Fot. Kasia Mazur/mat. prasowe
Reklama
Mikołaj Zając prezes firmy konsultingowej Conperio
Czy nie jest tak, że chorób związanych ze stresem, zwłaszcza o podłożu psychicznym, jest coraz więcej? Jak kontrolować to, co nie jest „namacalną” chorobą?
Zdecydowanie trudne w kontroli są wszystkie niezdefiniowane choroby – czyli np. ciągnący się miesiącami ból pleców. Tutaj wydatnie „pomaga” polski system ochrony zdrowia. Dostanie się do specjalisty graniczy z cudem, na diagnostykę czeka się miesiącami. Na utrudnionym dostępie do lekarzy specjalistów tracą natomiast rzeczywiście chorzy pracownicy – często poddawani leczeniu wyłącznie objawowemu, czyli maskowaniu prawdziwych dolegliwości, bez dostępu do faktycznego leczenia. Zadowoleni z tej sytuacji są z kolei pracownicy symulujący objawy, którzy nie są zagrożeni faktycznym ich zweryfikowaniem.
Drugą grupą są zwolnienia psychiatryczne. Jednak wbrew obiegowej opinii pracodawca może je kontrolować. Ciężko też uwierzyć, że ciągnące się miesiącami zwolnienie psychiatryczne jest autentyczne, gdy pacjent nie otrzymuje recept na typowe dla danego schorzenia leki oraz nie korzysta z dodatkowego leczenia czy terapii, a jedynym zaleceniem – według jego słów – są spacery. ZUS ma również możliwość weryfikacji takiego zwolnienia w specjalnych szpitalach. Przy czym należy zauważyć, że trwający miesiącami stan utraty zdrowia psychicznego przy jednoczesnym braku leczenia może być fatalny w skutkach dla chorego...
Inny przypadek stanowią ciąże. Oczywiście ciąża nie jest stanem chorobowym. Jednak w przypadku pracownic produkcji zwolnienia lekarskie dla nich są wręcz pożądane przez pracodawców, ponieważ ilość restrykcji wynikających z konieczności dopasowania stanowiska pracy jest niewspółmierna do osiąganych korzyści. Inaczej ma się to w przypadku pracy biurowej. Ta rzadko kiedy niesie za sobą przeciwwskazania do jej podejmowania w ciąży. Mimo to odsetek zwolnień chorobowych z tytułu ciąży wśród kobiet wykonujących ten typ pracy jest stosunkowo wysoki – już w pierwszych jej miesiącach. Jednocześnie jest to jedyny typ zwolnienia, w którym kontrole stanowczo odradzamy.
Czy uznanie wypalenia zawodowego za syndrom zawodowy związany z bezrobociem i zatrudnieniem rodzi ryzyko nadużyć w zakresie zwolnień? Jeśli tak, to dlaczego?
Teoretycznie absencja chorobowa spada wraz ze wzrostem kompetencji i trudności wykonywanej pracy. Najwyższą notuje przemysł spożywczy – tu potrafi sięgać nawet kilkunastu procent, a najniższą firmy zatrudniające pracowników umysłowych, osoby o wysokich kompetencjach wejściowych. W ich przypadku jest to 1 proc. lub mniej. Ale w ostatnich latach ten trend zaczyna się odwracać i spotykamy się z wartościami nawet 3 proc. wśród informatyków.
Jeśli praca polega na nieskomplikowanych czynnościach fizycznych, można się nauczyć całego zakresu czynności w ciągu kilku dni i są one mocno powtarzalne – trudno w tym wypadku mówić o pracy marzeń lub konsekwentnym kroku w karierze. Zakładając, że wypalenie występuje, gdy praca przestaje dawać satysfakcję, pracownik przestaje się rozwijać zawodowo, czuje się przepracowany i niezadowolony z wykonywanego zajęcia, które niegdyś sprawiało mu przyjemność – to schemat występujący np. na produkcji. Wykonywanie prostych obowiązków może dawać oznaki wypalenia zawodowego już po kilku dniach pracy. Dlatego moim zdaniem diagnozowanie chorób z nim związanych będzie trudne, a lekarze orzecznicy muszą liczyć się z tym, że będzie to stanowić ogromne pole do nadużyć dla osób nieuczciwych, niezainteresowanych podejmowaniem czynności zawodowych, takich, które pozostają maksymalnie długo na zwolnieniach chorobowych generujących absencję zawodową, czyli patologiczną.
Co to oznacza dla pracodawców?
Według danych Conperio, pochodzących z 110 firm na terenie całej Polski, obecnie absencja zawodowa stanowi średnio 10 proc. absencji chorobowej (rozpiętość wskaźnika od 2 do 15 proc. w zależności od przedsiębiorstwa). Zazwyczaj są to bardzo długie zwolnienia, następujące bezpośrednio po sobie – średni czas trwania pojedynczego wynosi około 24 dni.
Jeżeli zwolnienia chorobowe związane z wypaleniem zawodowym staną się wytrychem do nadużyć dla osób niezainteresowanych podejmowaniem czynności zawodowych, co jest bardzo prawdopodobne, odsetek absencji zawodowej wzrośnie. Z naszych szacunków wynika natomiast, że każdy procent absencji chorobowej w przedsiębiorstwie przekłada na utratę 0,7 proc. wypracowanego zysku.
W jaki sposób dziś zwolnienia lekarskie są nadużywane i czy teraz będzie ich więcej?
Nadużycia sięgają nawet 30 proc. ogólnej liczby zwolnień. Najpopularniejsze są zwolnienia na potrzeby remontowo-urlopowe, ale w naszej praktyce spotkaliśmy się już z wieloma różnymi przypadkami naruszeń zwolnień chorobowych. Chorzy zajmowali się takimi aktywnościami jak: handel samochodami, prowadzenie myjni samochodowej czy działalność konkurencyjna do pracodawcy w zawodzie tapicera i spawacza, praca dla konkurencji, praca dodatkowa, np. jako kurier na umowę-zlecenie, czy sport – chodziło o udział w maratonie, meczu piłki nożnej lub hokeja, a także o wyjazd na wyścigi samochodowe.
Absencja rośnie w sposób stały, z dużym natężeniem w ciągu ostatnich kilku lat. Polepszająca się sytuacja na rynku pracy i tzw. rynek pracownika oraz rozbudowany system świadczeń socjalnych sprzyjają jej wzrostowi.
Konsekwencją jest spadek konkurencyjności Polski jako miejsca, w które warto inwestować, bo jednym z kosztów inwestora będzie kompensacja absencji pracowniczej. Już teraz możemy zauważyć, że ze względu na kryzys na rynku pracowniczym i rosnące koszty produkcji firmy wycofują się z Polski, zamykają swoje zakłady produkcyjne i przenoszą swoją działalność do Rumunii, Bułgarii czy Serbii. Natomiast Polska jako kraj taniej produkcji powinna przywiązywać szczególną wagę do tego, aby utrzymać niskie koszty wytwarzania dóbr.
Na nadużywaniu zwolnień lekarskich pracodawcy tracą z oczywistych względów – przykładowo pracownik produkcji ma do wypracowania trzykrotność swoich zarobków – 1/3 w wypracowywanym przez przedsiębiorstwo produkcie powinno stanowić wynagrodzenie pracownika, a jego nieobecność znacznie tę średnią podwyższa. Pociąga to za sobą niebagatelne koszty. Takiego zatrudnionego trzeba zastąpić pracą innego pracownika w nadgodzinach lub pracownika tymczasowego, co jest jeszcze droższe. Nadgodziny lub praca tymczasowa muszą skompensować wynagrodzenie płacone zatrudnionej osobie oraz wypracowywany przez nią zysk.©℗
Rozmawiała Patrycja Otto