Z jednej strony zarzuty o islamizację państwa. Z drugiej wzrost PKB przekraczający 8 proc., zaledwie 3,6 proc. PKB deficytu oraz 19 tys. km dróg zbudowanych w ciągu dziesięciu lat. Do tego jednoznaczny kurs na integrację z UE. To bilans dekady rządów Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) Recepa Tayyipa Erdogana. Konserwatywny rząd zdobył też przychylność biznesu, który popiera erdoganomikę (od nazwiska premiera Erdogana) i głosuje na AKP.

>>> Czytaj też: Turcja już jest potęgą, a niedługo będzie deptać Rosji po piętach

Przy okazji rządów Erdogana powstała nowa klasa przedsiębiorców – tygrysy Anatolii. To oni zmieniają współczesną Turcję. Za ich sprawą eksport z niecałych 3 mld dol. w 1980 r. wzrósł do 121 mld w 2010 r. Dzięki nim w ciągu ostatnich trzech dekad PKB per capita zwiększył się niemal sześciokrotnie, do ponad 12 tys. dol. (w Polsce 18,8 tys. dol.). Jak pisze w swojej analizie Reuters – to właśnie oni uczynili z Turcji 16. gospodarkę świata.

>>> Polecamy: Turcja - wzór do naśladowania dla zadłużonej Europy

Reklama
Tygrysy Anatolii reprezentują siedem tureckich miast: Denizli, Gaziantep, Kayseri, Bursa, Izmit, Malatya i Kahramanmaras. Jeszcze do niedawna symbolizowały zacofanie, niedoinwestowanie i biedę. Dziś mają status self-made cities – ośrodków, które stworzyły się same. A raczej zostały stworzone przez działających w nich anatolijskich przedsiębiorców.
Dwadzieścia lat temu przypominali naszych rodzimych właścicieli ulicznych szczęk. Po dwóch dekadach wielu z nich figuruje na liście najbogatszych Turków, a ich firmy znajdują na się na liście 500 największych przedsiębiorstw w kraju. Tylko w Hacilar, jednym z dystryktów prowincji Kayseri, zamieszkanym przez 20 tys. mieszkańców, ma swoje siedziby 9 z 500 największych firm tureckich. Renomowany ośrodek analityczny European Stability Initiative wobec tygrysów Anatolii używa terminu „islamscy kalwiniści” (wyznawcy Jana Kalwina przyczynili się do dobrobytu m.in. Szwajcarii, RPA, Holandii, Niemiec, USA), a o zmianach w gospodarce i polityce tureckiej pisze jako islamskiej reformacji.
Jednym z jej przedstawicieli jest Mustafa Boydak, który zaczynał od małego sklepu z garnkami w Kayseri, a dziś zarządza holdingiem 22 firm, którego roczny obrót przekracza miliard dolarów, zatrudnia 12 tys. osób i eksportuje towary do 70 państw. Podobnie wyglądała kariera Saffeta Arslana. 51-letni biznesmen jest gorliwym muzułmaninem i kapitalistą. Jego ojciec sprzedawał dywany, a on sam po szkole podstawowej został wysłany do pracy. Prywatny biznes rozwijał od garażowej firmy produkującej meble. Dziś jest potentatem na rynku.

Polityka ciągnie biznes

Dziś tacy ludzie, jak Boydak czy Arslan, są szanowanymi biznesmenami, którzy towarzyszą najważniejszym politykom w państwie. Dla prezydenta Abdullaha Gula zasadą jest zabieranie przedstawicieli tygrysów na wizyty zagraniczne. Podobnie postępuje premier Erdogan.
W dużej mierze krytykowana za granicą polityka Ankary wobec Libii w czasie, gdy chwiał się reżim Muammara Kaddafiego, podyktowana była chęcią ochrony interesów tureckich firm budowlanych zaangażowanych w tym kraju. Ankara przez długi czas sceptycznie odnosiła się wobec libijskich rebeliantów, którzy rezydowali w Bengazi. Jak powiedział na spotkaniu z polskimi dziennikarzami wicepremier Ali Babacan, zachowawczość wynikała m.in. z zaangażowania tureckich przedsiębiorstw na zachodzie kraju, gdzie wciąż rządził Kaddafi.
Polityka Ankary, która postawiła na promocję biznesu, obowiązuje w odniesieniu nie tylko do Europy, Bliskiego Wschodu czy Afryki Północnej. Firmy tygrysów Anatolii działające w całym byłym ZSRR są objęte ochroną rządu. To właśnie tureckie przedsiębiorstwa zarobiły miliony na budowie stolicy Kazachstanu – Astany (anatolijskie firmy budowlane kontrolują 60 proc. rynku w tym kraju), a dziś budują nowe Baku (turecki minister transportu Binali Yildirim prywatnie jest dobrym znajomym swojego azerskiego odpowiednika Ziyi Mammadowa). Firmy budowlane z Turcji w Azerbejdżanie kontrolują niemal 90 proc. rynku. Podobnie jest w Turkmenistanie. Wartość projektów realizowanych w byłym ZSRR wyniosła w ubiegłym roku 25 mld dol.
Uosobieniem ekspansji w byłym ZSRR stał się anatolijski milioner, 38-letni Fettah Tamince, właściciel sieci luksusowych hoteli Rixos (to marka znana także w Afryce Płn. i na Bliskim Wschodzie. W Trypolisie konferencje prasowe urządzał w tym hotelu jeden z synów Kaddafiego). W kraju Tamince, który zaczynał standardowo od sprzedaży dywanów, jest udziałowcem imperium medialnego, w skład którego wchodzi m.in. wydawany w Stambule dziennik „Star” i telewizja informacyjna 24. Szef działu zagranicznego 24 Murat Cicek podczas rozmowy z nami nie ukrywał przychylności dla rządu Erdogana. Władza z kolei nie ukrywa sympatii do imperium Tamince'a. Efekt jest taki, że biznesmen rocznie generuje 1,6 mld dol. zysku. Z tego miliard pochodzi z ochranianych przez rząd inwestycji budowlanych za granicą. Jego imperium medialne nie boryka się z kryzysem jak większość redakcji w Europie i USA.
Podobną karierę ma za sobą anatolijczyk Ahmet Calik, właściciel holdingu Calik. Podobnie jak Tamince działa w budownictwie (firma Calik Energy wraz z ENI buduje w Anatolii ropociąg wart 4 mld dol., który będzie dostarczał nad Morze Śródziemne kazachską ropę) i jest głównym udziałowcem prorządowego imperium medialnego Sabah (m.in. telewizja ATV).
Zarówno Tamince, jak i Calik są uosobieniem symbiozy między biznesem anatolijskim i rządzącą AKP.

Tygrysy chcą do Unii

Zarówno anatolijski biznes, jak i sprzyjające mu elity polityczne jednoznacznie opowiadają się za integracją z Unią Europejską. Jak przekonywał w rozmowie z polskimi dziennikarzami minister ds. europejskich i zarazem główny negocjator z UE Egemen Bagis, Ankara będzie do skutku walczyć o ruch bezwizowy z Unią, tak „by wolny wstęp na teren »27« miały nie tylko tureckie towary, ale i wytwarzający je biznesmeni”. – Jeśli jesteśmy w unii celnej z państwami Wspólnoty, dlaczego nie możemy bez wiz wjeżdżać na teren UE? – pytał.
Dla tygrysów Anatolii wejście do Europy jest ze wszech miar korzystne. Już dziś oferują jakość usług oraz towarów, która pozwala skutecznie rywalizować z azjatycką, a nawet zachodnią konkurencją. Na dodatek biznes anatolijski doskonale zdaje sobie sprawę, że nie może się ograniczać jedynie do Azji, Bliskiego Wschodu i Afryki, jeśli chce się dynamicznie rozwijać.
Zresztą przedstawiciele biznesu w rozmowach z nami używali tej samej argumentacji co rząd. Komunikat był bardzo spójny. Chwilami można było odnieść wrażenie, że prezentacje zarówno ministrom, jak i biznesmenom układa ta sama agencja PR. – Dla nas cel jest jasny: ekspansja na rynkach europejskich i korzystanie z dobrodziejstw pełnego członkostwa w UE – zapewniał Ahmet Ciger, wiceprezes tureckiej Konfederacji Biznesu i Przemysłowców (TUSKON). Dopytywany, czy Turcja spełnia warunki członkostwa i czy nie ma problemów np. z ochroną praw autorskich i czy ekspansja nie będzie polegała na zalaniu Europy podróbkami tekstyliów, zapewniał, że ta epoka jest już przeszłością (mimo że na bazarach Stambułu i Ankary nadal bez problemu można kupić turecki hit podróbkowy – ubrania Lacoste). W Konfederacji Cigera działa nawet wyspecjalizowany departament zajmujący się lobbowaniem w Brukseli na rzecz tureckiego biznesu. Jego szef Gokhan Mutcali w rozmowie z nami argumentował zgodnie z proeuropejską linią rządu. Biznes ma też swoje fundacje lobbujące za jego interesami w Europie. Za jedną z najskuteczniejszych uchodzi Fundacja Rozwoju Ekonomicznego.
Właśnie dlatego turecka dyplomacja tak energicznie zajmuje się sprawami europejskimi. – Unia powtarza nam, że mamy być otwarci i przygotować się na inne opcje, ale my nie akceptujemy żadnej innej alternatywy (niż pełne członkostwo – red.). Będziemy uparci i zdeterminowani, jeśli chodzi o nasze dążenia członkowskie w UE – powiedział nam wicepremier Ali Babacan. Podsekretarz stanu w ministerstwie integracji europejskiej Haluk Ilicak precyzował, że Ankara nie zaakceptuje żadnej formy pośredniej w drodze do UE.
Jeśli ekipie Erdogana uda się otworzyć Europę na tygrysy Anatolii, Turcja będzie rozwijać się jeszcze szybciej. Z kolei jeśli zjednoczona Europa – z powodu kryzysu strefy euro – ma przed sobą straconą dekadę, Ankara i anatolijski biznes wyrosną na jednego z głównych graczy na Starym Kontynencie. – Proszę mi wierzyć, obecnie Turcja potrzebuje Europy w mniejszym stopniu niż Europa Turcji. (...) Nigdy wcześniej nie byliśmy bogatsi – mówił nam Bagis. Te słowa brzmią nieco kokieteryjnie. Jeśli jednak Europa pozostanie bez wzrostu gospodarczego, tezy tureckiego ministra mogą się szybko potwierdzić.