Do takich wniosków prowadzi raport agencji ratingowej Moody’s na temat konsekwencji wprowadzenia w życie najnowszego pomysłu, jaki wyszedł z Kancelarii Prezydenta. Projekt zakłada powołanie w ramach istniejącego Funduszu Wsparcia Kredytobiorców subfunduszu, który wspomagałby restrukturyzację kredytów (czyli przewalutowanie na złote z podarowaniem klientom części strat wynikających z osłabienia złotego). Byłby on zasilany przez same banki, które co kwartał miałyby wpłacać maksymalnie 0,5 proc. wartości kredytów walutowych. Dziś wartość tego portfela to niemal 150 mld zł. Oznacza to, że rocznie do funduszu trafiałoby ok. 3 mld zł (autorzy projektu założyli, że w pierwszym roku byłoby to 3,2 mld zł).
„Banki oceniają, że aby po konwersji waluty miesięczna rata kredytu się nie zmieniła, trzeba zmniejszenia wartości zadłużenia o ok. 20 proc. W rezultacie 2-proc. roczna składka wystarczyłaby do pokrycia konwersji na złote 10 proc. kredytów walutowych” – pisze Moody’s.
Nowa ustawa wystarczy więc na przewalutowanie stosunkowo niewielkiej części pożyczek. Przynajmniej w pierwszym roku jej funkcjonowania. Projekt nie wskazuje, jak długo fundusz restrukturyzacji kredytów miałby być zasilany pieniędzmi przez banki. Wiadomo jedynie, że kwartalną stawkę ma ustalać rada funduszu na podstawie opinii Komitetu Stabilności Finansowej (w jego skład wchodzą szefowie Narodowego Banku Polskiego, Ministerstwa Finansów, Komisji Nadzoru Finansowego i Bankowego Funduszu Gwarancyjnego).
„KNF może wydać rekomendację dla kredytodawców określającą zasady wyznaczania kolejności dobrowolnej restrukturyzacji, mając na względzie stabilność systemu finansowego i sprawne wykorzystywanie Funduszu Restrukturyzacyjnego” – zapisano w projekcie ustawy.
Reklama
Przewalutowanie kredytów ze wsparciem funduszu ma być dobrowolne. Oznacza to, że banki powinny uzgadniać warunki tej operacji z kredytobiorcami. Ci ostatni, zdaniem specjalistów, mogą jednak niechętnie podchodzić do propozycji restrukturyzacji zadłużenia. Nawet jeśli uzyskają od banków jego redukcję, to comiesięczne raty wcale nie muszą być niższe. Przejście na kredyt złotowy wiązać się bowiem będzie z wyższym oprocentowaniem, gdyż stopy procentowe w Polsce są wyższe niż dla franka szwajcarskiego. Przy tym, choć nasza Rada Polityki Pieniężnej może jeszcze przez kilka kwartałów utrzymywać niskie oprocentowanie, to prawdopodobnie w drugiej połowie przyszłego roku stopy w Polsce zaczną iść do góry. W Szwajcarii na obecnym ujemnym poziomie mogą być utrzymywane dłużej.
Wreszcie do zachowania dotychczasowych warunków kredytu może zachęcać aprecjacja złotego. Od początku tego roku frank stracił w stosunku do złotego niemal 10 proc. Wśród analityków pojawiają się opinie, że helwecka waluta nadal będzie się osłabiać. To zaś prowadziłoby do zmniejszenia wyrażonej w złotych wartości zadłużenia oraz comiesięcznych rat.
Z perspektywy banków zachętą do dogadywania się z klientami ma być to, że przez pierwsze pół roku pieniądze wpłacone przez konkretną instytucję mają iść na wsparcie tylko dla niej. Dopiero gdy nie zostaną wykorzystane, będą do dyspozycji konkurentów. Jeśli jednak klienci będą spłacać kredyty tak jak do tej pory, to może się to okazać zbyt małą zachętą do przewalutowania.
Większe znaczenie może mieć planowane podniesienie tzw. wagi ryzyka dla kredytów walutowych. Skutek: w celu zabezpieczenia takich portfeli banki będą musiały posiadać o połowę więcej kapitału niż obecnie. Z kolei przekształcenie kredytów walutowych w złotowe będzie oznaczać przeniesienie do „ulgowej” wagi ryzyka. W uproszczeniu – jeden kredyt złotowy będzie wymagał tyle kapitału, co cztery walutowe.
>>> Czytaj też: Sztuka a nie sztuczka. Czy rząd rzeczywiście uszczelnił system podatkowy?