Pod koniec sierpnia zaczął masowo zwracać VAT , który powinien trafić na konta przedsiębiorstw we wrześniu albo nawet w październiku.
Ministerstwo Finansów już przynajmniej dwa razy przeprowadziło operację „zwracamy VAT tak szybko, jak to możliwe”. W końcówce 2016 r. tempo było tak ekspresowe, że niektórzy podatnicy mieli pieniądze na koncie już po trzech dniach. Z informacji DGP wynika, że pod koniec sierpnia tego roku skarbówka znów zaczęła działać na zwiększonych obrotach.
– Urzędy skarbowe dostały polecenie, żeby „wypychać” zwroty, których termin normalnie przypadałby na wrzesień i październik – mówi nam urzędnik Krajowej Administracji Skarbowej pragnący zachować anonimowość. Informacje te potwierdziliśmy jeszcze w dwóch innych źródłach, które zapewniły, że polecenie przyszło z centrali.
Formalnie w przepisach nie ma pojęcia „przyspieszony zwrot VAT”, a podatnicy dostają go w ustawowych, maksymalnych terminach: skróconym do 25 dni, podstawowym do 60 dni lub wydłużonym do 180 dni. Wszystko zależy od oceny ryzyka i analizy dokonanej przez urząd.
„Na decyzję tę nie mają wpływu inne organy, np. Ministerstwo Finansów. Biorąc po uwagę interes podatników, zaleca się natomiast, aby organy podatkowe bezzwłocznie dokonywały analizy wykazanych kwot do zwrotu w podatku VAT i w przypadkach, w których brak jest zagrożenia wypłatą nienależnego zwrotu, dokonywały zwrotów, nie kierując się maksymalnym ustawowym terminem. Należy zauważyć, że zwrot może pozytywnie wpłynąć na kondycję finansową firm i zachęcić je do inwestycji” – tak KAS odpowiedziała na nasze pytania o cel operacji.
Reklama

Powrót do przeszłości

Chociaż MF twierdzi, że jeśli chodzi o zwroty, to nie ma wpływu na decyzje naczelników urzędów skarbowych, operacja przeprowadzona pod koniec 2016 r. temu przeczy. Wówczas tylko w grudniu na konta przedsiębiorców wróciło aż 6,2 mld zł z VAT, choć terminy przypadały na styczeń i luty. Wiceministrowie finansów oficjalnie tłumaczyli wówczas w odpowiedziach na interpelacje poselskie, że jedną z przyczyn była chęć poprawienia płynności firm w czasie, gdy mocno spadały ich nakłady inwestycyjne. A kondycja kasy państwa pozwalała na przeprowadzenie operacji, bo deficyt był mocno poniżej planowanego. Przyspieszając zwroty, MF poprawił sobie też budżetowe statystyki na początku 2017 r.
Barierą są m.in. braki kadrowe i niskie marże w wielu branżach
Cały ubiegły rok zakończył się imponującym wzrostem wpływów z VAT, które w ujęciu rocznym zwiększyły się o ok. 30 mld zł. To w większości zasługa dobrej koniunktury gospodarczej i tego, że wzrost oparty był na konsumpcji prywatnej. Eksperci szacują jednak, że co najmniej jedną trzecią z większych wpływów można zapisać po stronie wysiłków fiskusa na rzecz uszczelnienia systemu podatkowego.
W tym roku wpływy z VAT nie rosną już tak dynamicznie. Po siedmiu miesiącach są o niecałe 3 proc. wyższe niż w tym samym okresie ubiegłego roku. Trudno oczekiwać, że efekty uszczelnienia będą nadal generowały duże wzrosty dochodów z podatku. Za to koniunktura wciąż sprzyja, bo rozwój napędzają w głównej mierze wydatki gospodarstw domowych.

Na pomoc inwestycjom

Inwestycje, szczególnie te sektora prywatnego, to wciąż bolączka gospodarki. Dlatego przynajmniej w teorii szybsze zwracanie firmom VAT powinno pomóc.
Inwestycyjny marazm może być spowodowany tym, że wiele branż działa dziś na bardzo niskich marżach. Z jednej strony rosną im koszty (choćby pracy), z drugiej silna konkurencja nie pozwala na przenoszenie ich na ceny. Przykład to branża budowlana, gdzie powszechnym zjawiskiem jest odstępowanie przez firmy od przetargów ze względu na zbyt niskie wyceny projektów. Niskie marże, na granicy rentowności, mogą być mocnym argumentem, by nie podejmować inwestycyjnego ryzyka. Przedsiębiorcy, zakładając, że koszty jeszcze im wzrosną (bo sytuacja na rynku pracy jest dla nich ciągle niekorzystna), nie wydają pieniędzy. I dochodzi do paradoksu: braki kadrowe, które powinny być bodźcem do inwestowania w nowe, bardziej wydajne maszyny, stają się barierą.
Fiskus, wyciągając pomocną dłoń w postaci szybszych zwrotów VAT, próbuje więc dać przedsiębiorcom nieco oddechu. I liczy, że uda się im wyjść z tego zaklętego kręgu: w odpowiedzi na coraz większy problem z podażą zaczną reorganizować produkcję, co podbije w końcu wskaźnik inwestycji prywatnych.
– Sęk w tym, że być może rzeczywiście firmy mają niskie marże, bo nie przenoszą kosztów na ceny, ale z drugiej strony ich sytuacja płynnościowa nie jest wcale taka zła. Widać to choćby po poziomie depozytów przedsiębiorstw – uważa Mateusz Sutowicz, ekonomista Banku Millennium.
Rzeczywiście na koniec lipca wartość depozytów przedsiębiorstw wynosiła ponad 263 mld zł. Co prawda skłonność do oszczędzania długoterminowego firm jest taka sobie, bo lokat z terminem zapadalności do dwóch lat jest tylko o jakieś 600 mln zł więcej niż przed rokiem. Ale pod ręką – czyli na rachunkach bieżących – przedsiębiorcy mieli o 15,3 mld zł więcej niż w lipcu 2017 r.
– Problemów z finansowaniem zewnętrznym też nie powinno być, bo kredyt mamy najtańszy w historii ze względu na rekordowo niskie stopy procentowe – dodaje Mateusz Sutowicz.
Po co więc przyspieszanie zwrotów? Być może MF chce zawczasu wybić z ręki argument tym, którzy miałkość inwestycji będą wiązać z wprowadzeniem od lipca mechanizmu split payment w rozliczeniach VAT. W powszechnej ocenie organizacji przedsiębiorców podzielona płatność miała zaburzać płynność bieżącą firm. Szybsze wypłaty zwrotów powinny niwelować ten negatywny efekt.