"Wybory lokalne stają się ogólnorosyjskim kryzysem, kilku lokalnych polityków - zagrożeniem dla możnych z Moskwy" - w ten sposób sytuację przedstawia "Sueddeutsche Zeitung".

"W sobotę siły bezpieczeństwa stanęły naprzeciwko tych, którzy chcieli demonstrować na rzecz uczciwych wyborów. Ale włodarze rosyjskiej stolicy całkowicie się przeliczyli. Po pierwsze, nie doceniając kandydatów opozycji. Udało im się bowiem zebrać wiele tysięcy podpisów dla swoich kandydatur. Po drugie, nie docenili moskwian" - pisze monachijski dziennik, tłumacząc, że wielu mieszkańców miasta do wściekłości doprowadził fakt, że ich podpisy były wykreślane, a oni sami oznaczani, jako "martwe dusze".

"Represje władz doprowadziły do zjednoczenia się tych, którzy dotychczas nie mogli się porozumieć" - wnioskuje "SZ".

Blisko 1400 osób zatrzymała w sobotę policja w Moskwie na proteście opozycji. Uczestnicy akcji, która według władz była nielegalna, protestowali przeciw niezarejestrowaniu opozycyjnych kandydatów w wyborach do władz stolicy.

Reklama

"Frankfurter Allgemeine Zeitung" zauważa, że jest to jedynie pretekst. "W gruncie rzeczy chodzi o jakąkolwiek zmianę w Rosji. Problem mera stolicy Siergieja Sobianina stał się problemem prezydenta: Władimir Putin będzie musiał przegonić duchy, które sam wywołał" - uważa dziennik. "Na razie próbuje to robić przy pomocy typowych dla siebie środków: represji i dyskredytacji demonstrujących, którym zarzuca, że to Zachód ich finansuje" - zaznacza dziennik i zwraca uwagę, że mimo wszystkich gróźb tysiące osób zgromadziły się w centrum Moskwy, żeby protestować.

"Niewspółmierna przemoc organów bezpieczeństwa została udokumentowana. Do tej pory metoda Putina poniosła klęskę - oddolny nacisk nie słabnie. W ciągu pięciu tygodni, które zostały do wyborów, władca może za każdym razem zadeptywać płomień protestów. Za każdym razem pokazuje jednak wtedy swoją prawdziwą twarz" - puentuje "FAZ".

Najbardziej poczytny niemiecki dziennik "Bild" zwraca przy tej okazji uwagę, że wielu niemieckich polityków opowiada się za łagodniejszą polityką wobec Moskwy. "I nie chodzi tylko o AfD czy Lewicę. Również premierzy krajów związkowych na terenie dawnej NRD z CDU i SPD są przychylni Moskwie" - oburza się bulwarówka i przypomina, że w najnowszym wydaniu tygodnika "Der Spiegel" premierzy czterech wschodnich landów Niemiec - Reiner Haseloff (CDU) z Saksonii-Anhaltu, Dietmar Woidke (SPD) z Brandenburgii, Manuela Schwesig (SPD) z Meklemburgii-Pomorza Przedniego i Michael Kretschmer (CDU) z Saksonii - opowiedzieli się za stopniowym znoszeniem sankcji wobec Rosji.

W Saksonii i Brandenburgii odbędą się we wrześniu wybory do landtagów. W obu krajach związkowych szansę na zwycięstwo ma narodowo-konserwatywna Alternatywa dla Niemiec (AfD), która również chętnie gra na prorosyjskich sentymentach mieszkańców byłej NRD.

Według "Bilda" deklaracje premierów wynikają z cynicznej kalkulacji politycznej. "Nie patrząc na wszystkie zbrodnie Kremla, szefowie landowych rządów naciskają na zniesienie wprowadzanych od 2014 roku sankcji. Ani zabici w Syrii, ani pałki użyte przeciwko demonstrantom tego nie zmienią" - ubolewa gazeta.

Tabloid wysłał w weekend do czworga polityków prośbę o komentarz w sprawie wydarzeń w Moskwie. "Reakcje dają do myślenia" - pisze "Bild": chadecy - Kretschmer i Haseloff - udzielili wymijającej odpowiedzi, że mają za mało informacji, by komentować. Socjaldemokraci - Schwesig i Woidke - nie odpowiedzieli wcale.

Od marca 2014 roku Unia Europejska sukcesywnie wprowadza sankcje gospodarcze, personalne i dyplomatyczne wobec osób i instytucji z Rosji, które przyczyniły się do naruszenia integralności terytorialnej Ukrainy i jej destabilizacji.

Z Berlina Artur Ciechanowicz (PAP)