MSZ przekonuje, że był przeciw wykorzystywaniu dyskusji o Fundacji Otwarty Dialog w Polsce do rozprawy z opozycją mołdawską.
Już po zamknięciu wtorkowego wydania DGP, w którym napisaliśmy o tym, jak polskie instytucje zostały wykorzystane przez skompromitowanego mołdawskiego oligarchę do uderzenia w Fundację Otwarty Dialog (FOD), biuro prasowe MSZ – w odpowiedzi na nasze pytania – poinformowało, że odcina się od współpracy z Kiszyniowem w pacyfikowaniu FOD.
– Polska otrzymała raport na temat fundacji po zakończeniu prac parlamentarnej komisji śledczej w sprawie kontaktów FOD z ówczesną opozycją (mołdawską – red.). Ministerstwo nie oceniało zawartości i treści wspomnianego raportu, przekazując dokument do Sejmu RP, zgodnie z listem przewodnim przewodniczącego Andriana Candu oraz do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego jako organu wnioskującego do Urzędu ds. Cudzoziemców o umieszczenie Ludmyły Kozłowskiej w systemie SIS II (System Informacyjny Schengen) – czytamy w e-mailu do redakcji DGP. Pytaliśmy również, jak resort spraw zagranicznych ocenia fakt wydania Kozłowskiej belgijskiej karty pobytu, co automatycznie wiąże się z koniecznością wykreślenia jej nazwiska z SIS. – MSZ nie był wnioskodawcą do Urzędu ds. Cudzoziemców ani nie wydawał opinii dotyczącej umieszczenia danych pani Ludmyły Kozłowskiej w systemie SIS II. MSZ nie był również stroną postępowania o udzielenie pozwolenia na pobyt rezydenta długoterminowego UE w sprawie – napisano w odpowiedzi. Materiał DGP komentował również wczoraj w Radiu Zet wiceszef MSZ Szymon Szynkowski vel Sęk. – Wykorzystamy, jak sądzę – mówię tu o swojej osobistej opinii – dostępne środki odwoławcze, żeby odwołać się od tej decyzji, jeśli jest taka możliwość – zapowiadał w rozmowie z Beatą Lubecką. Chodziło mu o orzeczenie wojewódzkiego sądu administracyjnego, który zakwestionował jakość materiałów na Kozłowską dostarczonych przez ABW. Mamy zatem sytuację, w której z jednej strony biuro prasowe MSZ przekonuje, że resort nie był wnioskodawcą do Urzędu ds. Cudzoziemców ani nie wydawał opinii dotyczącej umieszczenia szefowej fundacji w SIS. Z drugiej strony wiceszef MSZ chce się odwoływać od wyroku wojewódzkiego sądu administracyjnego, mimo tego, że MSZ nie wydawało żadnej opinii ws. Kozłowskiej.
Przypomnijmy: mołdawska komisja śledcza powstała jesienią ubiegłego roku, po tym jak Polska wpisała Kozłowską do Systemu Informacyjnego Schengen, uznając ją za zagrożenie dla bezpieczeństwa i pozbawiając w ten sposób możliwości wjazdu do strefy. Rezultatem jej prac był dokument przedstawiający FOD jako organizację wywrotową, która finansuje prozachodnich polityków – Maię Sandu i Andreia Năstase (opisaliśmy szczegółowo ten dokument we wczorajszym wydaniu DGP) i pierze brudne pieniądze. Teoretycznie wpływ na pracę komisji mieli mołdawscy parlamentarzyści. W praktyce sterował nią – nazywany lalkarzem (păpușar) – oligarcha Vladimir Plahotniuc, który niedawno zbiegł z Mołdawii, po tym jak premierem – z poparciem UE i USA – została Sandu.
Reklama
Jak przekonuje w korespondencji z DGP polski MSZ, w grudniu ubiegłego roku podczas spotkania w Mediolanie na Radzie Ministrów OBWE minister Jacek Czaputowicz w rozmowie ze swoim mołdawskim odpowiednikiem Tudorem Ulianovschim miał „wyrazić zaniepokojenie instrumentalnym wykorzystaniem (w mołdawskiej kampanii wyborczej) toczącej się w Polsce dyskusji na temat działania Fundacji Otwarty Dialog (FOD) oraz jej przedstawicieli”.
Wówczas otoczenie Plahotniuca koncentrowało się na wykreowaniu wrażenia, że fundacja, Kozłowska i opozycja byli częścią rosyjskiego laundromatu, nazywanego również kradzieżą stulecia. Przy czym na potwierdzenie tej tezy nie podawano żadnych dowodów.
Działający w latach 2011–2014 laundromat polegał na wyprowadzeniu i wypraniu za pośrednictwem lokalnego systemu bankowego ogromnych sum pieniędzy. Architektem schematu był odsiadujący 18-letni wyrok w mołdawskim więzieniu Veaceslav Platon, nazywany również rejderem numer 1 we Wspólnocie Niepodległych Państw. To on był mózgiem procesu zalegalizowania 22 mld dolarów (co stanowi 12 proc. mołdawskiego PKB) na zlecenie elit polityczno-biznesowych państw byłego ZSRR. Jak podawał w marcu 2017 r. Reuters, działo się to pod patronatem rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Powołano w tym celu sieć firm zarejestrowanych w rajach podatkowych. Firma A udzielała kredytu firmie B, a jego spłatę gwarantowała firma C, należąca do obywatela Mołdawii. Następnie firma B bankrutowała, a firma C – po wyroku mołdawskiego sądu – wpłacała na konta w dwóch bankach w Kiszyniowie gwarantowane pieniądze. Stąd trafiały one dalej na rachunki w instytucjach finansowych zarejestrowanych w UE. Najczęściej łotewskich, które właścicielsko były powiązane z biznesem rosyjskim. W ten sposób pieniądze stawały się legalne i zaczynały krążyć między kolejnymi podmiotami na Cyprze, w Luksemburgu, Wielkiej Brytanii, ale i w Danii, Niemczech czy USA. W sumie schemat dotyczył 700 banków w prawie 100 państwach i ponad 5 tys. firm.
Zarzut wobec FOD i opozycji uczestniczenia w laundromacie był traktowany przez Plahotniuca instrumentalnie. Oligarcha doskonale rozumiał, że posłuszny mu wymiar sprawiedliwości, po publikacji parlamentarnego raportu, zajmie się ich dalszym grillowaniem, a w efekcie uniemożliwi walkę o władzę. Jego kalkulacje się nie sprawdziły, a sytuacja w Mołdawii zmieniła o 180 stopni. W nowym parlamencie, wybranym w lutym tego roku, oligarcha stracił większość. Pod patronatem UE i USA powstał nowy rząd na czele z Sandu. A 10 czerwca posłowie zdecydowali o powołaniu nowej… komisji śledczej. Ona również zajmie się laundromatem. Tyle że Plahotniuc nie będzie miał już nad nią kontroli. Jak podaje mołdawski, rosyjskojęzyczny serwis Newsmaker, punktem wyjścia do prac tej komisji będzie założenie, że kwota wypranych pieniędzy jest znacznie wyższa niż do tej pory zakładano. Dziś mowa jest o 70 mld, a nie, jak wcześniej szacowano, 22 mld dolarów. Co więcej, świadomość tego, że dochodzi do prania brudnych pieniędzy, miał mieć mołdawski nadzór finansowy i agendy zajmujące się bezpieczeństwem wewnętrznym, które były kontrolowane przez Plahotniuca.
Pierwotnie pojawił się pomysł, aby w obiektywne wyjaśnienie skandalu zaangażować Bank Światowy. Ten jednak niechętnie angażuje się w śledztwa związane z praniem brudnych pieniędzy. Szczególnie w krajach, którym udziela finansowania lub świadczy pomoc techniczną, czyli de facto doradztwo przy reformach.
– Jeśli już gdzieś takie działania eksperci z BŚ podejmują, to najczęściej ma to miejsce w wyniku nacisku Stanów Zjednoczonych, które go kontrolują – mówi nasz informator znający funkcjonowanie BŚ. Tak było w przypadku skandali korupcyjnych i związanych z praniem pieniędzy na Łotwie. Głównie dotyczącym łotewskiego banku ABVL, który został zamknięty przez Europejski Bank Centralny.
Amerykański Departament Stanu uważa, że ABVL brał udział w praniu pieniędzy rosyjskich i ukraińskich, a także pomagał Korei Północnej omijać międzynarodowe sankcje. Ostatecznie losy banku bada specjalna instytucja Rady Europy zajmująca się praniem brudnych pieniędzy, czyli tzw. komitet Moneyval.

>>> Czytaj też: Kozłowska wykreślona z SIS. Polska przegrywa z Fundacją Otwarty Dialog