W III RP na czele rządu stało wielu mocniejszych premierów niż on. Jednak jego awans w PiS jest ekspresowy i nie jest wcale pewne, czy już osiągnął szczyt.
Mateusz Morawiecki został premierem w rządzie Beaty Szydło. To jedna z wielu złośliwych opinii, jakie pojawiły się po jego zaprzysiężeniu na szefa gabinetu, w którym nie doszło do żadnej rekonstrukcji. Zmiany na ministerialnych stołkach zapowiedziano na styczeń. Dzisiaj więc bardziej pasuje futbolowe porównanie: zmienił się trener, ma kilka tygodni, aby przyjrzeć się szatni i ocenić formę zawodników, ale w tle i tak jest wszechmocny prezes klubu, który ma ostatnie zdanie co do składu.
Nie zmienia to faktu, że od wejścia do drużyny PiS Mateusz Morawiecki awansował bardzo szybko i bardzo wysoko. Zamożny, wykształcony i obyty w świecie prezes BZ WBK, jednego z największych banków w Polsce, ale należącego do zagranicznego kapitału, po październikowych wyborach w 2015 r. został wicepremierem, ministrem rozwoju i architektem polityki gospodarczej rządu. Z punktu widzenia znacznej części elektoratu i wielu polityków PiS to bankster, członek elit III RP, którym formacja Jarosława Kaczyńskiego rzuca wyzwanie, przedstawiając się jako partia zwykłych Polaków.
Mimo to Morawiecki pnie się po szczeblach politycznej kariery. W marcu 2016 r. zostaje członkiem PiS, jesienią tego samego roku przejmuje kierowanie Ministerstwem Finansów i łączy dwa kluczowe resorty gospodarcze unią personalną. Jego pozycja rośnie nie tylko realnie. Jest on też wzmacniany werbalnie przez prezesa PiS, jak choćby na kongresie partii w Przysusze w lipcu tego roku. Po wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego swoje miał właśnie Morawiecki. Głosu nie dostała wówczas nawet Beata Szydło.
W opiniach komentatorów, polityków opozycyjnych, a nawet wielu członków PiS pobrzmiewa przekonanie, że jego pozycja w rządzie i partii będzie słaba, bo nie ma doświadczenia politycznego. Zależy jedynie od woli prezesa, która w każdej chwili może się zmienić.
Reklama
Nie znaczy to, że nowy premier na tle swoich poprzedników sprawujących urząd po 1989 r. wyróżnia się szczególnie mocno. Tym bardziej że na czele rządu stali ludzie o bardzo różnej sile politycznej: figuranci, owoce wielopartyjnych kompromisów, ale także potężni liderzy partii politycznych, którzy łączyli swoje funkcje ze stanowiskiem premiera albo kierowali gabinetem z tylnego siedzenia.
Niewątpliwie jednak Morawiecki w ramach tej samej kadencji parlamentu dokonał bezprecedensowego politycznego awansu z fotela wicepremiera na premiera. Jest też jedynym ministrem finansów – a ci zwykle nie cieszą się sympatią opinii publicznej – który stanął na czele rządu. Podobny fakt można wprawdzie znaleźć w CV Marka Belki, ale sytuacja była wówczas inna i nie jest do końca porównywalna. Belka został wskazany na premiera przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego po tym, jak ustąpił poobijany tzw. aferą Rywina gabinet Leszka Millera. Zanim do tego doszło, miał jednak dwuletnią przerwę w krajowej polityce.
Powszechne jest również przekonanie, że na czele rządu stanął człowiek zielony w wielkiej polityce. Jednak Mateusz Morawiecki z polityką ma już do czynienia od czasów licealnych, kiedy angażował się w działalność opozycyjną w założonej przez ojca Solidarności Walczącej czy Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Chociaż jest głównie kojarzony z biznesem, to ma w swojej karierze znaczące epizody z pracy w administracji publicznej. W 1998 r. został zastępcą dyrektora departamentu negocjacji akcesyjnych w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej. Był też członkiem zespołu ministerialnego negocjującego warunki przystąpienia Polski do UE.
Działał w polityce na szczeblu lokalnym; w latach 1998–2002 sprawował mandat z ramienia AWS w sejmiku dolnośląskim. Polityce na szczeblu rządowym miał okazję przyglądać się także od środka po tym, jak w 2010 r. trafił do Rady Gospodarczej przy premierze. Chociaż trudno go z tego tytułu nazywać doradcą Donalda Tuska, to głos Morawieckiego był ważny dla przewodniczącego rady Jana Krzysztofa Bieleckiego, jednego z najważniejszych współpracowników ówczesnego premiera. Morawiecki zbierał zresztą bardzo dobre recenzje w otoczeniu lidera PO, a tajemnicą poliszynela jest, że był przymierzany do fotela ministra skarbu, a nawet finansów.
Równie zielony na starcie politycznej kariery po 1989 r. był Jerzy Buzek, gdy zasiadał na stanowisku premiera w 1997 r., chociaż udało mu się zdobyć poselski mandat, a wcześniej miał znacznie bogatszą – choćby z racji wieku – kartę solidarnościowej opozycji. Gdy stawał na czele rządu, był jednak głównie kojarzony z pracy akademickiej. Morawiecki może za to w polityce wykorzystać biznesowe know-how. Kierowania rządowym gabinetem nie można wprawdzie porównać ze staniem na czele zarządu banku, ale już utrzymanie się na szczycie w biznesie wymaga równie wielkich talentów, jak poruszanie się w świecie walk frakcyjnych i osobistych ambicji w polityce.
Gdy w 2007 r. fotel prezesa BZ WBK opuszczał Jacek Kseń, Morawiecki nie był wymieniany wśród czołowych kandydatów do objęcia po nim schedy. Irlandzcy właściciele postawili jednak na niego, podobnie jak Hiszpanie, którzy przejęli bank w 2011 r. – Jedną z największych zalet Mateusza jest ten typ inteligencji, który pozwala piłkarzowi biec nie tam, gdzie jest piłka, tylko tam, gdzie ta piłka za parę chwil się znajdzie – mówił o nim Wojciech Myślecki, członek Solidarności Walczącej, który od lat zna rodzinę Morawieckich.