Poparcie Fideszu sięga w sondażach prawie 60 proc. Żadne inne ugrupowanie nie może cieszyć się nie tylko takim odsetkiem zdeklarowanych wyborców, ale także tak dużym sondażowym wzrostem. Fidesz po nieznacznym spadku po kwietniowych wyborach parlamentarnych odrobił straty, a teraz wciąż zyskuje na popularności. Jak mówi premier Viktor Orbán, Węgry są krajem o najbardziej stabilnym rządzie w Europie. Trudno zaprzeczyć.
Co więcej, zgodnie z deklaracjami premiera zawartymi w wiosennym exposé, owe stabilne rządy, na których czele będzie stać Orbán, mają trwać co najmniej do 2030 r. Premier Węgier widzi tajemnicę swojego sukcesu w gospodarce, która pozwala na kolejne wydatki socjalne. Przeszło 2,5 mln emerytów otrzyma w listopadzie dodatkowe świadczenie w maksymalnej wysokości 18 tys. forintów (240 zł). To prezent od premiera reklamowany jako podzielenie się zyskami ze wzrostu gospodarczego. Podobna premia została wypłacona także przed rokiem.
Węgierska scena polityczna została w pełni zdominowana przez rządzącą koalicję Fideszu i Chrześcijańskich Demokratów. Po kwietniowych wyborach parlamentarnych partie opozycyjne pozostają w największej defensywie, odkąd w 2010 r. straciły władzę na rzecz centroprawicy. Ich apele polityczne są zupełnie niewidoczne. Jeśli o którymś ugrupowaniu jest głośno, to o partii Polityka Może Być Inna (LMP), i to głównie w negatywnym kontekście. Z partii odeszła szefowa Bernadett Szél, główna twórczyni wyborczego sukcesu partii sprzed sześciu miesięcy. Pod nowym przywództwem LMP skręciła w prawo i zaprzestała krytyki Fideszu.
Jednym z liderów został Péter Ungár, który pół roku temu po raz pierwszy wszedł do węgierskiego parlamentu. Kiedy dwa dni po wyborach parlamentarnych magnat medialny Lajos Simicska ogłosił natychmiastowe zamknięcie dziennika „Magyar Nemzet” i stopniowe wycofanie się z innych mediów, Ungár deklarował chęć uratowania pisma. Do porozumienia jednak nie doszło. Sama postać przewodniczącego jest bardzo ciekawa. Prywatnie jest on synem Márii Schmidt, jednej z najbliższych osób w otoczeniu premiera Orbána, pełnomocniczki rządu ds. obchodów rocznicy powstania 1956 r., dyrektorki Domu Terroru w Budapeszcie.
Reklama
Schmidt jest także właścicielką prorządowego tygodnika „Figyelő”, a Ungár to współwłaściciel wydawcy „Figyelő”. W czasie kampanii wyborczej pismo mocno atakowało Fidesz, ale w ciągu kilku miesięcy ta retoryka została całkowicie zmieniona. W jednym z wywiadów Széll określiła zmianę linii redakcyjnej mianem samobójczej. I miała rację. W badaniach opinii publicznej LMP została wyprzedzona nawet przez Psa o Dwóch Ogonach, czyli partię happeningu.
Z kolei świętujący swoje 15-lecie nacjonalistyczny Jobbik, największa partia opozycyjna, został rozbity na dwa ugrupowania. Najpierw z partii odszedł jej lider Gábor Vona, a następnie jeden z wiceprzewodniczących László Toroczkai. Ten burmistrz miejscowości Ásotthalom był największym krytykiem Vony i jego kursu obliczonego na skręt w stronę centrum i odrzucenie haseł nacjonalistycznych i ksenofobicznych. Vona deklarował nawet, że wśród wyborców Jobbiku są także osoby homoseksualne, a partia nie ma nic przeciwko paradzie równości. Toroczkai starł się o fotel szefa Jobbiku z Tamásem Sneiderem, jednak uległ. Obecny lider obiecuje kontynuację polityki odwilży.
Wobec takiego stanu rzeczy Toroczkai opuścił Jobbik i założył partię Nasza Ojczyzna, która przejęła cały dawny program radykalnego Jobbiku, włączając w to postulat Węgier dla Węgrów. W parlamencie zasiada przedstawicielka partii Dúró Dóra, która mandat uzyskała z list Jobbiku, jednak odeszła z partii wraz z Toroczkaiem. Według mediów są prowadzone rozmowy w sprawie utworzenia koła poselskiego i przejścia kolejnych posłów z Jobbiku do Naszej Ojczyzny. Przedstawiciele obu partii pojawili się na obchodach święta niepodległości w Warszawie.
Do kolejnych przekształceń doszło też na rynku medialnym. Ostatecznie zaprzestano wydawania tygodnika „Heti Válasz”, należącego ongiś do koncernu Simicski. Dziennikarze jeszcze w kwietniu apelowali o masowy zakup prenumeraty cyfrowej. To jednak nie pomogło, tygodnik zlikwidowano, a jego pracownicy pozostali bez pracy i wypłaconych honorariów. Z kolei Zoltán Spéder sprzedał największy niezależny portal informacyjny Index.hu. Część udziałów w firmie medialnej przejął József Oltyán, polityk sprzymierzonych z Fideszem chadeków. Nie było tajemnicą, że Spéder od dłuższego czasu przygotowywał się do wycofania z mediów. Wskazywano, że nie miał wyboru. Dział polityczny Index.hu nieprzychylnie pisał o rządach Fideszu, za co jego dziennikarze mieli zakaz wstępu do parlamentu.
Czytelnicy i dziennikarze natychmiast rozpoczęli akcję pod hasłem „Żaden inny Index. Czujesz się czasem tak, jakby istniały dwie rzeczywistości?”. Celem przedsięwzięcia jest zebranie środków, które pozwolą dziennikarzom na dalszą niezależną działalność. W apelu podkreślają oni, że chcą funkcjonować niezależnie od władzy i zamawianych przez nią reklam. Jak dotąd 7195 osób wpłaciło łącznie prawie 55 mln forintów (730 tys. zł). Jeśli jednak spojrzeć na inne podobne inicjatywy i ich efekt, trudno być optymistą.
Wysokie poparcie w sondażach, zabetonowanie sceny politycznej, dominacja w mediach, które w zasadzie już w całości pozostają pod kontrolą osób przychylnych rządowi – wszystko to umożliwia całkowitą kontrolę nad informacją. Rząd w ubiegłym roku wydał na kampanie reklamowe 32 mln euro. Numerem dwa na tej liście była komercyjna spółka Magyar Telekom, która wydała 15 mln euro. Niezależne media opiniotwórcze przeniosły się niemal w całości do sieci. Interesujące dane przynosi badanie sondażowe przeprowadzone przez Policy Solutions i Friedrich-Ebert-Stiftung, według którego ponad 50 proc. Węgrów uważa, że Orbána nie da się odsunąć od władzy w drodze demokratycznych wyborów.
Z kolei 36 proc. uważa, że jedynym sposobem zmiany systemu jest zaniechanie Narodowego Programu Współdziałania, rodzaju umowy społecznej, którą rząd uchwalił w formie ustawy i rozporządzenia. Ten dokument daje parlamentarnej superwiększości niejako nieograniczoną legitymację. Fidesz w latach 2014 i 2018 nie ogłosił nawet programu wyborczego, lecz wskazał, że dalsze rządy będą kontynuacją Narodowego Programu Współdziałania. Zakres pojęciowy tego manifestu politycznego jest bardzo pojemny i niemożliwy do weryfikacji. Niewiele wskazuje na to, aby polityczna apatia nad Balatonem miała przeminąć. Kolejny raz mamy do czynienia z paradoksem, kiedy większość ankietowanych chce zmiany rządu, ale i tak z różnych powodów zagłosuje na ugrupowanie Viktora Orbána.

>>> Czytaj też: Ekspert: Póki nie odczujemy skutków zmian klimatu, świat może nie zacząć racjonalnie działać