Czesne na amerykańskich uczelniach wpadły w spiralę wzrostu, co przyczynia się do coraz szybszego zadłużania się studentów. Proponowane przez administrację Obamy rozwiązania mają stanowić środek nacisku na uniwersytety, ponieważ połowa żaków przy opłacaniu czesnego korzysta z pomocy finansowej państwa.

Przedstawiony przez administrację prezydenta zarys planu zakłada stworzenie rankingu uczelni wyższych. Osoby studiujące w placówkach znajdujących się wyżej w rankingu będą mogły liczyć na większą pomoc finansową. A blisko połowa amerykańskich studentów korzysta z państwowej pomocy.

Biały Dom opublikował broszurę informacyjną w dniu rozpoczęcia dwudniowej podróży „Obamabusu”, którym amerykański prezydent pokona trasę do Pensylwanii, odwiedzając po drodze uczelnie wyższe.

Według informacji zawartych w broszurze, Departament Edukacji stworzy system ocen wyższych uczelni jeszcze przed rokiem akademickim rozpoczynającym się w 2015 roku. Całość procesu legislacyjnego powinna się zakończyć w czasie, który umożliwi przydział funduszy według nowych zasad od 2018 roku. O ile bowiem prezydencka administracja może sama stworzyć ranking uczelni, to zmiany w zasadach przydzielania federalnej pomocy finansowej wymagają zgody Kongresu.

Reklama

Więcej pomocy dla lepszych

Obama już zdążył zaproponować, by więcej pomocy finansowej trafiało do tych uczelni, które osiągają dobre wyniki, a czesne podnoszą w umiarkowanym tempie. Miałoby odbyć się to kosztem uniwersytetów oferujących niższy poziom nauczania, za to szybko zwiększających opłaty.

Zdaniem Białego Domu nowy ranking powinien uwzględniać takie czynniki, jak dostępność uczelni dla mniej zamożnych (m. in. odsetek studentów otrzymujących pomoc finansową – Pell Grant), przystępność cenową (m. in. wysokość czesnego, dostępność stypendiów i kredytu studenckiego), a także wyniki. Te z kolei miałyby być oceniane takimi miarami jak odsetek osób kończących studia czy poziom zarobków absolwentów.

Jak tłumaczył w rozmowie z telewizją Bloomberg Sekretarz Edukacji Arne Duncan, rozpoczęcie studiów „nigdy nie było tak istotne”. Jednocześnie – jak podkreślił – nigdy nie było to tak drogie. Wskazał, że „ciężko pracująca klasa średnia” nie ma poczucia, że studia są jeszcze warte swojej ceny i sądzi, że przeznaczone są raczej dla dobrze zarabiających osób.

Rząd federalny już teraz zbiera dane, które mogą stworzyć ramy przyszłego rankingu uczelni. Ujęte są w karcie wyników uczelni (College Scorecard), która zawiera między innymi informacje na temat wysokości czynszu czy dostępności pożyczek.

Rząd nie będzie miał problemów ze stworzeniem takiego rankingu – mówi Terry Hartle z Amerykańskiej Rady Oświaty – najbardziej wpływowego związku uczelni wyższych w USA. Jego zdaniem problem stanowić może wykorzystanie tych danych do udzielenia pomocy studentom.

Edukacyjna ofensywa

Najnowsze pomysły to niejedyne propozycje zmian w systemie edukacji, za jakimi optuje administracja Obamy. Już wcześniej Obama naciskał na uczelnie, by przedstawiały w ustandaryzowanej postaci dostępne w danej placówce formy pomocy finansowej. Wiele uczelni, w tym State University of New York, przyłączyło się dobrowolnie do tej inicjatywy.

Kolejnym pomysłem, który mógłby ułatwić podjęcie decyzji o rozpoczęciu studiów, są propozycje zmian w systemie spłaty kredytów studenckich. Zdaniem Obamy wszyscy studenci powinni kwalifikować się do programu spłat, w którym raty nie przekraczają 10 proc. miesięcznego dochodu. Obecnie z tego typu ułatwień korzysta 2 mln spośród 37 mln pożyczkobiorców.

Polityczna podróż

W czasie swojej dwudniowej podróży autobusem Barack Obama odwiedzi między innymi Buffalo, Syracuse, Binghamton, a także Scranton w Pensylwanii. W czasie gdy Kongres jest na wakacjach, Obama stara się narzucić ton debaty publicznej przed spodziewanymi bitwami o budżet i limit zadłużenia. Od połowy lipca to już czwarta tego typu podróży Obamy, których forma przypomina kampanię wyborczą. W ich czasie prezydent promuje swoje propozycje zmian na rynku nieruchomości, pracy czy edukacji.

Charles Franklin, współzałożyciel serwisu Pollster.com oraz były profesor politologii z Uniwersytetu Wisconsin, zauważa, że pomysły przedstawione przez prezydenta mają nikłą szansę na pomyślne przejście przez proces legislacyjny. Jego zdaniem obserwujemy obecnie proces przygotowywania gruntu pod wybory do Kongresu w 2014 roku, przypadające na półmetek prezydentury Baracka Obamy.