Wejście do strefy euro jest wprawdzie jednym ze zobowiązań związanych ze wstąpieniem Polski do UE, jednak nikt w kraju nie wydaje się przekonany co do słuszności takiego kroku, pisze dziennik "Washington Post".

Autor artykułu zauważa, że jeszcze parę lat temu – zanim nad Europą zawisł kryzys, a Polska z radością wstępowała do Unii Europejskiej – wspólna waluta wydawała się być katapultą do rozwoju gospodarczego i świetlanej przyszłości. Jednak czas pokazał, że w obliczu załamania gospodarczego na Starym Kontynencie to właśnie złoty okazał się silnym sprzymierzeńcem i tarczą chroniącą Polskę przed kryzysem.

Obawy Polaków wydają się słuszne. Z jednej strony widać bowiem zadłużoną do granic możliwości Grecja, co do której po cichu mówi się, że uniknęłaby kryzysu na tak wielką skalę gdyby nie była w strefie euro; z drugiej – niewielkie państwa, takie jak Słowacja czy Estonia, które przyjęły wspólną walutę i teraz muszą dokładać do bailoutów znacznie bogatszych krajów, pisze Washington Post.

>>> Czytaj też: W unijnej dyplomacji Polacy są niepożądani

Reklama

Politycy póki co coraz bardziej oddalają tę decyzję. Początkowo mówiło się o przyjęciu euro już w 2011 roku, teraz jednak mało kto ryzykuje konkretną prognozę. Na razie wszyscy bacznie obserwują sytuację krajów, które się na ten krok zdecydowały i starają się wyciągać wnioski. Póki co nie są one zachęcające, a do tego w opinii Polaków przyjęcie euro wiązałoby się przede wszystkim ze wzrostem cen.

Jak podaje dziennik, ankiety przeprowadzane przez CBOŚ pokazują znaczny wzrost liczby obywateli sprzeciwiających się wprowadzeniu euro – z 22 proc. w 2002 roku zwiększyła się ona do 60 proc. w styczniu 2012.

Ci, którzy wciąż popierają dołączenie Polski do unii walutowej, upatrują się przyszłości UE właśnie w euro. Chcieliby oni jak najsilniej przywiązać kraj do zachodniej części Europy, licząc na korzyści płynące z braku zależności od kursów walut, dodaje "Washington Post".

>>> Polecamy: Polska jest jednym z mniej zadłużonych hipotecznie krajów UE