Oto pytanie godne Grincha: Ile Amerykanie wydają na rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebują? Bardzo ogólna analiza sugeruje w przybliżeniu, że przepuszczają na rzeczy, które nie są im koniecznie potrzebne, najwięcej od ponad 17 lat.

W latach pięćdziesiątych ekonomista John Kenneth Galbraith sformułował przygnębiające stwierdzenie o współczesnym kapitalizmie: reklama może tworzyć sztuczne potrzeby – na przykład posiadania najnowszego gadżetu albo kremu do twarzy – które powodują coraz większą konsumpcję, jednocześnie nie poprawiając faktycznego dobrobytu ludzi. Rezultat jest taki, że gospodarki mogą rosnąć, podczas gdy kondycja ludzkości wcale się nie polepsza.

To, czy miał on rację, czy nie, pozostaje kwestią dyskusyjną, ale twierdzenie to pozwala postawić ciekawe, empiryczne pytanie: Jak dużo naszej konsumpcji jest związane z naszymi zachciankami, a nie z potrzebami?

Nie jest łatwo na nie odpowiedzieć, nawet jeśli skorzystamy z najbardziej szczegółowych dostępnych nam danych o wydatkach osób prywatnych, ponieważ wiele kategorii, jakie w nich znajdziemy, może być związana z oboma obszarami. Na przykład samochód może być wyłącznie środkiem transportu albo drogim Ferrari. Jednocześnie wiele kategorii – na przykład hazard, usługi fryzjerskie czy kampery – raczej nie stanowią pilnych potrzeb. Regularne śledzenie tych wydatków może przynajmniej pokazać jakąś tendencję.

Reklama

Jak nam idzie? W trzecim kwartale tego roku zakupy nie stanowiące pierwszej potrzeby (według mojego subiektywnego wyboru) stanowiły prawie 18,5 proc. całkowitych wydatków osób prywatnych w USA. To najwyższy odsetek do czerwca 2000 roku.

Nie są to oczywiście doskonałe wyliczenia. Po pierwsze, dane uwzględniają wydatki nominalne, więc jeśli ceny produktów nie koniecznych do życia rosły relatywnie szybko, to mógłby to być powód zwiększania się ich udziału w wydatkach, mimo że faktyczna konsumpcja się nie zmieniła. Może to tłumaczyć, dlaczego wydatki na rzeczy, które nie są nam potrzebne, były wysokie w latach 70, kiedy wysoka była również inflacja. Z drugiej strony, była to też dekada napuszonych włosów, naszyjników z muszelek i kamieni jako zwierzątek domowych*.

Jeśli chodzi o udział tych wydatków w budżetach domowych, to Amerykanie faktycznie zdają się kupować więcej rzeczy, bez których doskonale by sobie poradzili – chociaż już nie tak dużo, jak w roku 1959, zaraz po wydaniu książki Galbraitha pod tytułem „The Affluent Society”. Czy nasze życie jest z tego powodu lepsze? W gorączce przedświątecznych zakupów warto się nad tym zastanowić.

*Produkt pod nazwą Pet Rock istniał naprawdę. Za 3,45 dolara można było kupić owalny kamień w tekturowym pudełeczku-transporterze (z dziurkami, żeby mógł oddychać). Żartobliwy produkt kupiło jakieś półtora miliona osób [przyp. red.].

>>> Polecamy: Wigilia kosztuje w Polsce ponad 1 tys. zł. To znacznie mniej niż prezenty