Podczas kampanii Trump gdziekolwiek się pojawiał obiecywał twardą politykę imigracyjną: budowę muru na południowej granicy USA z Meksykiem oraz deportację wszystkich nielegalnych imigrantów, których liczbę w Stanach Zjednoczonych szacuje się na około 11 milionów. Ale już po wyborach bardzo złagodził swój ton. Po pierwsze przyznał, że mur w niektórych miejscach "będzie płotem", a deportacja czeka nie wszystkich nielegalnych imigrantów, ale "tylko tych", którzy popełnili w USA przestępstwo, czyli "2-3 mln osób".

Masowe deportacje za czasów Obamy

Jeśli tak, to - pomijając zaostrzenie retoryki - polityka imigracyjna Trumpa nie musi radykalnie różnić się od tej prowadzonej przez Obamę, który też koncentrował się na wydalaniu z kraju kryminalistów. Mało rozpowszechniony jest fakt, że Obama bardzo zwiększył, zwłaszcza podczas pierwszych czterech lat swej prezydentury, liczbę deportacji nielegalnych imigrantów. W sumie od objęcia urzędu prezydenta do końca 2015 roku z USA deportowano rekordową liczbę 2,5 mln osób. Poprzednik Obamy, republikański prezydent George W. Bush, deportował w ciągu całej swej prezydentury 2 mln nielegalnych imigrantów.

Trump nie mylił się mówiąc, że w USA wciąż przebywa około 2 mln nielegalnych imigrantów, którzy popełnili przestępstwo, poza samym faktem nielegalnego pobytu w USA. Taką liczbę podają służby imigracyjne i celne USA. Tyle że większość z tych osób to nie handlarze narkotyków, gwałciciele czy członkowie gangów, jak mówił o nielegalnych imigrantach w kampanii Trump, ale osoby, które popełniły mniejsze wykroczenia, takie jak kradzież czy jazda samochodem pod wpływem alkoholu.

Reklama

Na razie nie wiadomo, kogo dokładnie weźmie na celownik imigracyjna policja Trumpa: czy tak jak w przypadku Obamy tylko najpoważniejszych przestępców, czy także tych, którzy mają na koncie mniejsze przestępstwa. Ale najwięcej niepewności budzi los tzw. dreamers, czyli około 700 tys. osób w wieku kilkunastu lub dwudziestu kilku lat, które zostały nielegalnie przywiezione do USA jako dzieci i którym Obama przyznał na mocy dekretu prezydenckiego z 2012 roku czasową ochronę przed deportacją oraz pozwolenia na pracę.

Trump obiecywał, że jak tylko zostanie prezydentem, to anuluje wszystkie prezydenckie dekrety Obamy, łącznie z imigracyjnymi. Zważywszy, że "dreamersi" ujawnili się, by otrzymać ochronę, płacić podatki, większość z nich ma pracę, otrzymali karty ubezpieczenia społecznego, czyli są w federalnej bazie danych, to służbom imigracyjnym bardzo łatwo byłoby te osoby namierzyć i deportować. W poniedziałek Obama apelował do Trumpa, by tego nie robił.

"Wzywam prezydenta elekta, by długo się zastanowił zanim zmieni status tych osób. One nic złego nie zrobiły, zostały przywiezione do USA jako dzieci przez rodziców; tu chodziły do szkół, część służyła w amerykańskim wojsku. Mocno wierzę, że większość Amerykanów nie chce, by te osoby musiały nagle zacząć się chować" - powiedział Obama.

By łatwiej namierzyć nielegalnych imigrantów Trump zapowiedział też podczas kampanii walkę z tzw. miastami azylowymi (ang. sanctuary cities), grożąc odebraniem im milionów dolarów dotacji federalnych. Chodzi o miasta, których władze nie tylko nie współpracują z imigracyjnymi służbami federalnymi, by deportować nielegalnych imigrantów, ale często wydają im lokalne prawa jazdy i inne dokumenty tożsamości umożliwiające dostęp do różnych usług, a nawet pracy. Do takich azylowych miast, rządzonych przez Demokratów, należy Nowy Jork, Chicago, Seattle czy Austin w Teksasie. Na wiecu solidarności, jaki miał miejsce w sobotę, burmistrz Austin Steve Adler zapewniał, że miasto dalej będzie oferować nielegalnym imigrantom schronienie.

>>> Czytaj też: Osoby o sprzecznych poglądach na ważnych stanowiskach w ekipie Trumpa [ANALIZA]

Co murem na granicy z Meksykiem?

Wątpliwości, że Stany Zjednoczone będą mieć za prezydentury Trumpa ostrzejszą politykę imigracyjna niż dotychczas nie ma Republikanin Kris Kobach, który kieruje grupą zadaniową ds. imigracji w zespole Trumpa do spraw przejęcia administracji. Kobach słynie z nieugiętej walki z nielegalnymi imigrantami w stanie Kansas, gdzie jest sekretarzem stanu; to on podsunął też Trumpowi pomysł, by wykorzystać przelewy pieniężne wysyłane przez meksykańskich imigrantów do domu, by zmusić Meksyk do zapłaty za budowę muru.

"Nie ma wątpliwości, że mur zostanie wybudowany. Pytanie tylko jak szybko i kto jeszcze za to zapłaci" - powiedział Kobach dzień po wyborach prezydenckich wygranych przez Trumpa.

Eksperci od dawna przekonują, że mur to nie tylko ogromnie kosztowny pomysł - od 15 do 25 mld dolarów, w zależności od tego jak byłby solidny - ale też zły, bo żadna bariera nie powstrzyma napływu nielegalnych imigrantów. Poza tym granica z Meksykiem już została mocno zabezpieczona. Budżety straży granicznej oraz służb imigracyjnych i celnych USA, dwóch agencji federalnych odpowiedzialnych za walkę z nielegalną imigracją, wzrosły za Obamy z niecałych 10 mld USD w 2003 roku do prawie 20 mld USD rocznie w 2016 roku.

Dzięki intensywnym patrolom południowej granicy, przy wykorzystaniu samolotów bezzałogowych, liczba osób podejmujących próbę nielegalnego jej przekroczenia radykalnie spadła. W 2015 roku na próbie nielegalnego przekroczenia granicy zatrzymano 337 117 osób, o 30 proc. mniej niż rok wcześniej i o 80 proc. mniej niż w 2000 roku.

Poza tym, jak wynika z raportu opublikowanego pod koniec ubiegłego roku przez Pew Research Center, w ostatnich pięciu latach więcej Meksykanów wyjechało niż przyjechało do USA. Instytut tłumaczył to właśnie zaostrzeniem kontroli na granicy oraz zbyt wolno rosnącą gospodarką amerykańską, czyli gorszymi perspektywami znalezienia pracy. Niemniej jednak USA wciąż przyciągają nielegalnych imigrantów z innych państw Ameryki Środkowej. W pierwszych 10 miesiącach 2016 roku policjanci patrolujący południowo-zachodnią granicę USA zatrzymali 172 165 imigrantów z państw innych niż Meksyk, głównie z Salwadoru, Hondurasu i Gwatemali.

>>> Czytaj też: Zaskakujące zachowanie dolara po wygranej Trumpa. Dlaczego amerykańska waluta tak mocno drożeje?