Koalicja ma duży apetyt, by wykonać jakiś gest, który będzie dostrzeżony przez dużą część elektoratu. Tym bardziej że od kilku miesięcy premier Donald Tusk zapowiadał, że jego gabinet będzie chciał, by Polacy odczuli wzrost PKB.

Odmrożenie funduszu płac w budżetówce to jedno z działań branych pod uwagę. W kancelarii premiera, resorcie finansów i resorcie pracy trwają wciąż prace nad innymi pomysłami, które miały dać nam finansową ulgę. To jest też przedmiotem rozmów w koalicji.

PSL chciałoby waloryzacji kwoty wolnej. Taka zmiana jest stosunkowo prosta i odczuliby ją wszyscy podatnicy. Tyle że jej minusem są duże koszty. Oszczędzone przez podatnika na podwyżce kwoty wolnej 10 zł miesięcznie to niemal 3 mld zł w budżecie na 2015 r., 20 zł to już ponad 5,7 mld zł.

Dlatego rząd analizował też pomysł degresywnej kwoty wolnej, która byłaby większa dla najmniej zarabiających, ale z kolei takie rozwiązanie jest skomplikowane. Inne pomysły to waloryzacja mieszana, czyli kwotowa podwyżka dla najbiedniejszych, lecz to także kosztowne rozwiązanie. Pod lupę zostały wzięte ulgi na dzieci, tym bardziej że nalegał na to prezydent.

Reklama

>>> Czytaj też: Pomysł rządu ucywilizuje rynek pracy? Składki na ZUS zakończą oszczędzanie na pracownikach

Naiwny ten, kto nie oczekuje festiwalu obietnic w roku wyborów

– Problem, jaki jest z wyborem docelowego rozwiązania, polega na tym, że by było zauważalne, musi być kosztowne. A skoro jest kosztowne, trudno je umieścić w budżecie – usłyszeliśmy w rządzie. Intensywne rozmowy nad wyborem wariantu trwały od kilku dni w kancelarii premiera.

– Byłoby wielką naiwnością liczyć na to, że w roku wyborczym nie będzie festiwalu obietnic. Choć z drugiej strony nie muszą one przekuć się w jakieś szybkie konkretne decyzje – mówi Marta Petka-Zagajewska, ekonomistka Raiffeisen Polbanku. I dodaje, że takie wyraźnie poluzowanie polityki fiskalnej byłoby bardzo trudne, m.in. ze względu na zobowiązania Polski wynikające z programu konwergencji. Jeśli rząd rzeczywiście liczy na zdjęcie procedury nadmiernego deficytu przez Komisję Europejską w 2016 r., to powinien w takich warunkach raczej dyscyplinować publiczne wydatki.

A dodatkowo z powodu zmieniającej się sytuacji gospodarczej zwolennicy rozdawania wyborczych prezentów mogą mieć utrudnione zadanie. Jeszcze kilka miesięcy temu perspektywy gospodarki oceniano dużo bardziej optymistycznie. Rząd zakładał, że w przyszłym roku wzrost gospodarczy raczej wyniesie 3,8 proc., teraz szykuje korektę założeń. Co gorsza, także inflacja będzie niższa niż 2,3 proc., które wpisano do pierwszej wersji założeń makroekonomicznych do budżetu na rok 2015. Mniejszy wzrost PKB i niższa inflacja przełożą się na niższe dochody – przez co budżetowa kołdra może się stać zbyt krótka.

>>> Czytaj też: Jak „zagrażająca demokracji” polityka Orbana rozpędziła gospodarkę Węgier

Optymistyczna prognoza wzrostu PKB to 3,3 proc.

– Nasza prognoza wzrostu PKB to 3,3 proc. w 2015 r. Ona i tak jest jeszcze dość optymistyczna. Jeśli rząd miałby przyjąć założenie bezpieczne dla budżetu, to powinien planować dochody przy mniej więcej trzyprocentowym wzroście – mówi Marta Petka-Zagajewska. I dodaje, że obiektywnie patrząc, wyhamowanie wzrostu wespół z niższą inflacją to nie jest dobre środowisko do rozdawnictwa pieniędzy z budżetu. Choć w krótkim czasie taki ruch jak odmrożenie płac w budżetówce czy zwiększenie kwoty wolnej w PIT może pobudzać konsumpcję prywatną, a przez to wzrost gospodarczy. Jednak działanie tego czynnika byłoby krótkotrwałe. – Rząd ma lepsze sposoby na stymulowanie gospodarki. Choćby przez zwiększanie wydatków publicznych – podkreśla Petka-Zagajewska.

Na potencjalne budżetowe kłopoty z niską inflacją i wzrostem w przyszłym roku wskazuje też Grzegorz Ogonek, ekonomista banku ING. Ale zwraca przy tym uwagę na dodatkowy czynnik: tegoroczna niska inflacja nie hamuje budżetowych dochodów. Może to wynikać ze zmiany struktury konsumpcji: niskie ceny żywności opodatkowanej preferencyjnymi stawkami VAT sprawiają, że konsumenci mają więcej pieniędzy na kupowanie innych towarów obłożonych 23-proc. VAT – mówi Ogonek.
Bieżące dochody do budżetu są na tyle duże, że według niego można szacować przekroczenie planu o 8–18 mld zł. – Wchodząc w rok wyborczy, rząd może mieć zapasy z 2014 r. I pewnie będzie miejsce na jakiś ukłon, np. w stronę budżetówki, która długo już czeka na podwyżki płac – mówi ekonomista. Z naszych informacji wynika, że taki budżetowy luz szacowany jest na kilka miliardów złotych.

Rząd zatrzymał wzrost płac w budżetówce od 2008 r., najpierw przez zamrożenie kwoty bazowej, która jest podstawą do obliczania urzędniczych wynagrodzeń. Ale dosyć szybko urzędnicy sobie z tym poradzili, bo choć kwota była zamrożona, to rekompensowano to premiami i dodatkami. Dlatego w budżecie na 2011 r. rząd zamroził fundusz płac, czyli sumy przeznaczone na wynagrodzenia były niezmienne z roku na rok (poza nielicznymi wyjątkami wynikającymi z wskazywanych zadań).

To oznaczało, że budżet nie wydaje więcej na urzędników, choć nie brakowało podwyżek w indywidualnych przypadkach. Na przykład jeśli w którymś urzędzie pracownik odchodził na emeryturę, można było zatrudnić na jego miejsce młodego następcę, którego pensja kosztowała połowę wynagrodzenia emeryta, a resztę zaoszczędzonych pieniędzy przeznaczyć na podwyżki dla pozostałych urzędników. To powodowało, że choć fundusz płac pozostawał niezmieniony, to płace rosły.

>>> Czytaj też: Financial Times: Do Wielkiej Brytanii napływa nowa, nieoczekiwana fala imigracji z Polski

ikona lupy />
Jak zmieniało się zatrudnienie od 2007 do 2013 roku / DGP