Podpisany ledwie tydzień temu przez 26 państw pakt fiskalny ma szansę szybko stracić wiarygodność. Tak jak kiedyś zielone światło do rozmontowania paktu stabilności i wzrostu dały Niemcy i Francja, tak dziś umowie międzyrządowej zagrażają Hiszpania i Holandia.

Do końca tego miesiąca Komisja Europejska określi, co zamierza zrobić z rządem w Madrycie, który przyznał, że nie wypełni w tym roku obietnic zredukowania deficytu budżetowego do 4,4 proc. PKB. Premier Mariano Rajoy zapowiedział, że bez konsultacji z Unią podjął decyzję o powiększeniu dziury w budżecie aż do 5,8 proc. PKB.

>>> Czytaj też: Albo UE zapłaci bilion euro, albo daruje Grecji jej długi

Kara? Jaka kara

Reklama

Teoretycznie za tak duże nadużycie Madryt powinien zostać automatycznie ukarany mandatem sięgającym 0,2 proc. PKB, czyli blisko 3 mld euro. Bruksela oficjalnie utrzymuje taką linię, aby zachować zaufanie rynków finansowych.

Jednak zdaniem unijnych źródeł dyplomatycznych prawdopodobnie po raz kolejny zostanie znaleziony kompromis, który pozwoli Hiszpanom na uniknięcie sankcji. Ma on się opierać na klauzuli w pakcie fiskalnym, zgodnie z którą kraj nie ponosi konsekwencji nadmiernego deficytu, o ile powstał on z niezależnych od niego powodów. Problemy Hiszpanii biorą się przede wszystkim z załamania wzrostu gospodarczego. Rajoy zakładał, że w tym roku wzrost osiągnie 2 proc. Tymczasem ekonomiści przewidują recesję.

To nie koniec. W Hiszpanii za większość wydatków państwa (m.in. na edukację i służbę zdrowia) odpowiedzialne są władze 17 autonomicznych regionów. Jednak zamiast zrównoważyć swoje rachunki, doprowadziły one w ubiegłym roku do deficytu odpowiadającego średnio 2,9 proc. PKB. W konsekwencji łączna dziura w finansach publicznych Hiszpanii w ub.r. osiągnęła 8,5 proc. PKB, a nie 6 proc., jak pierwotnie uzgodniono z Komisją Europejską. – Sprowadzenie w ciągu roku z tak wysokiego poziomu deficytu do 4,4 proc. PKB byłoby nie tylko niezwykle trudne, ale wręcz bardzo szkodliwe, bo wepchnęłoby kraj w pętlę długu – ocenia hiszpański ekonomista Fernando Fernandez.

>>> Zobacz też: Hiszpanie nie chcą reformy rynku pracy. Tysiące osób wyszły na ulice

Amsterdam na minusie

Problemy budżetowe ma też Holandia. Zdaniem rządowego instytutu badań ekonomicznych w tym i przyszłym roku deficyt budżetowy kraju osiągnie 4,5 proc. PKB. Premier Mark Rutte obiecywał Brukseli już w tym roku jego ograniczenie poniżej 3 proc. PKB. Finanse publiczne kraju tulipanów pogorszyły się z podobnego powodu jak w Hiszpanii – spadku tempa wzrostu gospodarczego.

W tym roku Holandia wpadnie w recesję, a jej dochód narodowy spadnie o 1 proc. W kolejnych dwóch latach tempo rozwoju kraju pozostanie anemiczne i wyniesie zaledwie 1 proc. Spełnienie żądań KE musiałoby w tej sytuacji oznaczać kolejne cięcia w wydatkach państwa odpowiadające 9 mld euro rocznie i zapewne jeszcze większą recesję. Wiele wskazuje jednak na to, że Rutte zdecyduje się na połknięcie tej gorzkiej pigułki. Od początku kryzysu Holandia utrzymuje bowiem bardzo ortodoksyjną linię w sprawie dyscypliny budżetowej. Jeśli chce zachować w Unii autorytet, sama musi się dostosować do tych zaleceń.