- Czy skrajne nierówności dochodowe występujące w USA powinny być obiektem zainteresowania rządu, czy nie? Odpowiedź zależy od tego, w jaki sposób powstają - pisze w felietonie dla Bloomberga Mark Buchanan.

Jeśli każdy miałby szanse na dostanie się na finansowy szczyt, być może nie byłoby problemu z nierównościami. Jednak jeśli najbogatsi wykorzystują w jakiś sposób swoją przewagę, system może potrzebować zmian.

Jedne z najnowszych badań pokazują, że tylko wyjaśnienia powodów powstawania nierówności z ostatniego czasu mają matematyczny sens.

Jeden procent najlepiej zarabiających Amerykanów zagarnia ok. 20 proc. całkowitych dochodów, czyli prawie trzykrotnie więcej niż w latach 80. Eksperci przypisują ten trend do różnych zjawisk: zawrotnego rozwoju gospodarczego, trzech dekad cięcia podatków, a nawet mankamentom podstaw kapitalizmu. W rzeczywistości, nikt nie zna prawdziwych powodów.

Matematycy dostarczają pewnych użytecznych wskazówek. Z jednej strony to całkiem naturalne, by duża część dochodu (bogactwa) znajdowała się w rękach niewielkiej liczby osób. Niektóre z nich wyłącznie dzięki przypadkowi będą miały wyższe stopy zwrotu z inwestycji niż inne, będą więc w stanie inwestować więcej niż ich biedniejsi konkurenci. Niektóre będą miały wystarczająco dużo szczęścia, by cieszyć się ciągiem inwestycyjnych sukcesów, które pomnożą ich bogactwo do ekstremalnych poziomów.

Reklama

Innymi słowy - nie potrzeba spisków, by powstały duże nierówności. Mogłyby się pojawić nawet w społeczeństwie złożonym z identycznych klonów. Występowanie zjawiska nierówności nie oznacza jeszcze, że bogaci mają naturalną przewagę.

W takim modelu udział bogactwa trafiający do 1 proc. najzamożniejszych zależy od takich czynników jak poziom redystrybucji podatków i znaczenie dochodów z inwestycji. Dostarcza n jednego z możliwych wyjaśnień tego, co stało się w USA: być może polityczne zmiany, jakie dokonały się po 1980 roku, włączając w to obniżenie podatków i zachęty dla ludzi do oszczędzania na emeryturę, wywołały po prostu jakościową zmianę prowadzącą w kierunku wyższych poziomów nierówności.

W niedawno opublikowanym artykule grupa amerykańskich i francuskich ekonomistów oraz matematyków wykazała jednak, że historyczne dane dla USA nie pasują do prostego modelu zarysowanego powyżej. Przez ostatnie 4 dekady nierówności wzrastały zbyt szybko. Gdyby poziom podatków i poziom dochodu z inwestycji były jedynymi motorami wzrostu nierówności, zmiana powinna zająć kilka stuleci. Matematycznie rzecz ujmując, musi istnieć inna zmienna, która umożliwia bogatym zwiększanie w takim tempie swojego udziału w globalnym „torcie”.

Ekonomiści proponują kilka czynników wyjaśniających, takich jak pojawienie się „supergwiazd wśród przedsiębiorców i menedżerów”, którzy posiadają specjalne umiejętności i zajmują kluczowe miejsca w biznesowej strukturze lub „wielkich wstrząsów”, takich jak informacje oraz inwestycyjne doradztwo, które dają bogatym przewagę, pozwalającą im jeszcze bardziej się bogacić. Szacują, że te czynniki mogą być wystarczające, by wyjaśnić gwałtowne zmiany w poziomie nierówności, jakich byliśmy świadkami w ostatnich latach.

Ich badania dostarczają niezbitych dowodów na to, że ostatnie trendy wzmacniające nierówności rzeczywiście odzwierciedlają nowe i unikalne zjawiska, jakie pojawiły się w kapitalizmie. To sugeruje że bogaci mają, tylko z racji swojego statusu, zwiększoną zdolność do kierowania coraz większych pieniędzy w swoim kierunku. Jak zauważają autorzy, potwierdziła się też słynna teza francuskiego ekonomisty Thomasa Piketty’ego – w ostatnich dekadach tempo wzrostu nierówności eksplodowało, ponieważ stopa zwrotu z kapitału generuje więcej bogactwa, niż ogólne tempo wzrostu gospodarczego.

Zakładając, że te spostrzeżenia są prawidłowe, politycy powinni dążyć do ustalenia co, jeśli cokolwiek, można zrobić by odwrócić aktualną dynamikę, nie ograniczając jednocześnie innowacji i wydajności gospodarki. Tutaj politycy mają wiele do zrobienia.

>>> Polecamy: Na czym polega tajemnica sukcesu najpotężniejszych marek?