"Moim prawem i obowiązkiem jako polityka jest mówienie o problemach naszego kraju" - podkreślił w komunikacie, w którym kolejny raz powtórzył, że wytoczony mu proces "jest polityczny".

Proces dotyczy wypowiedzi wygłoszonych w Hadze po wyborach lokalnych w 2014 roku. Polityk pytał wówczas zwolenników, czy "chcą mniej, czy więcej Marokańczyków w mieście i całej Holandii". Gdy zebrani zaczęli skandować: "mniej", Wilders zapewnił: "zajmiemy się tym". Wystąpienie było transmitowane na cały kraj i wywołało liczne protesty, a na policję wpłynęło prawie 6,5 tys. zażaleń.

Dwa tygodnie temu sąd w Hadze odrzucił odwołanie holenderskiego polityka, który domagał się oddalenia stawianych mu zarzutów. Grozi mu grzywna do 7,4 tys. euro i rok więzienia.

"Jeśli mówienie o tym jest karalne, to Holandia nie jest wolną demokracją, lecz dyktaturą" - oznajmił w komunikacie, przekonując, że "43 proc. Holendrów życzyłoby sobie mniej Marokańczyków".

Reklama

Marokańczycy stanowią ok. 2 proc. mieszkańców Holandii.

To drugi proces Geerta Wildersa; w 2011 roku w podobnym postępowaniu został uniewinniony. Domagał się wówczas m.in. zakazania Koranu. Prokuratura uznała jednak ostatecznie, że wypowiedzi polityka były skierowane przeciwko islamowi jako ideologii, a nie pojedynczym muzułmanom.

Według ekspertów obecnie prokuratorzy dysponują jednak mocniejszymi podstawami prawnymi.

Holenderscy politycy przygotowują się do kampanii przed wyborami zaplanowanym na 15 marca 2017 roku. Sondaże wskazują, że PVV idzie łeb w łeb z centroprawicową Partią Ludową na rzecz Wolności i Demokracji (VVD) premiera Marka Rutte. (PAP)