Najwyższy czas przyznać, że w polskiej gospodarce nie wszystko układa się zgodnie z planem. Oczywiście wciąż rośniemy i na tle sąsiadów nie mamy się czego wstydzić. Trudno też zaprzeczyć, że ożywienie w końcu nabrało przekonujących kształtów, choćby w postaci poprawy wskaźników z rynku pracy, w tym wzrostu zatrudnienia. Niemniej dane, które napłynęły w ciągu dwóch ostatnich miesięcy, dają do myślenia.
Na rynkach finansowych liczy się nie tylko to, jakie dane są publikowane, ale też jakie są oczekiwania. One bywają ważniejsze niż same dane. Tak się składa, że w przypadku ostatnich wskaźników makroekonomicznych oczekiwania okazały się na tyle wygórowane, że trudno było im sprostać. Na przykład indeksy niespodzianek, które w sposób spójny starają się pokazywać odchylenia publikowanych danych od rynkowych prognoz, pozostają od dłuższego czasu poniżej zera. Oznacza to, że publikowane dane okazywały się systematycznie niższe od prognoz. Można obwiniać za te słabsze wyniki kryzys na Ukrainie, ale negatywne niespodzianki rozpoczęły się jeszcze wcześniej.
A w momencie, gdy u nas dane rozczarowywały, u naszych sąsiadów okazywały się znacznie lepsze od oczekiwań. Indeksy niespodzianek w Czechach czy na Węgrzech wyraźnie wzrosły i utrzymywały się powyżej, a nie poniżej zera. To ciekawe zjawisko, bo po raz pierwszy od dłuższego czasu relatywna pozycja Polski – a przynajmniej jej postrzeganie – pogorszyła się w stosunku do innych krajów regionu. Na pewno nie oznacza to, że dla inwestorów Polska przestała być atrakcyjnym rynkiem. Niemniej nasza przewaga jako kraju o dynamicznym i trwałym wzroście gospodarczym zmniejszyła się bardziej, niż jeszcze niedawno zakładano.
Aż się prosi powiedzieć, że ta seria negatywnych niespodzianek to jedynie efekt nadmiernie wyśrubowanych oczekiwań. Choć trudno zaprzeczyć, że prognozy stały się ostatnio optymistyczne, ale nie wyjaśnia to wszystkiego. Gdyby spojrzeć na dane o produkcji przemysłowej oraz sprzedaży detalicznej, to nie były one szczególnie mocne. Jeżeli można coś na tej podstawie powiedzieć, to pokazują pewne osłabienie dynamiki wzrostu w Polsce, a są to przecież twarde dane, które bynajmniej nie są pod wpływem wyśrubowanych oczekiwań.
Reklama
Nie wiem, na ile należy się tym wszystkim martwić. W końcu słabsze dane dotyczą głównie ostatnich dwóch miesięcy i na ich podstawie nie można wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Jeden wniosek wydaje mi się jednak jak najbardziej uzasadniony. Otóż okres, gdy konsensus rynkowy nie doceniał skali ożywienia w kraju – z wszystkimi tego implikacjami dla rynków finansowych – zapewne już minął. Prognozy poszły wyraźnie w górę i osiągnęły wysoki poziom i to pomimo niekorzystnych wydarzeń w Europie Wschodniej. Teraz warto raczej pomyśleć, czy aby konsensus nie posunął się zbyt daleko w swoim optymiźmie i czy aby przypadkiem nie będzie musiał zostać skorygowany. Inaczej to ujmując – wzrost gospodarczy w najbliższym czasie prawdopodobnie będzie wciąż relatywnie mocny, ale może nie tak mocny, jak byśmy tego sobie życzyli.