Premier Mateusz Morawiecki w czwartek i piątek wziął udział w szczycie szefów państw i rządów w Brukseli, który był poświęcony m.in. Brexitowi i kwestii migracji. Na marginesie spotkania nowy szef polskiego rządu rozmawiał m.in. z premier Wielkiej Brytanii Theresą May i prezydentem Francji Emmanuelem Macronem.

Debiut Morawieckiego w Brukseli oceniali goście sobotniej audycji w radiowej Trójce. Nawiązywali do spodziewanej w środę decyzji KE ws. uruchomienia wobec Polski art. 7 unijnego traktatu związanego z przestrzeganiem wartości Wspólnoty. Taka procedura byłaby bez precedensu, nałożenie sankcji na Polskę możliwe byłoby jednak przy jednomyślnej zgodzie państw członkowskich. Węgry wielokrotnie deklarowały, że takiej decyzji nie poprą.

Jak oceniła w sobotę szefowa Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer, liczenie na to, że "Mateusz Morawiecki pojedzie do Brukseli i swoim nienagannym angielskim przekona władze innych krajów UE do odstąpienia od sprawdzania praworządności w Polsce" było "naiwnym oczekiwaniem na cud".

Dodała, że w tym czasie, gdy Morawiecki był na szczycie w Brukseli, "w Polsce niszczono resztki demokracji". Jak wskazała, w Senacie przyjęte zostały bez poprawek ustawy o KRS i SN, niszczące niezawisłość sędziowską, a w Sejmie uchwalono nowelę Kodeksu wyborczego, w ramach której upartyjniona zostanie PKW. W ocenie Lubnauer ciężko uwierzyć w zapewnienia Morawieckiego w Brukseli o tym, że Polska będzie przestrzegać wyroków Trybunału Sprawiedliwości. Liderka Nowoczesnej podkreśliła, że Morawiecki przez dwa lata był ministrem w rządzie, który dopuścił się złamania zasad, za co teraz Polsce grożą sankcje w ramach art. 7 unijnego traktatu.

Reklama

Rafał Grupiński z PO ocenił, że debiut Morawieckiego na szczycie w Brukseli był słaby. "Same rozmowy premiera nie tylko nie skończyły się niczym, ale jeszcze ta wizyta została nagle skrócona i nie uczestniczył w końcowych rozmowach unijnych liderów" - powiedział polityk Platformy. Sugerował, że premier Morawiecki wrócił do Warszawy na spotkanie opłatkowe Prawa i Sprawiedliwości.

Grzegorz Długi z klubu Kukiz'15 mówił, że Morawiecki powinien teraz intensywnie pracować nad tym, by uzyskać poparcie co najmniej sześciu krajów członkowskich, co umożliwiłoby zablokowanie wszczęcia procedury. "Nie widzimy, by nad tym pracował i dziwię się, bo to jest teraz wręcz strategiczna kwestia dla naszych interesów" - powiedział. "Poleganie tylko na jednym sojuszniku może pomóc w sytuacji, gdy jest potrzebna jednomyślność. Może - bo za jakąś nitkę gazową premier Orban może zmienić zdanie" - dodał polityk.

Według niego nie chodzi nawet o to, jak ten proces się skończy, bo w połowie drogi potrzebna jest jednomyślność, najważniejsze jest, by do wszczęcia art. 7 traktatu nie doszło, bo to byłby "potężny prestiżowy policzek dla naszego kraju". Jak dodał polityk, sprawdził i premiera Morawieckiego nie było na spotkaniu w PiS.

Jarosław Kalinowski z PSL ocenił, że PiS nie przejmuje się możliwymi sankcjami finansowymi, a pierwszy udział Morawieckiego w szczycie unijnym będzie pamiętany przede wszystkim z powodu jego wcześniejszego wyjazdu.

"Polska jest gotowa prowadzić dialog, ale z poszanowaniem suwerenności państw członkowskich" - zadeklarował Joachim Brudziński z Prawa i Sprawiedliwości. "Taki dialog oczywiście jest prowadzony" - zaznaczył.

Według Brudzińskiego główną osią krytyki Lubnauer i Grupińskiego było to, że premier Morawiecki "nie pokajał i nie uderzył się w piersi w Brukseli". Jak mówił, PiS realizuje swój program wyborczy. Dodał, że nie ma złudzeń, że politycy w innych krajach członkowskich dużo bardziej sobie cenią głos własnych obywateli niż opinię innych państw. Tymczasem "jesteśmy traktowani tak jak do tej pory rządzący Polską pozwalali" - zaznaczył Brudziński. W jego ocenie w UE podnosi się krzyk, ponieważ Polska zaczyna prowadzić politykę podmiotową.

Komisja Europejska ma zdecydować, czy należy aktywować art 7 ust 1. wobec Polski po analizie ustaw o Sądzie Najwyższym oraz Krajowej Radzie Sądownictwa. Zapis unijnego Traktatu, który może zostać uruchomiony 20 grudnia, mówi o tym, że na uzasadniony wniosek jednej trzeciej państw członkowskich, Parlamentu Europejskiego lub Komisji Europejskiej, Rada UE może stwierdzić, że istnieje wyraźne ryzyko poważnego naruszenia przez kraj członkowski wartości Wspólnoty. Decyzja w tej sprawie, podejmowana przez kraje większością czterech piątych, nie wiąże się jeszcze z sankcjami, ale jest krokiem do ich ewentualnego rozważenia. (PAP)

autor: Magdalena Cedro