Rozpoczęte tydzień temu w Europie eliminacje do mundialu w Brazylii są pierwszymi, które odbywają się w rytmie piątek – wtorek zamiast tradycyjnego sobota – środa. Tak samo było już w kwalifikacjach do polsko-ukraińskiego Euro. Przesunięcie meczów reprezentacyjnych o dzień do przodu to kolejne ustępstwo FIFA i UEFA wobec klubów, czyli w najważniejszym sporze współczesnego futbolu.
Choć piłkarze powtarzają, że gra w reprezentacji jest największym zaszczytem i – z wyjątkiem naszego kapitana Jakuba Błaszczykowskiego – mogliby to robić za darmo, właściciele klubów mają na ten temat odmienne zdanie. Dla nich międzynarodowe mecze o punkty są złem koniecznym, a towarzyskie – czymś, co najlepiej zlikwidować. Ich zastrzeżenia dotyczą trzech kwestii – płacenia pensji powołanym do kadry zawodnikom, ubezpieczeń i odszkodowań w przypadku kontuzji oraz udziału w dochodach z imprez typu mistrzostwa świata czy Europy.

Starcie o miliony

Rozstrzygnięcie, co było pierwsze – jajko czy kura – w tym przypadku nie nastręcza trudności. To kluby tworzyły krajowe federacje piłkarskie, a najstarsze rozgrywki klubowe, czyli Puchar Anglii, powstały wcześniej (1871 r.), niż odbył się pierwszy międzynarodowy mecz towarzyski (Szkocja – Anglia w 1872 r.). Co nie znaczy, że to kluby mają rację. Zresztą przez dziesięciolecia sporu nie było – zanim piłka nożna stała się wielkim biznesem, kontuzje uważano za coś, co się zdarza, a dochody z mundiali czy Euro były tak niewielkie, że nie warto było nawet kruszyć o nie kopii. Sytuację zmieniły w pierwszej połowie lat 90. trzy wydarzenia – powołanie niezależnej od angielskiej federacji Premier League, która dzięki sprzedaży praw telewizyjnych stała się najbardziej dochodową ligą krajową, utworzenie przez UEFA – pod presją klubów – Ligi Mistrzów, która okazała się finansowym i sportowym sukcesem, oraz wyrok w sprawie belgijskiego piłkarza Jeana-Marca Bosmana, co zrewolucjonizowało rynek transferowy w Europie.
Reklama
W efekcie coraz bogatsze kluby zaczęły się coraz śmielej upominać o swoje prawa. Najpierw poszło o liczbę meczów reprezentacyjnych w ciągu sezonu i zasady zwalniania na nie zawodników. Generalną zasadą jest, że klub nie może zabronić powołanemu do reprezentacji zawodnikowi wyjazdu na mecz. Pozytywnym efektem sporu stało się ustalenie zharmonizowanego terminarza polegającego na tym, że mecze reprezentacyjne odbywają się w wyznaczonych okienkach – zwykle po dwa – dzięki czemu nie nakładają się na rozgrywki klubowe, jak to bywało w przeszłości. Uzgodniono też, że zawodnik musi być do dyspozycji reprezentacji na 4 dni przed spotkaniem o punkty i 2 dni przed towarzyskim. (Przesunięcie rytmu na piątek – wtorek jest z korzyścią dla klubów, bo zawodnik ma przed weekendowym meczem ligowym o jeden dzień odpoczynku więcej.)
Ale wraz z tym pojawia się następna kwestia – pensji za okres reprezentacyjny. A są to niebagatelne kwoty. Jedno dwumeczowe okienko na mecze eliminacyjne oznacza, że zawodnika nie ma w klubie przez dziewięć dni. Ponieważ na 2013 r. takich podwójnych terminów wyznaczono sześć plus trzy pojedyncze na mecze towarzyskie, w przypadku zawodnika powołanego na wszystkie mecze swojej reprezentacji jest to już 60 dni poza stałym miejscem pracy, czyli jedna szósta czasu, za który dostaje wynagrodzenie. W sytuacji gdy gwiazdy Premier League zarabiają ok. 100 tys. funtów tygodniowo, na każdym regularnie grającym reprezentancie kraju jego pracodawca traci w ten sposób, lekko licząc, 850 tys. funtów rocznie, a w najlepszych klubach większość podstawowego składu gra w swojej drużynie narodowej. – Rozgrywki reprezentacyjne generują obecnie coraz większe dochody, a kluby nie odczuwały z tego tytułu żadnych profitów. Są więc wściekłe, że dostarczają tanią siłę roboczą, a inni na tym zarabiają – mówi Richard Parrish, profesor prawa sportowego z Uniwersytetu Edge Hill w Lancashire.
Kluby szukają więc sposobu, jak nie płacić za czas spędzany na meczach kadry. Ale na obniżkę pensji nie zgodzą się piłkarze – startowe i premie za mecze są niższe niż ich normalne zarobki. A krajowe federacje piłkarskie nie generują takich przychodów, by pokrywać klubowe stawki. Szczególnie tyczy się to biedniejszych – o ile Anglia, Niemcy czy Włochy mogłyby sobie na to pozwolić, niektórych krajów bałkańskich, afrykańskich czy południowoamerykańskich nie byłoby stać na wystawienie najsilniejszego składu.
Jeszcze gorzej, gdy piłkarz podczas zgrupowania lub meczu reprezentacji odniesie kontuzję. Prawny precedens miał miejsce w 2004 r., gdy urazu w trakcie towarzyskiego meczu z Burkina Faso doznał Marokańczyk Abdelmajid Oulmers. Jego klub, belgijski RSC Charleroi, pozwał FIFA do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, twierdząc, że wskutek wykluczającej na osiem miesięcy z gry kontuzji swojego czołowego zawodnika stracił szansę na mistrzostwo Belgii (co samo w sobie było dość naciąganą tezą, bo Oulmers nie był wybitnym piłkarzem). Pozew Charleroi poparła jednak grupa G14, skupiająca najpotężniejsze kluby Europy, która wyczuła okazję, by obalić obowiązek zwalniania piłkarzy na mecze towarzyskie. Ta konkretna sprawa zakończyła się w 2008 r. ugodą pozasądową, na mocy której FIFA zgodziła się przekazywać część zysków z mistrzostw świata klubom oddającym swoich piłkarzy na tę imprezę. Nie są to jednak duże kwoty – w przypadku ostatnich mistrzostw w RPA było to 40 mln dol., za dwa lata w Brazylii suma wzrośnie do 70 mln dol. Poza tym choć FIFA i UEFA zgodziły się pokrywać koszty ubezpieczenia piłkarzy grających w meczach reprezentacyjnych, wysokość potencjalnych odszkodowań nie zawsze jest dla klubów satysfakcjonująca. Niezależnie od ugody w sprawie Oulmersa, kluby próbują też na drodze sądowej dochodzić odszkodowań od poszczególnych federacji. Tak zrobił londyński Arsenal po kontuzji Robina van Persiego czy Bayern Monachium po urazie Arjena Robbena.
Wreszcie trzeci punkt sporny, czyli udział w zyskach z reprezentacyjnych imprez. Nawet obiecane przez FIFA 70 mln dol. nie rzuca na kolana, biorąc pod uwagę, że ze sprzedaży praw telewizyjnych do ostatnich mistrzostw świata piłkarska centrala dostała 2,7 mld dol. Bardziej hojna jest UEFA – dla klubów, których piłkarze zagrali na polsko-ukraińskim Euro, przeznaczyła 100 mln euro, a trzeba pamiętać, że liczba uczestników w mistrzostwach Europy jest o połowę mniejsza niż na mundialu. Jak oficjalnie podała we wtorek UEFA, najwięcej – bo 3,09 mln euro – trafi do Bayernu Monachium.
To jednak wciąż daleko od oczekiwań właścicieli klubów. Według nieoficjalnych informacji ECA (Europejskie Stowarzyszenie Klubów, organizacja, która zastąpiła G14) domaga się od FIFA 300 mln euro i grozi, że nie zgodzi się na wysyłanie piłkarzy na mecze reprezentacji po zakończeniu mundialu w Brazylii. W lipcu 2014 r. upływa bowiem obecnie obowiązujące porozumienie między ECA a FIFA i UEFA określające zasady koegzystencji.

Skuteczny szantaż

O ile prawnicy zajmujący się sportem zgadzają się, że od strony prawnej pozycja klubów w stosunku do FIFA jest wciąż słaba, nie znaczy to, iż są specjalnie pokrzywdzone i racja jest po ich stronie. Nie jest bowiem tak, że to jedynie kluby szkolą piłkarzy, a reprezentacje tylko na tym korzystają. W większości zachodnich państw działają ośrodki szkoleniowe dla młodzieży (jak francuska Clairefontaine), które są finansowane albo z budżetu federacji piłkarskiej, albo wręcz z budżetu państwa. Po drugie – dzięki rozgrywkom międzynarodowym, w tym w szczególności mistrzostwom świata i Europy, wartość rynkowa piłkarzy rośnie, więc kluby w oczywisty sposób na tym zyskują. Zyskują zresztą nie tylko na transferach – mundiale i Euro oglądane są na całym świecie, uczestniczący w nich piłkarze zdobywają nowych fanów, co przekłada się także na zyski marketingowe ich klubów.
Spełnienie szantażu, o jakim po cichu mówi ECA, oznaczałoby wykluczenie jej członków ze wszystkich rozgrywek pod auspicjami obu organizacji i zawieszenie ich zawodników. W praktyce konsekwencją takiego kroku byłaby próba stworzenia niezależnych od piłkarskiej centrali rozgrywek – tylko klubowych. Ale próba taka wcale nie musiałaby się skończyć powodzeniem, bo kibice zapewne by nie zaakceptowali futbolu bez meczów reprezentacyjnych, a po drugie – nie byłaby opłacalna finansowo dla żadnej ze stron. I tym jako kibice możemy się pocieszać.