fot. Radek Pietruszka/PAP
Reklama
Nasz rząd przekonuje kraje Wspólnoty, że polityka spójności przynosi korzyść wszystkim
Na spotkanie przyjaciół polityki spójności do Pragi przyjechali wczoraj reprezentanci 17 krajów członkowskich. To państwa, które chcą, by w unijnym budżecie na lata od 2021 do 2027 nie zabrakło pieniędzy na rozwój regionów.
Nie chodzi jednak już tylko o cięcia w polityce spójności. Teraz największym zagrożeniem jest to, że bud żetu nie uda się wynegocjować na czas, bo postęp w rozmowach pomiędzy krajami członkowskimi jest zerowy. Przestrzegał przed tym ustępujący komisarz ds. budżetu Günther Oettinger. Jest on zdania, że Europa znajdzie się w trudnej ekonomicznej i geopolityczej sytuacji, jeśli budżetu nie uda się przyjąć na czas. W jego ocenie potrzeba porozumienia jest tym większa, że europejska gospodarka wchodzi w okres osłabienia. Ale ponaglenia unijnego komisarza nie przyniosły na razie skutku – na szczycie pod koniec października europejskim przywódcom znowu nie udało się przełamać impasu w rozmowach. Szanse, że uda się to w grudniu, również są niewielkie.
Jak mówi wiceminister spraw zagranicznych Konrad Szymański, skala rozbieżności interesów jest bezprecedensowa. Lista krajów, które domagają się cięć, się nie zmieniła, ale w ocenie wiceszefa MSZ siła tego oporu jest większa niż kiedykolwiek. – W tym sensie to są najtrudniejsze negocjacje budżetowe w historii UE. To może przynieść efekt w postaci przekroczenia terminów – dodaje.
Powodem rozbieżności jest wysokość wpłat do wspólnej kasy. Płatnicy netto, w tym m.in. Niemcy, Holandia, Dania, Szwecja i Austria, nie zgadzają się na zaproponowaną przez Komisję Europejską składkę w wysokości 1,11 proc. dochodu narodowego brutto (DNB) i domagają się dalszych oszczędności. To oznaczałoby kolejne cięcia w polityce spójności, które i tak są już dla Polski bardzo dotkliwe. Zgodnie z obecnym projektem stracimy 23 proc. środków, co oznacza 19,5 mld euro mniej w przyszłej perspektywie. Obniżenie składki do postulowanego przez zwolenników zaciskania pasa poziomu 1,03 proc. DNB mogłoby oznaczać utratę kolejnych 10 mld euro przez Polskę.
Nasz rząd próbuje zmienić sposób, w jaki o polityce spójności mówi się w UE, pokazując, że polityka spójności, wbrew temu, co się często powtarza, nie jest polityką pomocową dla krajów mniej rozwiniętych, ale przynosi korzyści wszystkim. – Jej wpływ na PKB jest widoczny we wszystkich krajach, również w tych, które dzisiaj domagają się oszczędności. Jest obecny też w bilansach firm, które tutaj inwestują i mogą odnosić sukcesy również z uwagi na przyspieszenie rozwoju tych krajów. Jeśli ktoś udaje, że tego nie rozumie, to brnie w kierunku populizmu – mówi Szymański.
Jak przedstawia Polski Instytut Ekonomiczny w swoim raporcie na temat polityki spójności, kraje starej Europy łącznie zyskały 75 mld euro na wydatkowaniu eurofunduszy w krajach Grupy Wyszehradzkiej w ramach poprzedniej perspektywy finansowej w latach od 2007 do 2013. Oznacza to, że każde euro zainwestowane w politykę spójności przyniosło wówczas dodatkowo 61 centów. Nie wszystkie kraje miały z tego równie duże korzyści. Najwięcej „zarobiła” na polityce spójności Austria. Z każdego euro, które Wiedeń przeznaczył jako płatnik netto na rozwój regionów w krajach V4, wróciło do kraju 3,3 euro. Ale dzisiaj Austria należy do grona państw, które najgłośniej domagają się cięć w budżecie. Kolejne państwa, które ponadprzeciętnie zyskały na polityce spójności, to Niemcy, Holandia, Belgia, Luksemburg, Szwecja, Irlandia i Dania.
Konrad Szymański uważa, że kraje, które nie mają odwagi powiedzieć swoim obywatelom o korzyściach płynących ze składki do budżetu UE, brną w ślepą uliczkę. – Przyjdzie taki moment, kiedy nie będą w stanie w ogóle obronić projektu europejskiego, ponieważ obywatele nabiorą przekonania, że Unia polega na tym, że się płaci jakimś oddalonym krajom, żeby sobie budowały drogi – dodaje wiceminister.
Były polski komisarz ds. budżetu, europoseł PO Janusz Lewandowski, jest zdania, że argument obopólnych korzyści płynących z polityki spójności jest istotny. – Ale on jest przysłonięty przez brak wiarygodności naszego rządu. Dzisiaj trudno jest przekonać podatników niemieckich czy skandynawskich do wykładania pieniędzy na projekty w Polsce, niezależnie od tego, ile do nich wraca, bo Polska jest postrzegana jako kraj, który łamie zasady UE. Dlatego szykowane jest powiązanie w kolejnej perspektywie wypłat ze stanem praworządności – podkreśla.
Terminarz nie sprzyja Warszawie w negocjacjach budżetowych. Tej jesieni trybunał w Luksemburgu rozstrzyga sprawy, które mogą osłabić pozycję Polski także w negocjacjach budżetowych. W zeszłym tygodniu rzecznik trybunału wydał negatywną dla Warszawy ocenę dotyczącą odmowy przyjęcia uchodźców. Wyrok w tej sprawie zapadnie w nadchodzących miesiącach, kluczowych z punktu widzenia rozmów o budżecie. Sprawa uchodźców w ocenie Lewandowskiego kładzie się cieniem na Polsce, bo kiedy Warszawa domaga się solidarności od innych, ci odpowiadają, że ona sama ma problemy z jej dotrzymaniem. Wczoraj z kolei trybunał uznał, że Polska złamała prawo, obniżając wiek emerytalny sędziów sądów powszechnych, a 19 listopada orzeknie w sprawie Krajowej Rady Sądownictwa i Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Chociaż wyroki nie mają bezpośredniego przełożenia, to mogą się stać poręcznym argumentem w rozmowie o pieniądzach. ©℗
Płatnicy netto nie zgadzają się na składkę w wysokości 1,11 proc. DNB