Wyjdźmy poza duże miasta i rozejrzyjmy się. Potem zabierzmy radnym diety i wprowadźmy zakaz pracy w instytucjach samorządowych dla nich i ich rodzin. Wprowadźmy ograniczenie do dwóch kadencji. Jesteście na to gotowi?
Na początek mały dysonans poznawczy. Oto z lekka liberalny przedstawiciel prowincjonalnej klasy średniej, powiedzmy drobny przedsiębiorca bądź nauczyciel. Wykształcony, jako tako zamożny, zainteresowany swoim otoczeniem i małą ojczyzną. Trochę ciekawy świata, niby stroni od polityki, ale trzyma rękę na pulsie, wie co, kto, z kim i dlaczego. Ogląda, słucha, czyta, od czasu do czasu nawet szeruje coś w internecie. Wie, kto jest burmistrzem, chodzi na wybory, radnych może nie zna, ale wie, że są i coś robią. Nie patrzy przychylnie na partię rządzącą, nawet od czasu do czasu rzuci w jej kierunku przekleństwo, ale nie jest na tyle zaangażowany, by maszerować po ulicach Warszawy w obronie konstytucji czy innej demokracji.
I cóż ten wyborca potencjalny słyszy od swoich przedstawicieli politycznych, gdy w sprawie samorządności ucho nadstawi? Ano jedno: bronić trzeba, samorządy udały się po przełomie 1989 r. jak mało co, wszelkie zmiany są jedynie zamachem na nie, a nie chęcią naprawy, bo wiadomo, że ci, co się zamachują, w swoim interesie zamach biorą, a nie ku pożytkowi ogólnemu.
Potakuje głową z aprobatą ów z lekka liberalny przedstawiciel prowincjonalnej klasy średniej, bo trudno racji nie przyznać, w końcu o demokrację tu idzie, ustrój i przyszłość, gdy nagle z tyłu głowy diabełek jakiś mu w potylicę puka i szepce: a nie pamiętasz, jak to ostatnio konkurs był w urzędzie i wszyscy z góry wiedzieli, że wygra Zenek? A zapomniałeś, jak znajoma Magdalena aż do burmistrza chodziła po prośbie, by ją do szkoły na skrawek choćby etatu wcisnąć? A wyleciało ci zupełnie, że przetarg na sprzątanie to jedna jedyna firma od lat wygrywa i zupełnie nie przypadkiem jest, że to znajoma bliska sekretarza?
Bije ten diabeł w potylicę coraz mocniej, bo po to pamięć i doświadczenie, by jej w odpowiednim momencie użyć, i śmieje się coraz głośniej, bo co w telewizorze i innych mediach ogólnopolskich widać, nijak nie przystaje do tego, co za oknem.
Reklama