Rosnący popyt na usługi i ciągle niewielka konkurencja sprawiają jednak, że inwestycja zwykle zwraca się w ciągu kilku lat.
W Polsce jest ok. 800 wyciągów narciarskich i kolejek linowych. To niewiele w porównaniu z Austrią, gdzie do dyspozycji narciarzy jest ich 3,4 tys., czy Francją, w której tylko w jednym regionie – Trzech Dolin – narciarze mają do dyspozycji 183 wyciągi. To oznacza, że wciąż jest miejsce na nowe inwestycje. Szczególnie że amatorów białego szaleństwa przybywa. Mimo rosnącego popytu na usługi oraz coraz większej otwartości gmin na tego rodzaju inwestycje realizacja wyciągu narciarskiego nie należy do łatwych.
Należy zacząć od znalezienia odpowiedniej działki. Wcześniej warto jednak sprawdzić plany zagospodarowania terenów dla danej miejscowości. Można też zwrócić się z zapytaniem do Polskich Stacji Narciarskich i Turystycznych, stowarzyszenia zrzeszającego całoroczne ośrodki narciarsko-turystyczne, stacje narciarskie i wyciągi. Zdarza się, że gminy czy też właściciele terenów zwracają się do niego z prośbą o przesłanie informacji o możliwości wybudowania czy też sprzedaży ośrodka.
Gdzie najlepiej wybudować ośrodek? Na pewno nie w Zakopanem. Coraz więcej osób szuka alternatywy dla tego zatłoczonego kurortu. I to nie tylko w górach, bo do uprawiania narciarstwa coraz częściej wykorzystywane są nawet niewielkie pagórki na nizinach.
Reklama

Wielomilionowa inwestycja

Jeżeli inwestycja ma ograniczyć się wyłącznie do budowy jednego wyciągu narciarskiego, wystarczy teren o wielkości 5 ha. W sytuacji gdy przewiduje realizację kilku tras z wyciągami albo budowę niewielkiego szałasu, potrzebne będzie już 15 ha działki. Gdy zaś w planach jest kompleks noclegowo-gastronomiczny, powierzchnia powinna być dwa razy większa. To oznacza, że wydatek na zakup gruntu może wynieść od jednego do kilkunastu milionów złotych.
Kolejnym krokiem jest wystąpienie do gminy o zgodę na realizację projektu oraz o pozwolenia na budowę, które uzyskuje się na warunkach, jakie obowiązują w przypadku każdej nieruchomości. Kolejnym etapem jest zatwierdzenie inwestycji przez organy ochrony środowiska. – Niestety inwestycja może zostać wstrzymana przez organizacje ekologiczne na każdym etapie. Nawet jeśli została już pozytywnie zaopiniowana i otrzymała pozwolenie od przedstawicieli sektora ochrony środowiska – podkreśla Sylwia Groszek z Polskich Stacji Narciarskich i Turystycznych.
Eksperci doradzają, by zainwestować, jeśli to możliwe, tylko w wyciągi krzesełkowe. Orczyki są preferowane wyłącznie przez początkujących narciarzy oraz dzieci. Dlatego można się do nich ograniczyć wyłącznie na przeznaczonych dla nich lub krótkich trasach.
Instalacja nowoczesnego wyciągu krzesełkowego kosztuje ok. 10–15 mln zł. Za orczykowy trzeba zapłacić od kilkuset tysięcy złotych do kilku milionów złotych. Na tym jednak wydatki właściciela stacji narciarskiej się nie kończą. Konieczny będzie jeszcze zakup armatek śnieżnych, które pozwolą utrzymać dobre warunki na stoku. Koszt jednej to od 70 tys. do nawet 150 tys. zł. A takich armatek na średniej wielkości stoku potrzeba minimum 3–4. Na wydatkach na ten cel można jednak zaoszczędzić, wybierając urządzenia z rynku wtórnego. Używane kosztują ok. 35–50 tys. zł.
– Drugie tyle, co na armatki, wydamy na instalację doprowadzającą wodę do urządzeń, która musi znaleźć się pod ziemią. Jedna pompa to wydatek 100 tys. zł – wyjaśnia Agnieszka Dyk z firmy Exdim A.B.J.L. Dyk, specjalizującej się w sprzedaży sprzętu do zaśnieżania.
Oprócz tego potrzebny będzie jeszcze ratrak, a ten kosztuje ok. 1 mln zł. Przydadzą się też stojaki na narty. Są wręcz niezbędne, gdy na stoku będzie działał lokal gastronomiczny. Na jeden potrzeba od 2 do 3 tys. zł w zależności od pojemności.
Jak dodaje Sylwia Groszek, w wydatkach trzeba jeszcze uwzględnić ubezpieczenie OC. Trzeba też zatrudnić ratownika narciarskiego albo przedstawicieli GOPR-u lub TOPR-u, bo ich obecność zgodnie z obowiązującymi przepisami jest wymagana na każdym stoku Wiąże się to z koniecznością zapłaty im wynagrodzenia. Godzina pracy ratowników z pogotowia to koszt ok. 30 zł.

Zgody i kontrole

Wybudowaną trasę narciarską musi odebrać transportowy dozór techniczny, który dokonuje potem płatnych przeglądów wyciągów przed sezonem i po sezonie oraz w trakcie ich eksploatacji. Każda z wizyt wiąże się z opłatami rzędu nawet kilku tysięcy złotych. Na koniec stok narciarski musi przejść kontrolę straży pożarnej, inspekcji pracy oraz służb ratownictwa, czyli TOPR–u lub GOPR–u. Te ostatnie sprawdzają, czy jest on bezpieczny dla narciarzy, a dokładnie, czy oznaczenia na stoku są prawidłowo ustawione i widoczne dla korzystających z niego osób.
W sumie, jak wyliczają właściciele istniejących stoków, inwestycja trwa minimum dwa lata. Zwraca się zaś średnio w siedem lat. Przy założeniu, że ośrodek będzie działał przez 100 dni w roku.
Właściciele stacji nie chcą jednak udzielić informacji na temat osiąganych obrotów i zarobków, ale wiadomo, że nie są one małe, skoro coraz więcej przedsiębiorców decyduje się na takie przedsięwzięcie. Coraz powszechniejsza jest też zasada, że wyciąg czy też urządzenia do zaśnieżania inwestor bierze w leasing. To świadczyć może o wysokich stopach zwrotu dla firm leasingowych z tego tytułu.