Prezydent USA Donald Trump jest coraz bardziej izolowany przez amerykańskie elity przez swoją wypowiedź wygłoszoną w reakcji na zamieszki z 12 sierpnia, które wybuchły w Charlottesville w stanie Wirginia - pisze we wtorek dziennik "Washington Post".

W zamieszkach w uniwersyteckim miasteczku Charlottesville zginęła 32-letnia kobieta, a 19 osób odniosło obrażenia, kiedy 20-letni neonazista wjechał rozpędzonym samochodem w uczestników kontrdemonstracji lewicy. Niepokoje zaczęły się od wiecu organizacji prawicowych, w tym rasistowskiego, antysemickiego i antykatolickiego Ku-Klux-Klanu, zorganizowanego w proteście przeciw planowanemu usunięciu pomnika jednego z dowódców Konfederacji w wojnie secesyjnej.

W pierwszej reakcji na te wydarzenia Trump potępił za akty przemocy "wiele stron". Trzy dni później podtrzymał tę opinię oraz bronił "pięknych pomników" konfederatów.

Przeciw wypowiedzi Trumpa zaprotestowali czołowi ustawodawcy z obu partii oraz redakcje większości gazet w USA. Następnie do protestów przyłączyli się szefowie wielkich amerykańskich korporacji. Najpierw z udziału w pracach jednej z powołanych przez Trumpa komisji doradczych zrezygnował Afroamerykanin Kenneth Frazier, dyrektor wykonawczy firmy Merck Co. Później do Fraziera dołączyły szefowe IBM i PepsiCo, a także dyrektorzy wykonawczy innych amerykańskich gigantów, w tym JP Morgan Chase and Co., General Electric, 3M, United Technologies, Campbell Soup. Oburzenie wypowiedzią Trumpa wyraził też dyrektor wykonawczy Apple, Tom Cook.

Poirytowany postawą szefów korporacji, Trump rozwiązał dwie powołane przez siebie komisje i zrezygnował z powołania trzeciej, do spraw modernizacji infrastruktury.

Reklama

Tylko w ubiegłym tygodniu co najmniej dziewięć organizacji charytatywnych odwołało ekskluzywne imprezy dobroczynne planowane w luksusowym klubie golfowym Trumpa Mar-a-Lago na Florydzie. Aby nie zrazić darczyńców swoje kwesty w Mar-a-Lago odwołały m.in. Armia Zbawienia, Amerykańskie Towarzystwo na rzecz Walki z Rakiem czy Fundacja na rzecz Ochrony Palm Beach.

W piątek zbiorową rezygnację złożyli wszyscy członkowie z Prezydenckiej Komisji ds. Sztuk i Nauk Humanistycznych. Powodem rezygnacji - wskazali członkowie komisji w liście otwartym do prezydenta - był "błędny znak równości", jaki postawił Trump, oskarżając "wiele stron" o akty przemocy podczas demonstracji w Charlottesville.

W sobotę prezydent USA i pierwsza dama Melania Trump zapowiedzieli, że nie wezmą udziału w dorocznej gali wręczeniu nagród waszyngtońskiego ośrodka im. Johna F. Kennedy'ego, gdy luminarze amerykańskiej rozrywki i kultury, tacy jak producent telewizyjny Norman Lear, piosenkarz Lionel Richie i tancerka Carmen de Lavallade, zapowiedzieli bojkot tej imprezy z udziałem Trumpa. Donald Trump jest pierwszym od 1978 roku urzędującym prezydentem USA, który nie będzie uczestniczył w gali Kennedy Center ani nie wyda w Białym Domu przyjęcia na cześć nagrodzonych artystów.

Jak ocenił James Hohmann na łamach "Washington Post", Trump prowadził kampanię wyborczą pod hasłami "populizmu, nacjonalizmu i izolacjonizmu, kwestionując wiele uświęconych ponadpartyjnych zasad, które od dawna jednoczyły wysoko wykształconych, majętnych liderów naszego kraju i kultury". Teraz - zdaniem dziennikarza "WP" - "elity te przeszły do kontrataku, używając jako broni swoich wpływów, rozgłosu i książeczek czekowych".

Badanie przeprowadzone w dniach 18-21 sierpnia przez IPSOS i agencję Reutera wykazało, że w przeciwieństwie do oburzonych elit opinia publiczna jest podzielona w kwestii oceny wydarzeń w Charlottesville. W sondażu 31 proc. ankietowanych zgodziło się zasadniczo z oceną Trumpa, że tj., że "wiele stron jest odpowiedzialnych" za akty przemocy w Charlottesville, 28 proc. jako agresorów wskazało białych nacjonalistów, a 10 proc. - ich lewicowych przeciwników.

Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski

>>> Czytaj także: Trump wyczerpał już roczny budżet Secret Service na ochronę osobistą