Niemiecki sektor bankowy płaci wysoką cenę za kryzys zadłużenia na południu Europy. Podczas gdy firmy w RFN rozwijają się na fali eksportu do Chin i innych rynków wschodzących, instytucje finansowe ponoszą setki miliardów euro strat. W kłopotliwej sytuacji jest tez sam Bundesbank, który w dużej mierze finansuje europejską wersję polityki poluzowania ilościowego.

Podczas gdy niemiecki bank centralny mógł pochwalić się w swoim bilansie obligacjami prywatnych firm wartymi 270 mld euro przed wybuchem kryzysu, dziś nie tylko z tej inwestycji nie pozostało nic, ale dodatkowo prezes Jens Weidmann musiał zaciągnąć pożyczki warte 228 mld euro w niemieckich bankach komercyjnych. Wszystko po to, by wygospodarować 496 mld euro pomocy dla Grecji, Irlandii, Włoch i Hiszpanii, która poprzez konta Europejskiego Banku Centralnego (EBC) została przekazana w formie preferencyjnych pożyczek.

>>> Czytaj też: Merkel się nie poddaje: chce mieć własnego namiestnika w Grecji

– Bundesbank padł ofiarą rygorystycznego stanowiska kanclerz Angeli Merkel, która od początku kryzysu sprzeciwia się drukowaniu przez EBC dodatkowych pieniędzy, w obawie, ze doprowadzi to do większej inflacji. W tej sytuacji jedynym źródłem kapitału dla peryferyjnych krajów strefy euro jest wsparcie ze strony systemu europejskich banków centralnych, którego największym udziałowcem jest Bundesbank – tłumaczy DGP Ansgar Belke, profesor ekonomii na Uniwersytecie w Duisburgu.

Reklama

Zdaniem jego kolegi z Uniwersytetu w Osnabruck Franka Westermanna, którego cytuje „Daily Telegraph”, taka strategia osiągnęła niebezpieczny punkt. Wartość zobowiązań Bundesbanku osiągnęła już półtorej wartości budżetu federalnego Niemiec.

Sytuacja jest poważna. Bundesbank musi się liczyć z kolejnymi kosztami kryzysu. Bank posiada obligacje Grecji o nominalnej wartości 12 mld euro, których cena na rynku wtórnym jest przynajmniej o 75 proc. niższa od nominalnej. Niemieckie banki komercyjne z trudem będą jednak mogły dalej kredytować Bundesbank, bo same maja coraz więcej problemów.

Wczoraj największy z nich, Deutsche Bank, ogłosił wyniki za 2011 rok. Zyski netto wyniosły 4,3 mld euro i były wyższe 2 miliardy niż rok wcześniej.

Bank ucierpiał jednak z powodu ograniczenia działalności biznesowej przez firmy, które korzystają z jego usług, a także w wyniku strat na greckich obligacjach i nietrafionych zakupach nieruchomości. Prezes Joseph Ackermann, który odchodzi w maju na emeryturę, nie jest optymistą.

– Ten rok tez będzie dla nas dużym wyzwaniem. Recesja w Europie w ogromnym stopniu zależy od tego, kiedy przywódcy Unii zdołają przełamać problemy zadłużenia – mówił na wczorajszej konferencji. Wyniki Deutsche Banku są i tak nieco lepsze niż Commerzbanku, drugiej co do wielkości instytucji finansowej kraju. W 2011 r. wypracował on 1,6 mld euro zysków netto.

Poza niepewną sytuacja krajów południa Europy przed niemieckimi bankami rysują się dwa kolejne wyzwania. Jednym z nich są nowe normy ostroznosciowe (tzw. Bazylea III), które zostały przyjete pod naciskiem kanclerz Merkel. Zaczną obowiązywać od czerwca. Zgodnie z nimi banki będą musiały odłożyć zabezpieczenie kapitałowe warte 9 proc. udzielonych kredytów w najbardziej pewnych aktywach (obligacje niektórych krajów strefy euro nie sa do nich zaliczane).

>>> Czytaj też: Gospodarka UE: Północ wychodzi z kryzysu, Południe idzie w kierunku recesji

– Dla całego niemieckiego sektora bankowego oznacza to konieczność zebrania dodatkowych 12 – 15 mld euro w czasach, gdy o kapitał jest trudno – ocenia prof. Belke. Wczoraj pojawiła się informacja, ze wymogi Bazylei III mogą zostać złagodzone.

Inny, nie mniej kosztowny problem to podatek od transakcji finansowych, do którego stara się przekonać kanclerz Merkel prezydent Sarkozy. Miałby obowiązywać od sierpnia. Zgodnie z tym pomysłem władze pobierałyby opłatę warta 0,1 proc. transakcji od sprzedaży obligacji i akcji firm oraz 0,01 proc. od innych operacji finansowych, co pozwoliłoby na uzyskanie 55 mld euro dochodów rocznie w skali całej UE.

– To zły pomysł. Jeśli nowy podatek nie zostanie wprowadzony na całym świecie, część naszych klientów wyniesie się poza Europę – ostrzega Hans Reckers, prezes Stowarzyszenia Niemieckich Banków.