągów Naftowych Przyjaźń, do którego należą wszystkie rurociągi, przez które płynie ropa, i wielkie zbiorniki, w których jest magazynowana. Tu, w rok po objęciu władzy przez PO, doszło do nieoczekiwanej zmiany prezesa. Zwolniony z dnia na dzień fotel zajął były burmistrz Mokotowa, przewodniczący mazowieckiego sejmiku z ramienia PO Robert Soszyński, zaliczany do stronników Schetyny. Zanim trafił do PERN, testował umiejętności w Ciech-Service, spółce ochroniarskiej założonej przez potężny Ciech.

Superminister Grabarczyk

Ale gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Doskonale o tym pamięta Cezary Grabarczyk, minister infrastruktury. W cieniu sporu Bieleckiego ze Schetyną zbudował solidne zaplecze własnych stronników nie tylko w ramach Platformy. Jego resort jest bowiem wyjątkowo atrakcyjny i potężny – tworzą go dawne ministerstwa budownictwa, transportu, łączności i gospodarki morskiej. To oznacza wielkie pieniądze (dzięki unijnemu wsparciu na samą budowę dróg przeznaczono 120 mld zł) i wielkie możliwości w spółkach podległych resortowi. Tylko na kolei działa ok. 60 spółek prawa handlowego, kilka spółek zależnych ma Poczta Polska, do tego dochodzą Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (i jej 16 oddziałów w kraju), Polskie Porty Lotnicze (plus spółki zależne np. Pol-serwis).
Jak pokazały losy Jacka Prześlugi, i tu Schetyna ma swoje wpływy, które są pozostałością po czasach świetności byłego wicepremiera. Gdy powstawał rząd i ministrowie odbierali teki, niemal każdy dostawał w pakiecie albo doradcę, albo wiceministra ze Schetynowych zasobów. Przez lata wpływy wicepremiera zmalały, ale nikt nie odważył się na przetasowania wśród jego wiceministrów. Dlatego nawet w tak niechętnym mu resorcie do dziś zasiada Tadeusz Jarmuziewicz, co pozwoliło marszałkowi Sejmu zablokować kilka tygodni temu nominację na prezesa PKP Intercity.
Apetyt na ten fotel miał właśnie Prześluga, dawny PR-owiec, uważany za twórcę popularności Janusza Palikota i pomysłodawcę jego sztandarowych rekwizytów. Dziś jest on wiceszefem PKP SA i odpowiada m.in. za modernizację dworców. Jego ambicje sięgają jednak fotela prezesa PKP Intercity, w którym już zresztą raz zasiadał. W połowie 2006 r. współpracownik Palikota musiał ustąpić kolejarskiemu betonowi, który sprzeciwiał się planom rozwoju spółki. Teraz znowu jego nominacja leżała na biurkach resortu infrastruktury, ale Schetyna zablokował awans.
Skutecznie, ale tylko dlatego, że polityków PO zjednoczył opór przeciwko środowisku Palikota. Wpływ Schetyny na Grabarczyka uważa się bowiem w partii za minimalny, za to ambicje Grabarczyka, by budować niezależną pozycję, ogromne.
Adrian Furgalski, ekspert z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR, opowiada historię, która zdaje się to potwierdzać: – Mimo powszechnej krytyki sytuacji na kolei minister w sposób zupełnie niezrozumiały gorąco i zaskakująco długo wspierał poprzedniego prezesa PKP. Kancelaria premiera dwukrotnie próbowała wymusić zmiany i szukała kandydatów na tę posadę. Podesłałem wtedy mu kilku kandydatów, ale minister niezmiennie odpowiadał, że nie ma żadnych wakatów i nikogo nie potrzebuje.
Wiesław Szczepański, były wiceminister infrastruktury, dziś poseł SLD, który na bieżąco monitoruje działania resortu, jest podobnego zdania: – To dziś superministerstwo, a Grabarczyk wyrasta na niezależną siłę. Mając do dyspozycji ogromne środki finansowe i tyle atrakcyjnych posad, buduje potęgę w Łodzi, ale nie tylko. Od niego zależą przecież decyzje, gdzie wyremontowane zostaną dworzec, most, droga, zmodernizowana linia kolejowa. Dlatego posłowie z całego kraju ustawiają się w kolejce, prosząc o wsparcie swojego regionu.
Niewykluczone, że nominanci Grabarczyka to wysokiej klasy fachowcy w swoich dziedzinach, ale – jak pokazuje przykład szefa GDDKiA Lecha Witeckiego – nie na wszystkich frontach odnoszą sukcesy. Witecki od kilku lat jest wciąż tylko pełniącym obowiązki. Nie może zostać prezesem, bo mimo trzech podejść nie zdał jeszcze egzaminu do państwowego zasobu kadrowego. – Pytanie, jak on wyda miliardy złotych na budowę dróg, skoro nie potrafi zdać egzaminu? – szydzi Szczepański.
Przy tak ostrej rywalizacji w samej PO menedżerowie o wielkim doświadczeniu i wysokich kwalifikacjach, którzy nie mają aż tak silnego partyjnego zaplecza albo w ogóle nigdy go nie mieli, muszą zachować stalowe nerwy. Jedni mogą już spać spokojnie – Michał Szubski został właśnie wybrany na kolejną kadencję prezesa PGNiG. Innym, jak Andrzejowi Klesykowi w PZU czy Jackowi Krawcowi w Orlenie, pozostało czekanie. – Bez względu na strukturę właścicielską najlepszym sposobem weryfikacji zarządu spółki jest ocena jej wyników – ma nadzieję Krawiec i przypomina, że mimo globalnego kryzysu wyniki finansowe PKN Orlen są najlepsze od pięciu lat.
ikona lupy />
Przywróćmy normalność – mówi Jan K. Bielecki o spółkach obsadzanych już za czasów Platformy Fot. Materiały prasowe / DGP
ikona lupy />
Stacja paliw Lotos / Bloomberg
ikona lupy />
Lokomotywa należąca do PKP Cargo. Fot. materiały prasowe PKP / Forsal.pl