Najwięksi gracze branży jądrowej skierowali już swoje celowniki na Polską Grupę Energetyczną PGE, która na dniach ogłosi przetarg na dostawę reaktorów, o astronomicznej jak na nasze warunki wartości kilkudziesięciu miliardów złotych. Wielką ochotę na ten smakowity kąsek miał rosyjski Rosatom, ale będzie musiał obejść się smakiem. Powód – w połowie października niemiecki Siemens wycofał się ze współpracy z Rosjanami. Bez pomocy doświadczonego sojusznika Rosatom był skazany na porażkę, bo oferowane przez niego reaktory pochodzą z poprzedniej epoki, a Polska szuka najnowocześniejszej technologii.
Nawet bez niemiecko-rosyjskiego tandemu stawka graczy, którzy mogą ubiegać się o lukratywny kontrakt, wygląda imponująco. Na wrześniowej konferencji potencjalnych dostawców technologii pojawiło się aż siedem koncernów: Areva, Westinghouse, GE-Hitachi Nuclear Energy, Mitsubishi, KEPCO (Korean Power Electric Corporation), AECL (Atomic Energy of Canada Limited) oraz ATMEA (joint venture Arevy i Mitsubishi Heavy Industries).
Wśród najpoważniejszych potencjalnych oferentów wymienia się przede wszystkim Arevę, Westinghouse i GE-Hitachi NE. Te właśnie firmy realizują większość z obecnie prowadzonych 50 projektów jądrowych na świecie.
Reklama

Trzech na jedno miejsce

Kto zarobi na polskim projekcie? Oczywiście ten, kto wygra przetarg. Jednak rozszyfrowanie, kto tak naprawdę kryje się za szyldami koncernów, już takie proste nie jest, bo branża w ostatniej dekadzie przeszła spore zmiany własnościowe.
Mający siedzibę w Stanach Zjednoczonych Westinghouse (jej założyciel pomógł Nikoli Tesli zbudować pierwszą elektrownię prądu przemiennego) nie jest już wcale amerykański ani nawet brytyjski. W 2006 roku British Nuclear Fuels Limited odsprzedało spółkę japońskiej Toshibie za 5,4 mld dolarów. Mało kto wie, że 10 proc. udziałów ma w niej Kazatomprom, firma z Kazachstanu, właściciel m.in. kopalni uranu.
Choć w nazwie GE Hitachi w oczy bardziej rzuca się japońska marka, większość udziałów w spółce mają Amerykanie (60 proc.). Ten atomowy sojusz powstał zaledwie w 2007 roku, ale General Electric realizowało projekty jądrowe już w latach 60. XX wieku. To zresztą jedyny producent reaktorów nuklearnych na świecie, który nieprzerwanie działa od ponad pół wieku.
Trzecim graczem w stawce faworytów jest Areva, która w Polsce do wyścigu wystawi reaktor trzeciej generacji EPR. Jego moc to 1600 MW, więc uwzględniając nasz program energetyki jądrowej, potrzebne byłyby dwa takie stosy. Spółka została założona we wrześniu 2001 roku przez agendę francuskiego rządu – Komisję ds. Energii Atomowej (CEA). Dziś CEA ma ponad 70 proc. udziałów w firmie. Blisko 5 proc. ma spółka należąca do kuwejckich władz, zaś niespełna 2,5 proc. akcji – EDF, inny gigant znad Sekwany, który w swoim ręku skupia ponad 70 proc. tamtejszego rynku energii.
Dziś z całej trójki najmniej korzystnie prezentuje się Areva, przypominająca mocno poobijanego boksera wagi ciężkiej. Na deski rzuciła ją seria niepowodzeń. Do blamażu doszło m.in. w urokliwym miasteczku Flamanville położonym na skałach Normandii w północnej Francji. To właśnie tam od grudnia 2007 roku trwa budowa reaktora EPR, która prowadzi EDF, i dopiero po czterech latach zaczyna wychodzić ona na prostą, ale z kosztami wyższymi aż o 25 proc. i przekroczonym o dwa lata terminem.
Francuzi postanowili przekuć porażkę w sukces. Dziś chwalą się, że dzięki zebranemu doświadczeniu poprawili technologię budowy tak, że w chińskiej miejscowości Taishan, gdzie powstają dwa reaktory z serii EPR, czas budowy udało się skrócić w sumie o 49 tygodni. Francuzi zakładają, że inwestycję w Państwie Środka ukończą w 46 miesięcy, a to już wynik porównywalny z konkurencją. Szefowie koncernu zapewniają, że na doświadczeniach z Normandii skorzystają w następnych inwestycjach, np. w Polsce.

Bezpieczeństwo najważniejsze

Łatwo nie będzie, bo konkurencja nie zamierza składać broni. Od lipca 2011 roku GE Hitachi ma w ręku poważny atut. Rząd Litwy wybrał Amerykanów do finałowych negocjacji przed podpisaniem kontraktu na dostawę reaktorów do elektrowni Visagina. Przy czym litewski projekt prowadzi Hitachi GE Nuclear Energy, spółka siostra GE Hitachi. Tutaj podmiotem wiodącym jest japońska firma, w przeciwieństwie do Polski, gdzie projekt prowadzi General Electric. Ewentualna wygrana na Litwie mogłaby jednak oznaczać silniejszą pozycję przedsiębiorstwa w regionie, a to może, choć nie musi, przełożyć się na cenę zaoferowaną Warszawie.
GE Hitachi oferuje dwa typy reaktorów – ESBWR o mocy 1600 MW oraz ABWR o mocy 1350 MW. To również, podobnie jak w przypadku francuskiej Arevy, stosy trzeciej generacji.
Za Amerykanami przemawia jeszcze jedna rzecz: ABWR jest obecnie jedynym komercyjnie przetestowanym modelem reaktora trzeciej generacji na świecie. Budowa pierwszej jednostki tego typu (od wylania betonu do załadunku paliwa) trwała 39 miesięcy. Z kolei prototypowy ESBWR może być wybudowany w 36 miesięcy dzięki modułowej konstrukcji. GEH chwali się, że według zewnętrznych testów ryzyko awarii rdzenia reaktora ESBWR jest najmniejsze na rynku, podczas gdy ABWR plasuje się zaraz za nim. Systemy bezpieczeństwa zastosowane w ESBWR są pasywne – w razie awarii bloki aż przez 7 dni nie potrzebują zasilania niezbędnego do chłodzenia paliwa.
Podobnym osiągnięciem szczyci się Westinghouse. W razie awarii zasilania system chłodzenia w oferowanym Polsce reaktorze AP-1000 daje obsłudze 72 godz. czasu na zmierzenie się z usterką. W razie gdyby niemożliwe okazało się stworzenie awaryjnego systemu chłodzenia, reaktor pozostaje pod kontrolą załogi nawet przez 7 dni. To bardzo ważne: katastrofy w japońskiej Fukushimie można by uniknąć, gdyby załoga elektrowni miała do dyspozycji 3 dni na podłączenie awaryjnego chłodzenia. Obecnie Westinghouse buduje 4 jednostki AP-1000: trzy w Chinach i jedną w USA.
Dla wielu ekspertów jedną z ważniejszych korzyści wynikających z finansowania przez PGE gigantycznej inwestycji jest bodziec dla polskiej branży energetycznej i budowlanej. Oczekiwania trafiły na podatny grunt: wszyscy dostawcy reaktorów prześcigają się w obietnicach.

I na koniec nęcenie

Westinghouse publicznie deklaruje, że polska elektrownia będzie realizowana z 50-proc. lub nawet większym udziałem lokalnego biznesu. GEH także nie zasypia gruszek w popiele i podpisało już porozumienia o współpracy z Rafako, Energoprojektem, Instytutem Energii Atomowej „Polatom”. Na budowie elektrowni zyskają też polskie uczelnie, bo koncerny nawiązały już współpracę z Politechniką Warszawską, Akademią Górniczo-Hutniczą, Politechniką Gdańską, Zachodniopomorskim Uniwersytetem Technologicznym, Uniwersytetem Szczecińskim i Politechniką Koszalińską. GEH obiecuje również ulokowanie na polskim wybrzeżu hubu nuklearnego – byłoby to centrum logistyczne na cały region. W styczniu 2011 roku firma podpisała porozumienie o współpracy ze Stocznią Gdańską. Umowa jest częścią planu strategicznego GEH obejmującego basen Morza Bałtyckiego. Podobne huby są obecnie ulokowane jedynie w USA i Japonii.
W deklaracjach jeszcze dalej idzie Westinghouse, który szacuje, że w Polsce mógłby zlokalizować dostawy ok. 70 proc. usług budowlanych i sprzętu. W sympozjum dla polskich dostawców w Warszawie w październiku 2010 roku stawiło się ok. 80 polskich firm. Obietnice nie wydają się bez pokrycia. Powód – reaktor AP1000 ma modułową konstrukcję i dzięki temu umożliwia zlecenie bardzo dużej części prac i dostaw na lokalnym rynku, nawet wtedy, jeśli nie mają oni specjalnych uprawnień do produkcji na potrzeby energetyki atomowej. Współpracę z polskimi firmami deklarują również Francuzi z Arevy.
Ile z tych obietnic znajdzie odzwierciedlenie w rzeczywistości? Przekonamy się o tym dopiero za kilka lat, gdy zostanie ukończona budowa siłowni atomowej. Na razie PGE musi ogłosić przetarg oraz wskazać miejsce, w którym elektrownia powstanie.