Wykorzystując popularność wśród sąsiednich społeczeństw i dobre stosunki z ich rządami, a także poprzez odwoływanie się do tradycji imperium osmańskiego, Turcja odgrywa coraz ważniejszą rolę na Bliskim Wschodzie i chce być postrzegana jako lokalne mocarstwo.

Jednak Bliski Wschód może być bardziej potrzebny tureckiej polityce wewnętrznej niż Turcja jest potrzebna Bliskiemu Wschodowi - pisze Steven A. Cook w "Foreign Affairs".

Polityce wewnętrznej podporządkowana jest polityka zagraniczna Ankary. Premier Recep Tayyip Erdogan i jego umiarkowanie islamistyczna Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) nieustannie prowadzą kampanię wyborczą, pamiętając o tym, że w 1997 r. wpływowa wówczas armia zmusiła do ustąpienia pierwszy rząd o proweniencji islamskiej - uważa Cook.

Dodaje, że podróż szefa rządu po krajach arabskich z września 2011 r. rozgrzała serca dumnych, nacjonalistycznych Turków, których cieszy spektakl premiera, nazywanego przez nich samych "królem arabskiej ulicy". Postawa Turcji na Bliskim Wschodzie potwierdza to, co Erdogan i jego AKP mówi Turkom od dawna: dostatnia, silna i demokratyczna Turcja może wpływać na świat wokół niej - tłumaczy Cook.

Po dojściu w 2002 r. do władzy umiarkowanie islamskiego premiera Erdogana nastąpiła zmiana wektorów polityki zagranicznej Turcji. Kierując się zasadami "soft power", szef rządu dążył do zwiększenia znaczenia Turcji w państwach regionu. A to podoba się wyborcom AKP - powiedział w rozmowie z PAP dr Karol Kujawa, analityk w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.

Reklama

Według George'a Friedmana ze Stratforu Turcja jest obecnie w okresie przejściowym i stawia pierwsze kroki na drodze ku temu, by stać się wielką potęgą. Nie została nią jeszcze m.in. z powodu braku przegotowania regionu do tego, "by postrzegać Turcję jako korzystną, stabilizującą siłę" - pisze Friedman.

AKP, która łączy elementy ideologii nacjonalistycznej i islamskiej, coraz częściej odwołuje się do okresu świetności Turcji, czyli imperium osmańskiego. W życiu publicznym i kulturalnym widoczny jest proces "osmańskiego odrodzenia". "Powstają filmy nt. podbojów imperium np. +Fetih 1453+, jest też bijący rekordy popularności serial o Sulejmanie Wspaniałym" - mówił Kujawa.

Jego zdaniem "ottomanonostalgia" przejawia się również w retoryce. Gdy Erdogan w 2009 r. wrócił ze Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, gdzie posprzeczał się z prezydentem Izraela Szimonem Peresem i stanął w obronie społeczności palestyńskiej, na lotnisku tysiące ludzi witały go jako "zdobywcę" i "sułtana". A minister spraw zagranicznych Ahmet Davutoglu twierdzi, ze Turcja ma prawo odgrywać ważną rolę szczególnie na terenie dawnego imperium - podkreślił Kujawa.

Jednak odwoływanie się przez szefa dyplomacji do czasów osmańskich jest głównie "próbą szerzenia swoich interesów ekonomicznych w regionie" - uważa ekspert. Jako przykład ekonomizacji polityki zagranicznej podaje wizyty zagraniczne Erdogana, w których towarzyszy mu po kilkuset przedsiębiorców. Ponadto zdaniem Kujawy w AKP silną rolę ogrywają tureccy biznesmeni wywodzący się z centralnej Anatolii, tzw. anatolijskie tygrysy. Są oni konserwatywni w kwestiach społecznych, liberalni zaś - w gospodarczych.

Jak pisał Mustafa Akyol w "Foreign Affairs", "w ciągu ostatniej dekady turecka polityka zagraniczna nie była tylko prostym wyborem między Wschodem a Zachodem, Iranem a Stanami Zjednoczonymi. Davutoglu poszedł trzecią drogą, wzmacniając związku polityczne i gospodarcze Turcji ze wszystkimi jej sąsiadami". Kujawa tłumaczy, że Turcja otworzyła się na kraje arabskie już w latach 80. "Zależało jej na intensyfikacji kontaktów z tymi krajami, ponieważ znajdowała się w poważnym kryzysie gospodarczym" - dodaje.

Turcja zdaje sobie sprawę ze swoich walorów, takich jak położenie geograficzne, dzięki któremu może być państwem tranzytowym dla surowców energetycznych do Europy. Jest też mediatorem między skłóconymi grupami w regionie. "Jedną nogą na Zachodzie, a drugą na Bliskim Wschodzie Turcja była w stanie prowadzić mediację między rywalizującymi frakcjami w Libanie, między irackimi szyitami i sunnitami, a także Izraelem i Syrią" - czytamy w "The Economist". Ostatnio w Stambule odbyły się rozmowy z Iranem na temat jego programu atomowego. Turcja utrzymuje, że kwestia ta powinna zostać rozwiązana w drodze mediacji i wątpi w skuteczność sankcji, a także wyklucza atak na obiekty nuklearne.

Wciąż jest wierna "pax ottomana" i sprzeciwia się jakiemukolwiek konfliktowi w swej strefie wpływów. "Chce pokazać, że jest tym państwem, które może pełnić funkcję stabilizatora w tej części świata i odsuwa jakiekolwiek próby nacisków siłowych. Wyciągnęła wnioski z wojny w Iraku, kiedy straciła wiele kontraktów ekonomicznych" - mówił Kujawa.

Jednak arabska wiosna uświadomiła Turcji, że tego, co najwyżej ceniła, czyli stabilności w sąsiednich krajach, nie można już osiągnąć poprzez dogadzanie lokalnym autokratom - pisze Piotr Zalewski w "Foreign Affairs". "+Zero problemów z sąsiadami+, główna zasada polityki zagranicznej AKP, mogła przynosić korzyści gospodarcze, ale nie była już tak przydatna w przynoszeniu zmian politycznych" - pisze publicysta.

W ostatnim czasie fiasko mediacji ws. Syrii pokazało słabość Turcji. Gdy u południowego sąsiada wybuchły protesty, krwawo tłumione przez reżim, Davutoglu, który - jak przypomina Zalewski - w ciągu ostatnich ośmiu lat odwiedził Damaszek 60 razy - próbował nakłonić władze do powstrzymania rozlewu krwi i wprowadzenia demokratycznych reform. W sierpniu Erdogan, który w przeszłości spędzał wakacje w Turcji z prezydentem Baszarem el-Asadem i jego rodziną, zmienił kurs o 180 stopni i ogłosił, że jego sąsiad z południa "skończy jak Kadafi". Turcja przyjęła kilkadziesiąt tysięcy uchodźców, pozwala powstańczej Wolnej Armii Syryjskiej korzystać ze swojego terytorium, pojawiają się też głosy, że potajemnie ją zbroi. Była też gospodarzem konferencji grupy "Przyjaciół Syrii".

Ta zmiana polityki wobec Syrii może wynikać, zdaniem "The Economist", z tego, że Turcja uznała, że koniec Asada jest bliski. Innym powodem, według tygodnika, mogła być pycha. "Coraz bardziej autorytarny i rzadko kwestionowany przez swoich pochlebców Erdogan jest przyzwyczajony do stawiania na swoim. Asad ośmielił się mu sprzeciwić" - czytamy.

Zalewski jest zdania, że za objęciem twardszego kursu wobec Syrii kryją się interesy gospodarcze. "Gdy przyjdzie czas na szkicowanie Syrii po Asadzie, (...) Erdogan będzie czekał na progu" - pisze publicysta.

Turcja chce też eksportować swój model polityczny do innych państw muzułmańskich. Wspierają to Amerykanie, którzy twierdzą, że umiarkowany islam może wpłynąć na poprawę sytuacji w reszcie świata - powiedział Kujawa. Jak pisał w "Foreign Affairs" Akyol, AKP jest nadal źródłem inspiracji dla regionu, bo choć ugrupowanie ma "muzułmański wydźwięk, to jednocześnie chroni takie wartości, które są bardziej uniwersalne: demokrację, prawa człowieka i gospodarkę rynkową".

Naciskanie na zmiany demokratyczne okaże się pustymi słowami, "jeśli turecka demokracja nadal będzie wykazywała oznaki gnicia" - podkreśla Zalewski. Przypomina, że ostatnio znów rozgorzał konflikt z separatystyczną Partią Pracujących Kurdystanu (PKK); w raporcie wolności prasy Turcja plasuje się na 148. pozycji, m.in. za Bangladeszem czy Angolą; a system sprawiedliwości staje się "czarną dziurą".

Także zdaniem Friedmana Turcja musi zatroszczyć się głównie o rozwiązanie kwestii kurdyjskiego separatyzmu. Dopóki problem będzie istniał, dopóty będzie on postrzegany przez zagraniczne siły, które sprzeciwiają się dominacji Turcji w regionie, jako jej słabość. Te siły mogą postrzegać potajemne interwencje w regionach kurdyjskich jako sposób na osłabienie potęgi Turcji - uważa Friedman.

Turcja nadal jest krajem lubianym w regionie - wynika z badania tureckiego think-tanku TESEV opublikowanego w lutym. 78 proc. badanych z 16 krajów Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej na pierwszym miejscu wskazało Turcję jako kraj, o którym ma pozytywne zdanie, a 61 proc. pytanych traktuje ją jako model dla własnego państwa.

Oprócz atrakcyjnego światopoglądu partii rządzącej, Turcja ze swoim szybkim wzrostem gospodarczym i duchem przedsiębiorczości mogłaby wspomóc kraje arabskiej wiosny na poziomie praktycznym, czyli poprzez inwestycje - uważa z kolei Cook.

Tureckie PKB w 2010 r. wzrosło o 9 proc., a w 2011 r. - o 8,5 proc. Jim O'Neill z Goldman Sachs, twórca akronimu BRIC określające wschodzące gospodarki Brazylii, Rosji, Indii i Chin, uwzględnił Turcję w tzw. MIST, czyli w drugim rzędzie wschodzących gwiazd gospodarczych, obok Meksyku, Indonezji i Korei Południowej. Jednym z efektów ubocznych jest wysoka inflacja, która w marcu wyniosła 10,4 proc., a także coraz większa zależność Turcji od zagranicznego kapitału.