Gdy 19 września CEO Huaweia Richard Yu prezentował w Monachium najnowszy, najbardziej zaawansowany smartfon tej firmy – Mate 30 Pro – wszyscy tak naprawdę czekali tylko na jedną informację. Czy będzie w nim dostęp do usług Google’a. Po około godzinie wychwalania zalet urządzenia w końcu usłyszeliśmy: aplikacji Google’a na nim nie zobaczymy. Ciągnąca się ponad pół roku niepewność właśnie się skończyła, a potęga Huaweia została zachwiana.
W potrzasku Trumpa
Firma stała się tym samym nie tylko zakładnikiem, ale też pierwszą ofiarą amerykańsko-chińskiej wojny celnej. Oskarżana przez Donalda Trumpa o szpiegostwo na rzecz komunistycznych Chin została w maju tego roku wpisana na czarną listę przedsiębiorstw, z którymi amerykańscy producenci nie mogą współpracować. Całkowita blokada miała nastąpić po trzech miesiącach, potem wyrok został odroczony o kolejne trzy, aż w końcu klamka zapadła.
Co to oznacza? Nowe smartfony Huaweia nie będą miały już zainstalowanych: map Google’a, Gmaila, przeglądarki Chrome, YouTube’a czy sklepu Play, z którego można instalować tysiące innych, popularnych aplikacji. Co bardziej świadomi użytkownicy będą w stanie obejść te ograniczenia, ale nie wszystkie. Bo telefony nie będą miały certyfikacji Google’a, przez co nie będzie możliwe dokonywanie nimi popularnych w Polsce płatności Google Pay, wymagających wyższych poziomów zabezpieczenia. Czyli tak naprawdę podważa to sens wprowadzania do sprzedaży jakichkolwiek modeli – urządzeń z takimi ograniczeniami nikt raczej nie kupi. A przez ostatnie lata Huawei, wraz ze swoją drugą marką – Honorem, zalewał nasz rynek całą masą smartfonów z każdej półki cenowej.
Reklama
Co warte podkreślenia, urządzenia już działające nadal będą miały aktualizowany system i nic z nich nie zniknie, ich posiadacze nie powinni się więc martwić.
Przetasowania w peletonie
Zanim przyszedł kryzys, Huawei po fascynującej walce wskoczył w Polsce pod koniec zeszłego roku na fotel lidera wśród producentów smartfonów, pokonując Samsunga. Triumf nie trwał jednak długo. Już w II kwartale tego roku, po zapowiedziach ograniczeń w dostępności do usług Google’a, stracił pierwsze miejsce w dość spektakularny sposób. Według danych firmy badawczej IDC sprzedaż spadła z 35,4 proc. udziałów w rynku w I kwartale, do 24,5 proc. Na pozycję lidera wrócił Samsung, który ma imponujące 41,9 proc. rynku. Na podium trafił też chiński Xiaomi z wynikiem 11,7 proc., strącając z trzeciego miejsca Apple.
Jak prognozują eksperci, to właśnie Xiaomi, prócz Samsunga, skorzysta na kryzysie Huaweia najbardziej. Ale nie tylko, bo w kolejce ustawia się uśpiona do niedawna Motorola, Oppo, które jest największym rywalem Huaweia w Chinach, czy kolejny gracz z tego kraju, TCL, właściciel takich marek jak Alcatel czy Blackberry, który, jak udało się ustalić DGP, już myśli o wejściu na nasz rynek z urządzeniami sprzedawanymi pod własną marką.
Oficjalnie Huawei zachowuje spokój. – Nie komentujemy obecnej sytuacji – słyszymy w polskim oddziale. Dziś producent planuje prezentację swojej jesiennej oferty i nie chce zdradzać szczegółów. Najprawdopodobniej skupi się na zegarkach i słuchawkach pokazanych w Monachium. Mate 30 Pro w obecnej sytuacji do nas nie trafi. Być może jednak uda mu się wprowadzić na rynek jakieś modele, które rzutem na taśmę uzyskały certyfikację Google’a. Tak będzie w przypadku Honora. – W październiku wprowadzimy na rynek dwa nowe produkty – smartfon Honor 9X oraz opaskę Honor Band 5 – zdradza DGP Michael Jing, Country Manager Honor Polska. – Plany na nadchodzące miesiące realizujemy bez zmian – dodaje.
Ale nieoficjalnie wiadomo, że w obozie Huaweia i Honora panuje nerwowa atmosfera. Szukanie oszczędności, cięcie kosztów, zmiana struktur działów. – Na razie to Trump zarządza strategią i planami firmy – słyszymy od naszych informatorów.
Skrywany optymizm
Choć konkurenci Huaweia zachowują wstrzemięźliwość w wypowiedziach, to trudno się spodziewać, by nie zauważyli szansy, jaka się przed nimi pojawia, i nie chcieli z niej skorzystać. Oficjalnie nie ma jednak mowy o strzelaniu korków od szampana. – Niezależnie od sytuacji konkurencji Xiaomi konsekwetnie realizuje swoją strategię – mówi nam Tony Chen, general manager Xiaomi na region CEE & Nordic & Baltic. – Nakłady finansowe przeznaczane na marketing i promocję dostosowujemy bardziej do potencjału, który widzimy w oferowanym produkcie, niż do czyjejś sytuacji – dodaje.
Ale skok z 6,5 proc. udziałów w rynku w pierwszym kwartale do 11,7 w drugim mówi wiele o nastrojach, jakie panują w firmie. Xiaomi idzie za ciosem, bo w ostatnim czasie producent zalewa rynek smartfonami. Mi 9T, Mi 9T Pro czy najnowszy Redmi Note 8 Pro to tylko kilka modeli, które pojawiły się w oficjalnej dystrybucji w naszym kraju. Do tego dochodzą otwierane w różnych częściach kraju firmowe sklepy – najnowszy Mi Store ruszył właśnie w Olsztynie.
Podobnie jest z Motorolą. Amerykańska firma przejęta kilka lat temu przez Google’a, po czym sprzedana chińskiemu Lenovo, ma za sobą kilka chudych lat. Teraz, gdy znów zaczęła przynosić zyski, zaczyna coraz agresywniej poczynać sobie na polskim rynku. W ostatnich miesiącach zadebiutowały trzy smartfony z rodziny Motorola One: Vision, Action, a teraz Zoom. I to właśnie ten ostatni jest sygnałem, że firma znów chce grać o więcej. Nacisk na możliwości foto (cztery aparaty) i jakość wykonania pokazują, że Motorola znów zamierza sięgnąć po zamożniejszego klienta. Do tego, po raz pierwszy od dawna, dojdą duże kampanie w telewizji, radiu i outdoorze.
Kolejnym beneficjentem kryzysu Huaweia może stać się chińskie Oppo, należące do koncernu BBK (ma w swoim portfolio jeszcze marki Vivo i OnePlus). W Polsce jest na razie mniej znane, oficjalnie producent wszedł do naszego kraju w tym roku, ale wg danych firmy analitycznej IHS Markit za II kwartał tego roku – to trzeci producent smartfonów na świecie z 11-proc. udziałem w rynku, za Samsungiem i Huaweiem, a przed Apple’em. Firma wydaje coraz więcej na marketing, była m.in. głównym sponsorem słynnych tenisowych turniejów Roland Garros i Wimbledon.
– Jeszcze w październiku planujemy wprowadzenie czterech nowych urządzeń do naszego portfolio. To będą świetnie wyglądające smartfony, z konkurencyjnymi rozwiązaniami – zachwala Piotr Żaczko, szef PR Oppo. I dodaje, że firma, niezależnie od sytuacji rynkowej innych producentów, po prostu realizuje założony wcześniej plan. – Oppo przyjęło wraz z decyzją o wejściu na polski rynek strategię, która jest niezmiennie konsekwentnie realizowana. Zakłada stabilny rozwój, w dbałości o dobrą współpracę z uznanymi partnerami. Wsłuchujemy się w ich potrzeby i koncentrujemy na tym, by oferować klientom jak najlepsze produkty – mówi.
Kolejna firma, TCL, zamykająca pierwszą dziesiątkę światowych producentów, szykuje się do wprowadzenia do Polski modelu PLEX – pierwszego pod swoją marką. – Chociaż moment premiery zupełnie nie jest związany z problemami konkurencji, to bierzemy również ten czynnik pod uwagę przy opracowywaniu strategii wprowadzenia marki do Europy – zdradza Adam Bialic, PR manager TCL Communication Poland. – Zmiany na rynku faktycznie są odczuwalne. Paradoksalnie nie od razu były to doświadczenia pozytywne – w pierwszym momencie sieci sprzedaży bardzo mocno skupiły się na wyprzedaniu towaru, który nagle stał się ryzykowny, a zalegał w magazynach w dużych ilościach, co zablokowało inne firmy – dodaje.
Samsung, który – jak wynika ze statystyk – najbardziej zyskał na problemach Huaweia, nie chce komentować całej sytuacji. – Dla rynku najlepsza jest konkurencja – tego typu zdania słyszymy tylko od kilku osób związanych z firmą.
Co dalej z Huaweiem
Producent najprawdopodobniej będzie musiał ograniczyć działalność poza ojczyzną, ale z pewnością nie zniknie z rynku. Zamierza też kontynuować prace nad autorskim systemem operacyjnym, niezależnym od Google’a. Jak mówi nam Marek Kujda z firmy badawczej IDC analizującej rynek smartfonów, z pewnością w krótkim czasie Huawei straci udziały w rynku z powodu sankcji. Ale jeśli nowy system operacyjny firmy odniesie sukces, to w dłuższej perspektywie może wyjść z tej konfrontacji wzmocniony. ©℗
Rynek smartfonów w Polsce