Jak tanie mieszkanie, to od rządu

„Mieszkanie plus” to kolejny – po „Rodzinie 500 plus” – flagowy program rządu. Zdaniem uczestników dyskusji „Mieszkanie plus. Jak wyzwolić impuls prorozwojowy polskich regionów, wzmocnić elastyczność lokalnych rynków pracy i uchronić kraj przed pułapką demograficzną”, który odbył się podczas tegorocznego Forum Ekonomicznego w Krynicy, program ten ma szansę zrewolucjonizować rynek mieszkaniowy w Polsce. Jest nastawiony na wsparcie rodzin, których dochody z jednej strony są zbyt wysokie, by starać się o mieszkanie komunalne, a z drugiej – zbyt niskie, by pozwolić sobie na zaciągnięcie kredytu na zakup własnego lokum na rynku pierwotnym.
Minister infrastruktury Andrzej Adamczyk na wstępie dyskusji przypomniał dane dotyczące polskiego mieszkalnictwa. W Polsce na tysiąc osób przypada średnio 350 mieszkań. – Tymczasem w Rumunii 460, a unijna średnia to 550–570 mieszkań na tysiąc mieszkańców – stwierdził minister. Wtórował mu wicepremier Mateusz Morawiecki, który ocenił, że w naszym kraju wciąż brakuje ok. 1–1,5 mln mieszkań, a biorąc pod uwagę polskich emigrantów, którzy mogliby potencjalnie wrócić do kraju, liczba ta wzrasta do 2 mln.
Obecnie trwają intensywne prace nad programem „Mieszkanie plus”. Plan zakłada, że w I kw. 2017 roku Sejm pochyli się nad projektem ustawy. – Zakładamy, że koszt metra kwadratowego w proponowanej przez nas formule wyniesie ok. 2,5–3 tys. zł. Można budować w tej cenie bez obniżania technologicznej jakości – przekonywał minister Adamczyk. Jak dodał, nowe propozycje w większym stopniu pomogą wynająć mieszkanie z docelowym dojściem do własności. – Chodzi o rozwój lokalnych rynków budowlanych – zadeklarował minister.
Reklama
Mirosław Barszcz, szef integrowanej w Grupie Polskiego Funduszu Rozwoju (PFR) spółki BGK Nieruchomości SA, która zajmuje się wdrażaniem pilotażowej wersji programu, zwrócił uwagę na możliwości finansowe, które mogą pomóc w jego wdrażaniu. – BGK zarządza funduszem sektora mieszkań na wynajem. W tej chwili fundusz dysponuje ok. 1 mld zł aktywów już zainwestowanych w projekty mieszkaniowe. Do zainwestowania mamy jeszcze ok. 4 mld zł, zaś w perspektywie następnych 4–8 lat skala projektu może urosnąć aż do 20–30 mld zł – podliczył i zapewnił, że zasadniczym celem jest inwestowanie nie tylko w mieszkania, ale i infrastrukturę. – Dzięki temu możemy rozmawiać o naprawdę dużych projektach – stwierdził Mirosław Barszcz.
Duże nadzieje w programie „Mieszkanie plus” pokłada prezydent Katowic Marcin Krupa. – Branże typu IT potrzebują ludzi do pracy, a ci zjeżdżają z różnych stron kraju. Brakuje czynnika, który ich „przyspawa” do miasta, czyli możliwości zamieszkania. Wszystkim lokalnym władzom zależy na tym, by stwarzać coraz lepsze warunki do zamieszkania. Nam udało się zapewnić miejsca pracy, ciągle zwiększamy jakość życia, ale brakuje tego elementu związanego z dostępnością mieszkań. Nie wszystkich stać na zakup na rynku pierwotnym – powiedział prezydent Krupa.
Głos w dyskusji zabrał również Grzegorz Kiełpsz, szef Polskiego Związku Firm Deweloperskich (PZFD). Jak wskazał, dotychczasowe programy rządowe typu „Mieszkanie dla młodych” czy ulgi remontowe miały charakter punktowy. – Wpompowano sporo pieniędzy na rynek, ale nigdy nie traktowano sprawy kompleksowo – zwrócił uwagę. Przestrzegł też przed zagrożeniem związanym z nadmierną biurokracją, która może pogrzebać nowy program mieszkaniowy rządu. – System musi być prosty i zrozumiały, zarówno dla urzędnika, jak i mieszkańca – ocenił Grzegorz Kiełpsz. Przyznał, że przy okazji prac i wdrażania programu „Mieszkanie plus” przedstawiciele firm deweloperskich liczą na kolejne zmiany. – Mamy nadzieję, że zostaną zracjonalizowane przepisy budowlane i inwestycyjne, które regulują proces inwestycji. Liczymy też na zracjonalizowanie wyśrubowanych warunków technicznych – poinformował prezes PZFD.
Architekt Andrzej Chołdzyński zwrócił z kolei uwagę na potencjalny wpływ rządowego programu na sposób planowania przestrzeni w kraju. – Dotychczasowy liberalny program planowania przestrzeni nie sprawdził się. Państwo musi nadać ton jakościowy tej przestrzeni, nie negując przy tym praw rynkowych, lecz pomagając odnaleźć w tym ważny interes społeczny – stwierdził.
Wicepremier Morawiecki uważa, że kolejną korzyścią z programu „Mieszkanie plus” może być perspektywa powrotu części polskich emigrantów. – W Polsce w ciągu pięciu lat zabraknie miliona rąk do pracy wskutek przechodzenia ludzi na emerytury. Musimy więc ściągać emigrantów z powrotem z Wielkiej Brytanii, Irlandii czy Niemiec. Ale płaca i praca musi pokrywać koszty życia, w tym wynajmu mieszkania – zastrzegł. Stwierdził również, że dotychczasowe rządowe programy mieszkaniowe okazywały się kosztowne. – Jestem pewien, że nowy program to bardziej efektywne wykorzystanie kapitału, co pozytywnie przełoży się na wzrost gospodarczy – powiedział. Zadeklarował również, że wspólnie z Ministerstwem Finansów przygotuje konkretne wyliczenia dotyczące skutków finansowych programu. – Chcemy wykazać, że każdy milion złotych wydany w tym modelu spowoduje, że do budżetu wróci określona kwota. W ciągu kilku miesięcy wypracujemy taki konsensus – powiedział wicepremier Morawiecki.
W trakcie tury pytań z sali poruszona została kwestia gruntów, na których powstawać będą mieszkania z rządowego programu. Zwrócono uwagę, że niektóre samorządy nie mają w dyspozycji zbyt wielu działek, które można byłoby przeznaczyć pod „Mieszkanie plus”. Jako przykład wskazano Kraków, gdzie takich terenów jest zaledwie 4 ha. Minister Andrzej Adamczyk zwrócił uwagę, że samorządy będą mogły sprzedawać i zamieniać działki, by w ten sposób zwiększać swoje zasoby na potrzeby rządowego programu. Przypomniał też, że od grudnia ubiegłego roku trwa kwerenda terenów Skarbu Państwa.
Jak pisaliśmy w DGP, w całym kraju do wykorzystania nadaje się ok. 8740 ha państwowych działek. Najwięcej takich terenów zlokalizowano w woj. wielkopolskim (ponad 2,9 tys. ha) i dolnośląskim (1,3 tys. ha). Na drugim końcu zestawienia znalazło się woj. świętokrzyskie (36,71 ha) i podlaskie (34,60 ha).
Tomasz Żółciak

Elektryczna droga do innowacji

Z ust ministra energii padła deklaracja, że w ciągu 10 lat po polskich drogach ma jeździć milion samochodów na prąd, w tym także e-busy. Resort rozwoju w elektromobilności widzi zaś szansę na pobudzenie wzrostu gospodarczego i inwestycje. Czy krajowe firmy są gotowe, by sprostać temu wyzwaniu?
– Musimy zrozumieć rynek, jego części składowe, aby móc zaplanować działania. Zaczynamy od oceny potencjału polskich producentów, by zdefiniować także te sektory, w których trzeba tworzyć wszystko od podstaw – mówił Marcin Piasecki, wiceprezes w Polskim Funduszu Rozwoju, podczas debaty poświęconej temu zagadnieniu w Krynicy.
Sukces programu uzależniony jest od wielu czynników. – Współpraca z miastami to absolutna podstawa, tym bardziej że ogromna część z nich ma w planach wymianę taboru – oceniła Jadwiga Emilewicz, podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju.
W opinii eksperta PFR Polska dysponuje mechanizmami istotnymi dla rozwoju segmentu e-busów. Z jednej strony są to fundusze infrastrukturalne, będące wsparciem dla strony popytowej. Piasecki dodał jednak, że po zakończeniu obecnej perspektywy unijnej może być z tym problem.
Druga kwestia to dostarczenie długoterminowego kapitału na rozwój. I tu szczególna rola przypada PFR. – Mogą to być instrumenty dłużne w ramach współpracy z BGK. Chcemy uwolnić także środki po stronie producentów i poddostawców, zwłaszcza poprzez wspieranie ich prac badawczo-rozwojowych – podkreślił Piasecki.
Na ile jednak polskie firmy są przygotowane, by wypełnić plany rządu i czego oczekują od administracji publicznej? – Wsparcie jest potrzebne zasadniczo w segmencie B+R, aby rozwijać produkt, wykorzystując w tym celu kapitał intelektualny w Polsce. Trzeba pamiętać, że elektromobilność jest trendem dosyć nowym w Europie. Bez wsparcia rozwojowego wielcy gracze europejscy z dużym potencjałem szybko nas dogonią i wyprzedzą. Musimy zacząć działać intensywnie, być konkurencyjni – podkreśla Dariusz Michalak, wiceprezes Solaris Bus & Coach.
O tym, że wsparcie jest potrzebne, mówi także Karol Zarajczyk, prezes firmy Ursus. – Właśnie będziemy kreślić standardy, które mogą być normą dla całego świata. Dotychczas nikt jeszcze tego nie zrobił. By e-sektor rozwijał się szybko, potrzebne są jasne zasady finansowania projektów i wspieranie nie tylko dużych firm, ale także MSP – konstatował Zarajczyk.
Co szczególnie ważne, program może wytworzyć całkowicie nowy łańcuch wartości w gospodarce, od napędów i ogniw, poprzez infrastrukturę do ładowania. Drogą do sukcesu jest jednak zaangażowanie w projekt energetyki. – Nie można mówić o taniej i efektywnej elektromobilności bez udziału energetyki w realizacji projektu. Program będzie wyzwaniem dla sektora, ale bez jego pełnego zaangażowania to po prostu się nie uda – ocenia Grzegorz Benysek, dyrektor Instytutu Inżynierii Elektrycznej Uniwersytetu Zielonogórskiego. – Trzeba wypracować modele współpracy i rozwoju, wdrożyć potrzebne regulacje – dodał.
Bartosz Bednarz
Interia

DO GÓRY

Firmy w ręce pracowników

Przedsiębiorstwa, w których współwłaścicielami są członkowie załogi, są bardziej stabilne, a często też innowacyjne
Żeby własność pracownicza stała się u nas bardziej popularna, potrzebna jest przede wszystkim edukacja, ale przydałyby się też lepsze ramy prawne i system zachęt – mówili eksperci podczas debaty w Krynicy towarzyszącej premierze polskiej edycji książki „Własność pracownicza. Jak wspiera rozwój biznesu”, której autorami są Corey Rosen, John Case i Martin Staubus. Patronat nad wydarzeniem objęło Ministerstwo Rozwoju. A wicepremier Mateusz Morawiecki napisał wstęp do tego wydania.
Eksperci zwracali uwagę, że zainteresowanie akcjonariatem pracowniczym rośnie między innymi dlatego, że przedsiębiorstwa, w których załoga jest współwłaścicielem (np. w USA), zwykle łagodniej przechodziły kryzys. Pracownicy bardziej się angażują, oceniają decyzje zarządów i ostrzegają o ryzykach. Wskazują też szanse na rozwój, zgłaszają innowacyjne pomysły. Według mecenasa Krzysztofa Ludwiniaka, który jest ekspertem w dziedzinie akcjonariatu pracowniczego, niemal wszystkie spółki Doliny Krzemowej oferują opcje na akcje zatrudnionym.
Z zaprezentowanych podczas debaty danych wynika, że liczba pracowniczych akcjonariuszy sięga w Europie 10 mln osób, przy czym aż 9 mln to ci z dużych firm. W USA aż 32 mln pracowników ma akcje przedsiębiorstw, w których pracują. – Z tego aż 10 mln jest współwłaścicielami małych firm – informował Marc Mathieu, dyrektor generalny EFES. Europa tą formą zaangażowania pracowników zainteresowała się bardziej trzy dekady temu. Akcjonariat pracowniczy rozwija się np. w Wielkiej Brytanii, Holandii, Belgii, we Francji i we Włoszech. Ale nie wypracowano rozwiązań np. fiskalnych i edukacyjnych, które do tej formy zachęcałyby pracowników.
W Polsce po transformacji systemowej akcjonariat pracowniczy rozwinął się na bardzo niewielką skalę, za to część spółek wynagradzała udziałami w firmie swoich menedżerów. Ten trend jednak też kilka lat temu zahamował. Obecny rząd chciałby, żeby akcjonariat pracowniczy stał się bardziej popularny. „Warto skoncentrować się na budowaniu mechanizmów, dzięki którym Polacy zaczną czerpać, oprócz dochodów z pracy, także dochody z kapitału. Kapitału, który z jednej strony będzie wzmacniał krajowe oszczędności, stopniowo niwelując ujemną pozycję inwestycyjną Polski, z drugiej – będzie służył rozwojowi gospodarki, firm i jednostek” – napisał we wstępie do książki wicepremier Morawiecki.
Zdaniem Zbigniewa Jagiełło, prezesa PKO Banku Polskiego, to jedna z dróg do bogacenia się Polaków. Bank był partnerem debaty i wydawnictwa.
Jako przykład sukcesu partycypacji pracowników we własności spółki wskazywano Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych. – W 1991 r. wdrożyliśmy w akcjonariat pracowniczy, mając wtedy mniej niż 900 zatrudnionych. Teraz mamy ich kilka tysięcy, dynamicznie się rozwijamy, działamy na osiemnastu rynkach – mówił Jarosław Józefowicz, prezes spółki. Innym przykładem jest kopalnia PG Silesia, która miała być zlikwidowana. – Postanowiliśmy, że kupimy ją sami. Spółkę założyło 350 pracowników, a inwestora znaleźliśmy potem – wspominał Dariusz Dudek, przewodniczący zakładowej NSZZ „Solidarność”.
Prof. Andrzej Szumański z Uniwersytetu Jagiellońskiego stwierdził, że by akcjonariat pracowniczy stał się w Polsce bardziej popularny, potrzebne są uporządkowanie istniejących przepisów oraz zachęty podatkowe dla firm dzielących się własnością.
Aleksandra Kurowska