Bruksela jest niemal synonimem słowa „lobbing”. Bez ludzi od „meblowania głów„ unijnych decydentów nie ma mowy o forsowaniu lub blokowaniu niekorzystnych rozwiązań. Jak piszą autorzy klasycznego już opracowania „Bursting Brussels Bubble”, w 1985 r. działało w Brukseli 654 lobbystów. Według ostrożnych szacunków dziś jest ich co najmniej 35 tysięcy. W 2009 r. w Waszyngtonie zarejestrowanych było ich o co najmniej 20 tysięcy mniej. Zapytaliśmy znanych brukselskich lobbbystów, jak oceniają polskie działania. Ich zdaniem prywatny biznes nie świeci przykładem.

Skuteczniejsze jest państwo, które wypracowało nawet dla siebie modus operandi. Przykład umiarkowanego sukcesu polskich władz to walka o kwoty emisji CO2, które są istotne z punktu widzenia polskiego przemysłu. – Relatywną skuteczność można tłumaczyć tym, że kwestia emisji CO2 ma dla Polski znaczenie strategiczne – mówi DGP Nina Katzemich z brukselskiej firmy Lobby Control. Podkreśla, że w tym przypadku to nie biznes jest skuteczny, lecz państwo.

Według Petry Erler, dyrektor zarządzającej w firmie lobbystycznej European Experience Company, założonej przez b. komisarza ds. poszerzenia UE Guentera Verheugena, polskie władze są specyficzne, bo działają z otwartą przyłbicą. – Takie podejście niekoniecznie musi być jednak złe – mówi DGP Erler.

Te sukcesy to jednak niewiele w porównaniu z liderami lobbystycznej stawki. Do serii spektakularnych zwycięstw doszło w ustawodawstwie regulującym rynek żywności w UE. Dzięki wieloletnim staraniom Francuzów na początku 2010 r. Komisja Europejska zaliczyła pospolitego ślimaka winniczka do kategorii ryb śródlądowych. W związku z tym hodowcom ślimaków należą się takie same dopłaty unijne jak rybakom.

Reklama

Z kolei kilka lat temu Portugalczycy doprowadzili do tego, że marchewka została uznana za owoc. Wszystko dlatego, że dżem marchewkowy produkowany w Portugalii jest jednym z narodowych produktów kulinarnych. Tymczasem dżem w definicji unijnej musi być mieszaniną owoców i wody, więc sprzedaż portugalskiego smakołyku w krajach Wspólnoty byłaby zagrożona.

Prawdziwą perłą jest jednak sukces francuskich lobbystów w dyskusji o krzywiźnie banana. Dzięki ich staraniom Bruksela uznała, że zakrzywienie banana nie może wynosić mniej niż 27 mm na 14 cm. Wszystko po to, by zwalczyć konkurencję z Ameryki Południowej. Pochodzące stamtąd słynne banany Chiquita jako inaczej zakrzywione zostały uznane za niepełnowartościowe.

Dziś ważą się losy gazu łupkowego na forum unijnym. Antyłupkowe lobby – szeroko reprezentowane m.in. przez europejskie koncerny atomowe, organizacje ekologiczne czy Gazprom – może doprowadzić do wprowadzenia ustawowego zakazu wydobycia łupków. Dzięki staraniom francuskich gigantów atomowych zakaz jest już we Francji. Z kolei ekolodzy z Rumunii i Bułgarii zablokowali wydobycie łupków w swoich krajach. Osiem lat po wejściu do UE polski lobbing ma zatem jeszcze o co walczyć.

Polscy lobbyści najgorsi w UE

Nie udaje nam się skutecznie forsować swoich interesów w Unii zarówno na poziomie państwa, jak i prywatnego biznesu. Brakuje pieniędzy, kadr i nie ma spójnej strategii. W Brukseli działa raptem jeden polski think tank. Z 5 tys. oficjalnie zarejestrowanych lobbujacych podmiotów interesy polskiego biznesu reprezentuje 60 z nich.

Roczny budżet przedstawicielstwa woj. podlaskiego to od 50 do 100 tys. euro. Dla porównania – południowy region Danii na podobna działalność ma 10 razy więcej. Polskie firmy nie starają się o dostęp do Parlamentu Europejskiego, gdzie przeniesiono część procesu legislacyjnego. Przepustki do PE ma za to Gazprom, Deutsche Bank, Nokia, Nestle czy BMW.

Paradoksem jest to, że w tej ogólnej mierności to państwo jest skuteczniejsze niż biznes. Dokładną analizę polskiego lobbingu w UE przeprowadziła Agnieszka Cianciara z Instytutu Studiów Politycznych PAN. Właśnie ukazała się jej praca „Polski lobbing gospodarczy w UE w latach 2004 – 2010” – pierwsze kompleksowe opracowanie na ten temat.

Lista spektakularnych porażek

Długa listę spektakularnych porażek polskich lobbystów otwiera unijne rozporządzenie REACH ws. rejestracji, oceny, udzielania zezwoleń i stosowania ograniczeń w obrocie chemikaliami, co uderzało w polskie firmy produkujące farby i lakiery. – W Brukseli szalały burza i zmagania o niemal każde słowo zawarte w rozporządzeniu – mówi DGP Cianciara. Niemcy wymusili na ówczesnym kanclerzu Schroederze przyjecie stanowiska wobec REACH, według którego rozporządzenie zostało uznane za zagrożenie dla niemieckiej gospodarki. Z kolei za francuskie pieniądze agencja Mercer Management Consulting oszacowała, ze straty kraju w ciągu dekady wyniosą 28 mld euro. Polacy stali z boku. – Z moich badan wynika, ze wielu polskich przedsiębiorców nie miało nawet pojęcia o tym, ze w UE trwa dyskusja na ten temat – dodaje.

Polacy przegrali tez walkę o definicje wódki, która prowadzili z producentami alkoholi z Francji i południa Europy. Dalej była przegrana wojna o cukier i Gazociąg Północny. Do nielicznych wygranych spraw można zaliczyć przeforsowanie przez Pocztę Polska monopolu na przesyłanie listów do 50 g do końca 2011 r. Sukces ten nie byłby możliwy bez wsparcia lobbystów z Francji i Włoch, których interesy były zbieżne z polskimi.

Na przeciwnym biegunie skutecznego lobbingu są Niemcy i Hiszpanie. Dla przykładu: podczas gdy polskie województwa maja co najwyżej po jednym przedstawicielu w Brukseli, Bawaria, jeden z najbogatszych niemieckich landów, ma ich 32. Spece od „meblowania głów” unijnych biurokratów nie są tani. Utrzymanie jednego z nich to wydatek kilkudziesięciu tysięcy euro miesięcznie. Oficjalnie fundusz lobbystów na przekonywanie do swoich racji to 2 mld euro rocznie. To dane rejestrowane. Nieoficjalnie mówi się o kwotach wielokrotnie większych. Sam przemysł farmaceutyczny na przekonanie brukselskich urzędników wydaje 40 mln euro rocznie. Polska walkę o „meblowanie głów” odpuszcza.