John Bolton, do niedawna szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, nie chce składać zeznań przed Kongresem w sprawie ewentualnych nacisków Donalda Trumpa na prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego. Deklaruje, że będzie zeznawać, jeżeli przymusi go do tego nakaz sądowy, ale jego pełnomocnik oświadczył, że Bolton ma wiele do powiedzenia na temat tego, co się działo w Białym Domu. Albo mający żal do Trumpa Bolton chce go obciążyć, ale zrobi to tylko mając pewność, że nie spotkają go za to konsekwencje prawne, albo po cichu dalej jest na prezydenckim pokładzie i na razie obiecuje soczyste zeznania, a kiedy je złoży, okaże się, że potwierdzają one wersję głowy państwa.
Demokraci grają w swoją grę. Teraz, kiedy przesłuchania będą się odbywać publicznie, kongresmeni będą zadawać tylko takie pytania, na które znają już odpowiedź. Nie mogą sobie pozwolić na improwizację. Gdyby np. szef komisji ds. wywiadu Izby Reprezentantów Adam Schiff zadał Boltonowi pytanie, co wydarzyło się w Gabinecie Owalnym 25 lipca, kiedy Trump rozmawiał z Zełenskim, a ten odpowiedziałby, że w trakcie rozmowy nie doszło do szantażu, demokraci byliby w opałach. Ameryka zobaczyłaby, że świadek pod przysięgą mówi, iż nie złamano prawa, i opinia publiczna mogłaby uwierzyć Trumpowi, że śledztwo w kierunku impeachmentu jest polowaniem na czarownice.
Konstytucjonaliści zastanawiają się, czy Trump, przywódca bezprecedensowo ekscentryczny, zacznie wykorzystywać przywileje urzędu, by unicestwić kongresowe śledztwo. Scenariusz jest następujący: kolejni świadkowie, próbując pozostać lojalni wobec prezydenta i tłumacząc się wyższą koniecznością, będą odmawiać zeznań. Zaczną się ich aresztowania za „contempt of Congress”, co znaczy pogardę dla Kongresu, czyli obstrukcję działania władzy ustawodawczej. A Trump, korzystając z prawa łaski, zacznie ich wypuszczać na wolność.
Nie było dotąd tego rodzaju precedensu i gdyby Trump się o to pokusił, zaczęłaby się długa batalia sądowa. Trzeba by zdefiniować, czy „contempt of Congress” jest przestępstwem podlegającym prawu łaski. Dyskusje na ten temat pojawiły się ponad dekadę temu, kiedy sąd skazał Scootera Libby’ego, szefa kancelarii wiceprezydenta Dicka Cheneya, za utrudnianie postępowania i śledztwa w Kongresie oraz składanie fałszywych zeznań oraz wyjawienie mediom tożsamości agentki CIA Valerie Plame. Urzędnik dostał karę więzienia i grzywnę. Prezydent George W. Bush nie skasował całego wyroku, tylko odsiadkę. Podniosły się wówczas głosy, że złamał konstytucję. Do pełnego ułaskawienia i zatarcia wyroku Libby’ego doszło za prezydentury Trumpa.
Reklama
Była ambasador przy ONZ Nikki Haley wydała autobiografię, w której przyznaje, że były szef dyplomacji Rex Tillerson i eksszef kancelarii prezydenta John Kelly namawiali ją do omijania decyzji Trumpa, którego obaj mieli za niespełna rozumu i nienadającego się do pełnienia urzędu. Co zrobić w sytuacji, kiedy większość jego ekipy doszłaby do takiego wniosku? Jednym ze scenariuszy usunięcia urzędującego prezydenta jest uruchomienie uchwalonej równo przed półwieczem 25. poprawki do konstytucji.
Jej czwarty dział brzmi: „Ilekroć wiceprezydent i większość kierowników resortów lub innego ciała określonego przez Kongres w drodze ustawy złoży prezydentowi ad interim Senatu i przewodniczącemu Izby Reprezentantów pisemne oświadczenie, że prezydent nie może sprawować władzy i zadań swojego urzędu, wiceprezydent niezwłocznie przejmuje władzę i zadania tego urzędu jako pełniący obowiązki prezydenta”. Zawieszony prezydent może się odwołać do obu izb Kongresu z wnioskiem o przywrócenie na stanowisko. Konstytucjonaliści nazywają taki wariant „contested removal”, kwestionowaną dymisją. Senat i Izba Reprezentantów mają trzy tygodnie na debatę na ten temat i jeżeli w każdej z izb dwie trzecie ustawodawców potwierdzi decyzję rządu, prezydent zostaje bezpowrotnie usunięty z urzędu.
Autorem tego przepisu jest zmarły niedawno senator Birch Bayh z Indiany. Chodziło mu o wyjście z ewentualnej sytuacji patowej. Gdyby John Kennedy przeżył zamach, ale znalazł się w stanie wegetatywnym, władza nie miałyby narzędzia na wyjście z impasu. Przepis skonstruowano tak, by diagnoza wychodziła od lekarzy, ale decyzję podejmowali pełniący urzędy politycy. Niechętne Trumpowi media od dawna spekulują, czy nie ma on zaburzeń, które czynią go niezdolnym do pełnienia urzędu. ©℗
Media spekulują, że przywódca cierpi na zaburzenia psychiczne