Napastnicy nawet nie silili się na zorganizowanie zasadzki na którejś z sennych ulic Kufy. Przyszli po Szawkiego Haddada do domu. Komando wdarło się do budynku, podziurawiło bojówkarza kulami i rozpłynęło się pośród zakurzonych ulic miasta. – Zginął natychmiast, podjęliśmy śledztwo. Motyw nieznany – informował lakonicznie irackie media jeden z miejscowych policjantów w połowie czerwca.
Haddad był jednym z liderów bojówki Saraja al-Salam, która z kolei była częścią grupy Haszd al-Szabi. Cała grupa odpowiadała przed Muktadą as-Sadrem, który w zeszłym roku wcielił tę formację do irackiej armii, a pod koniec czerwca tego roku rozwiązał Saraja al-Salam. Dla niepokornego watażki z Kufy oznaczało to wyrok śmierci. Najwyraźniej ci, którym wcześniej Haddad nadepnął na odcisk, uznali, że to dobry moment na załatwienie starych porachunków.

Helsinki nową Jałtą? "Zapomnijcie o Ukrainie, jej już nie ma. Martwcie się o siebie"

Muktada as-Sadr rozgrywa dziś partię swojego życia. Ugrupowanie 45-letniego szyickiego duchownego wygrało majowe wybory parlamentarne, pierwsze od czasu, kiedy udało się rozpędzić pseudokalifat Państwa Islamskiego Iraku i Syrii. Jego szyicka koalicja Saairun (Naprzód) zgarnęła 54 miejsca w 328-osobowym parlamencie, a na potencjalnego partnera przygarnęła ugrupowanie obecnego premiera Haidera al-Abadiego, Sojusz Zwycięstwa. W tym układzie Sadr raczej nie zostanie szefem nowego rządu. Zresztą on sam zawsze wybierał kierowanie z tylnego siedzenia: wie, że bardziej liczy się kontrola bojówek rządzących ulicami niż parlamentarne targi.
Reklama
Cały tekst przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej